Informacje

avatar

chesteroni
z miasta Toruń
16647.94 km wszystkie kilometry
314.60 km (1.89%) w terenie
43d 11h 14m czas na rowerze
15.92 km/h avg

Kategorie

.Giant.0   .mieszczuch.127   .mieszczuch 2013.138   .Surly.55   .Surly 2013.49   >100.55   >200.19   >300.5   forumowo.27   gminobranie.58   nightrower.42   przyczepkowo.4   sakwowo.51   użytkowo.273   wycieczka.59   wycieczka 2013.53  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chesteroni.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

forumowo

Dystans całkowity:2717.75 km (w terenie 65.75 km; 2.42%)
Czas w ruchu:188:00
Średnia prędkość:14.46 km/h
Maksymalna prędkość:58.89 km/h
Suma podjazdów:11717 m
Maks. tętno maksymalne:166 (88 %)
Maks. tętno średnie:128 (68 %)
Suma kalorii:98113 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:104.53 km i 7h 13m
Więcej statystyk

powrót ze zlotu 4/7 - 100 zakrętów i po szlaku

Środa, 21 maja 2014 | dodano:02.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
89.58 km
0.00 km teren
08:06 h
11.06 km/h
49.13 vmax
*C
155 HR max( 82%)
107 HR avg( 56%)
1359 m 4904 kcal
Celem dzisiejszego etapu było wydostanie się z Ziemi Kłodzkiej i rozpoczęcie wędrówki na zachód Polski. W Dusznikach-Zdroju wstaję dość wcześnie. Chciałbym się możliwie szybko dostać do Kudowy-Zdroju, gdzie zupełnie przypadkiem moja teściowa jest na pielgrzymce :)
Na początku - objeżdżam Duszniki gdyż przyjechawszy wieczorem nie miałem na to za bardzo czasu. W sumie tylko muzeum papiernictwa robi na mnie wrażenie. Niestety - jest za wcześnie by je zwiedzić, podziwiam więc jedynie architekturę, kojarzącą się z japońskimi budowlami

Z Duszników jadę do Lewina Kłodzkiego (gmina!) więc wypada mi odcinek dość ekstremalny, bo po DK8. Na początku nie jest za dobrze - brak pobocza i sporo TIR-ów mimo wczesnej pory to jedno, ale do tego jest jeszcze podjazd, i to dość męczący. Po kilku kilometrach na szczęście pojawia się pas do wolnej jazdy, z którego zwykle zimą korzystają cięższe auta, a teraz stanowi dla mnie wybawienie - można mnie bezpiecznie wyprzedzić. Nie nacieszyłem się jednak tym pasem bo na szczycie się skończył, za to zaczął się bardzo konkretny zjazd. Do Lewina zjeżdżam bardzo szybko, aż się zmartwiłem, że to będzie koniec zjazdu. Samo miasteczko jest jednak brzydkie, w centrum tylko jedna kamienica mi się spodobała. Za to przy wyjeździe jest okazały wiadukt kolejowy:

Zjazd jednak się nie skończył i prawie do samej Kudowy zaiwaniam w dół. Tuż przed Kudową się wypłaszcza, ale za to pojawia się pusty chodnik, na który zjeżdżam, dzięki czemu mniej się stresuję TIR-ami. W samej Kudowie spotykam się z teściową i po chwili jadę na zwiedzanie do Kaplicy Czaszek. Jadę tam przez park z pięknym stawem:

Sama kaplica to wielkie rozczarowanie. Pół godziny czekam na otwarcie, a okazuje się, że jest tam spęd wycieczek i tuż przed godziną "0" wpadają dwa autokary. Do tego nie wolno robić zdjęć. W kaplicy jest faktycznie bardzo dużo czaszek, a pod podłogą ponoć kolejne 20 tysięcy. Z kaplicy wychodzę dość szybko - nie okazała się zbyt interesująca.
Wyjeżdżam z Kudowy drogą 100 zakrętów, która jest dość krętym, malowniczym podjazdem przez Góry Stołowe. Po jakimś czasie dojeżdżam do skrętu do Błędnych Skał. Jest to bardzo wąska i niezwykle stroma droga, która jest czasowo jednokierunkowa. Konkretnie: przez piętnaście minut wolno jechać na górę, a potem w drugą stronę. Ignoruję to ograniczenie i słusznie. Ruch jest śladowy, łatwo mi jest ustąpić pierwszeństwa, a podjazd jest stromy. Bardzo stromy. W końcówce muszę wrzucić najlżejsze przełożenie i ciężko się jedzie (22x36). Może kiedyś nauczę się wyciągać ze śladu GPS dane o nachyleniu procentowym.
W końcu docieram do budek z fast-foodami i prowadzę rower aż do wejścia do Błędnych Skał. Udaje mi się zorganizować przechowanie sprzętu na czas zwiedzania i wchodzę do tego magicznego miejsca. Beata odradzała mi to, twierdząc, że może być dla mnie za wąsko - trochę nie dowierzałem.
Podczas spaceru zrobiłem masę fotek, a że nie ma tu miejsca na nie wszystkie - zapraszam do galerii



W najwęższym miejscu musiałem iść na czworaka, ale problemem (o dziwo!) nie był mój brzuch, a... za szeroka klata. Żebra się nie mieściły. Cóż, na szczęście moja żona nie zawsze ma rację i całą trasę udało mi się pokonać. Widoki były wspaniałe i każdemu polecam odwiedzenie tego labiryntu. Po odebraniu roweru wracam na drogę. Nie chcę jednak zjeżdżać tą samą trasą - od drogi odbija czerwony szlak, na oko całkiem przejezdny. Jadę nim, czasem rower przeprowadzając przez jakieś większe kałuże. Szlak jest bardzo malowniczy.

Po dłuższym spokojnym odcinku pojawia się zwalone drzewo, ale to nie problem - da się je przesunąć obok szlaku. Kawałek dalej - kolejne, tym razem już za duże na takie zabawy - przenoszę rower z sakwami. Nawierzchnia szlaku robi się coraz "ciekawsza"
 
Ale apogeum hardcore'u to jakieś 400m od fortu Karola

Na fotkach tego nie mam, ale tam niżej jest po prostu stado "telewizorów" i belek drewnianych. Pieszo da się spokojnie pokonać, ale sprowadzanie roweru jest mordęgą.
Sam fort Karola to nic szczególnego, ale za to jest piękny widok na Szczeliniec:

Sprowadzam rower na sam dół i zjeżdżam do Radkowa, ale nie idzie mi zbyt szybko - parę razy nie mogę się powstrzymać przed oglądaniem z bliska przydrożnych skał:

W Radkowie jem obiad i ruszam do Wambierzyc, gdzie jest sanktuarium.

Z Wambierzyc jadę na północ, wjeżdżając na moment do Nowej Rudy - jest to gmina miejska a głupio by było nie mieć jej zaliczonej :)
Tu popełniam błąd nawigacyjny. A właściwie nie nawigacyjny tylko w planowaniu. Zamiast jechać drogą wojewódzką do Głuszycy, jadę przez Włodowice. Ależ się umordowałem na podjazdach! Za to potem zjazd do Głuszycy o zmierzchu był fajny :)
W Głuszycy jest jakieś podziemne miasto, ale nie będzie mi dane zwiedzenie go - jest już na pewno za późno, a rano będzie za wcześnie. Bez problemów znajduję nocleg na kwaterce i idę spać.

Sporo więcej zdjęć, zwłaszcza z Błędnych Skał, można obejrzeć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 6
Dolnośląskie:
  Lewin Kłodzki, Kudowa-Zdrój, Radków, Nowa Ruda - obszar wiejski, Nowa Ruda - teren miejski, Głuszyca


powrót ze zlotu 3/7 - Puchaczówka i Gniewosz

Wtorek, 20 maja 2014 | dodano:01.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
92.51 km
0.00 km teren
07:36 h
12.17 km/h
44.55 vmax
*C
154 HR max( 81%)
114 HR avg( 60%)
1585 m 5539 kcal
W Stroniu Śląskim wstaję względnie wcześnie i ruszam w stronę przełęczy Puchaczówka. Nieco mnie zaskoczyło, że podjazd zaczyna się w zasadzie zaraz za miasteczkiem, no ale parę metrów w górę trzeba podjechać. Podjazd dłuży się dość poważnie, ale w końcu dojeżdżam do ośrodka narciarskiego. Dość zabawnie wygląda takie miasto duchów - pełno pustych wypożyczalni nart i hoteli przed którymi nikt nie parkuje :) Kawałek dalej można sobie wynająć apartament, ale bez samochodu albo dobrej kondycji na podjazdy rowerem tego lepiej nie robić - najbliższe sklepy są znacznie poniżej :)

Najtrudniejszy jest kawałek koło tych wyciągów aż do apartamentów - nachylenie jest całkiem spore i ciężko się jedzie, ale w przeciwieństwie do wyprawy po Hiszpanii - tym razem mam właściwe przełożenia na takie górki i podjeżdżam całość. Jeszcze parę agrafeczek i jestem na górze - przełęcz Puchaczówka zdobyta :)
Z przełęczy rozpościerają się widoki na Kotlinę Kłodzką:

GPS pokazuje inną wysokość niż jest opisana w Wikipedii, ale to pewnie wynika ze zmian ciśnienia atmosferycznego. Tak czy owak - od teraz przynajmniej przez jakiś czas będzie w dół :)
Do Bystrzycy Kłodzkiej dojeżdżam piorunem, jedyny problem stanowiły potoki wody na jezdni. Niestety - kanały odwadniające są zapchane liśćmi i wszystko co miało nimi płynąć ścieka na zjeździe na całej szerokości drogi.
Bystrzyca mnie zaskakuje - spodziewałem się kolejnego turystycznego "gniota" typu Stronie Śląskie, a tam otoczone murami górskie miasteczko zapowiadające fajny klimat:

Dość szybko się okazuje, że dotarcie na górę na rowerze będzie trudne - trasa wiedzie po stromym podjeździe z kocimi łbami po którym chodzą ludzie - w którymś momencie odpuściłem sobie mielenie korbą i podprowadziłem.

Ostatecznie docieram na górę. Trochę zdjęć wyszło, a żeby nie zanudzać - reszta jest w galerii, a tutaj wrzucę jeszcze tylko ratusz:

W Bystrzycy jem też knyszę w tej knajpce której fotel widać po lewej. Nie była smaczna, niestety, ale wyróżniało ją opakowanie w... gazetę! I to nie byle jaką, bo z czasów PRL. No, przynajmniej stylizowane to było na gazetę :)

Po obiedzie ruszam na poszukiwania bankomatu. Trochę mi to czasu zajmuje, bo miejscowi oczywiście nazw ulic nie znają, a każdy w inną stronę kieruje. Gdy bankomat znajduję, to oczywiście wychodzi, że dobrze mnie kierowano, ale co się najeździłem - to moje. Z Bystrzycy wyjeżdżam na południe bardzo zadowolony - to ładne miasto i na pewno nie zmarnowałem czasu na przyjazd tutaj.

Do Międzylesia jadę boczną drogą i dzięki temu trafiam do prawdziwego kamieniołomu!

Na miejscu odłupują takie wielkie bloki, potem je dzielą na "małe" kamyki (ok. 30x20x20cm) i ładują na palety.
Po drodze przecinam jeszcze linię kolejową, która wije się wzdłuż Nysy Kłodzkiej.

Wjeżdżając do Międzylesia czuję się trochę jak w Lizbonie - azulejos na ścianach budynków

Międzylesie jest takie-sobie, jedynie połączony z kościołem zamek czymś je wyróżnia, poza tym to takie przygraniczne miasteczko ze stacjami benzynowymi itp.

Małe zakupy i ruszam z powrotem - wszak celem jest zachodnia granica :) Kawałek za Międzylesiem gotuję obiadek a potem zaczyna się podjazd do Gniewoszowa. Podjazd jest ciężki, bo zamiast serpentyn są długie proste o sporym nachyleniu. Nie zwiedzam ruin zamku Szczerba bo trzeba by do nich iść kawałek, a zostawić rower się boję - jacyś ludzie się kręcili po okolicy pieszo. Sam Gniewoszów jest małą wioską. Kawałek za nią jest jeszcze jeden podjazd, ale już stosunkowo nieduży i ląduję na przełęczy Spalonej. Po w miarę płaskim odcinku (niby lekko w dół, ale zmęczone nogi tego nie odczuwały) zaczynam ostatni podjazd tego dnia - do Zieleńca. Docieram tam paręnaście minut przed zamknięciem sklepu, uzupełniam wodę i zjeżdżam w dół do Dusznik Zdroju.
Beata straszyła mnie podjazdem na Zieleniec, ale patrząc na mapę to chyba łatwiejsza opcja niż ten na Gniewoszów z uwagi na dużą ilość serpentyn. W Dusznikach jestem o zmroku i ciężko mi znaleźć nocleg w sensownej cenie. W końcu nieco przepłacam za pokój nad pizzerią i idę spać.


Więcej zdjęć z Kotliny Kłodzkiej znajduje się w - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 3
Dolnośląskie:
  Bystrzyca Kłodzka, Międzylesie, Duszniki-Zdrój



powrót ze zlotu 2/7 - do Stronia w pętelkę

Poniedziałek, 19 maja 2014 | dodano:31.05.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
76.27 km
0.00 km teren
06:30 h
11.73 km/h
52.35 vmax
*C
156 HR max( 82%)
110 HR avg( 58%)
896 m 3990 kcal
Dziś wstałem dość późno, ale przed 10 jestem "już" w trasie. W planach była pętelka do Polanicy-Zdroju. Północna droga jest dość męcząca - sporo małych, ale upierdliwych pagórków. W Piszkowicach trafiam na ZLO, czyli Zakład Leczniczo Opiekuńczy prowadzony przez zakonnice. Dość ciekawy zbieg nazw i okoliczności:

Nieco dalej przydrożny krzyż ma wkomponowaną czaszkę z piszczelami. Pierwszy raz taki widzę, choć ten motyw będzie się później powtarzał:

W końcu dojeżdżam do Polanicy-Zdroju. Objeżdżam okolicę, ale najładniejszy jest park zdrojowy i pijalnia wód tamże:

W Polanicy chwilkę odpoczywam, jem lody figowe i wracam do Kłodzka drogą południową. Droga jest generalnie płaska - o ileż łatwiej niż jeszcze przed chwilą!
W Starym Wielisławiu jest ładny kościół, który oglądam:

Powyżej tylko fragment zewnętrznych podcieni. W środku centralnie jest kościół z ładnym ołtarzem:

Ponownie trafiam do Kłodzka i po chwili wyjeżdżam kierując się w Stronia Śląskiego. Przypadkiem jadę wzdłuż jednej z najładniehszych wsi w województwie.

Wieś faktycznie ładna - ciągnie się wzdłuż małej rzeczki. Droga jest praktycznie płaska i już prawie się zdawało, że do Lądka Zdroju dojadę bez podjazdu. Wtem - wieś się skończyła i zaczęły się serpentynki. Po ok. 100m pokonanych w pionie uspokoiło się nieco i dalej ruszyłem do Londynu. Pardon, Lądka Zdroju ;) Po drodze minąłem jeszcze Zamek na skale, w którym obecnie jest czterogwiazdkowy hotel:

Sam Lądek był dość nijaki, jedynie rynek się ładnie zaprezentował

Trochę się po Lądku pokręciłem i, jako że nie było jeszcze jakoś szczególnie późno, ruszyłem na południe. Na początku mały podjaździk a potem długa prosta do Stronia Śląskiego. Samo Stronie wcale nie jest ładne i nie ma tam wg mnie nic godnego uwagi. Znajduję nocleg w agroturystyce i idę spać przed pierwszym prawdziwie górskim odcinkiem mojej wycieczki :)

Jak to mam w zwyczaju: zapraszam do obejrzenia - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj

Zaliczone gminy: 4
Dolnośląskie:  Szczytna, Polanica-Zdrój, Lądek-Zdrój, Stronie Śląskie



powrót ze zlotu 1/7 - do Kłodzka

Niedziela, 18 maja 2014 | dodano:30.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
120.35 km
10.00 km teren
08:20 h
14.44 km/h
47.58 vmax
*C
163 HR max( 86%)
112 HR avg( 59%)
999 m 5134 kcal
Na powrót ze zlotu miałem bardzo konkretne plany - zaplanowałem sobie trasę, wszystko w GPSie wgrane z dokładnością do zaułków na ryneczkach. No ale zlot to zlot - tu są ludzie bardziej oblatani, a ja to tylko w d. byłem i g. widziałem ;-)
Dobrzy ludzie rozdają mapy (Średni i Pustelnik) i namawiają na parę gminek (rdklstr). Tak więc w niedzielę zamiast wrócić pod Nysę jadę na małe gminobranie w stronę Prudnika.
Na dobry początek - trafiam na ruiny zamku w Łące Prudnickiej:

Prudnik mnie pozytywnie zaskakuje - ładne miasteczko i widać, że historii w nim pełno. W galerii znajduje się więcej zdjęć, tu tylko jedna z licznych uliczek, ale ładnych miejsc w nim pełno:

Warto też zwiedzić basztę:

z Prudnika jadę dalej łowić okoliczne gminy - nadrabiając niecałe 20km mam szansę złapać aż cztery nowe do koszyczka :)
W Śmiczu napotykam na pomnik upamiętniający ofiary I i II wojny światowej

II wojny nikt się nie spodziewał w 1918, dlatego tablice doczepiono później. Jadę dalej bocznymi drogami, aż trafiam na skrzyżowanie. Na lewo - Lipowa, na prawo - Lipowa. Na szczęście udaje mi się wyrwać z zapętlenia i wybieram opcję lewą:

Kompletnymi zadupiami i skrótami trafiam w okolice Nysy i jadę dalej do wsi Koperniki, z której wywodzi się rodzina znanego astronoma. Za Kopernikami, w pół drogi do Otmuchowa trafiam zupełnie przypadkiem na pałac w Zwierzyńcu. Pałac jest aktualnie restaurowany przez obecnego właściciela z Wrocławia:

Wkrótce wpadam do Otmuchowa, gdzie jest całkiem ładny zamek

Podjazd do zamku jest całkiem "ciekawy" - stromo i po mokrych kocich łbach. Wracając trafiam na rynek gdzie jest ładny ratusz:

Objeżdżam Otmuchów i jadę do Paczkowa. Nie mam ochoty na krajówkę więc jadę dookoła od północy okrążając jezioro Otmuchowskie. Po drodze gotuję sobie obiad i opędzam się od rudego kota :) Widoki są bardzo ładne, a dodatkowym bonusem jest kolejna gmina, której nie planowałem
Paczków jest zwany polskim Carcasonne z racji pięknych, potężnych murów, które się dobrze zachowały.

Mury są dookoła całej starówki i robią naprawdę spore wrażenie. Opodal na drzewach żyją całe stada kawek. Wiąże się z nimi legenda związana z pewnym powiedzeniem:
kawalerowie, chcąc dokuczyć zbyt wybrednym dziewczętom, wykrzykiwali do nich:
„Zostaniesz starą panną i pojedziesz do Paczkowa wieże myć”.
Na takie zaczepki dziewczęta odpowiadały:
„Wiem, że chciałbyś drabinę potrzymać”
Całość legendy można przeczytać na tablicy koło kawiarni "Czarna kawka" bądź na ich stronie.
W Paczkowie nie tylko mury są fajne, ale tu miejsca na wszystko nie ma więc zapraszam do galerii, a tu tylko jeszcze przedstawię imponujący z zewnątrz kościół

Z Paczkowa wyruszam w stronę Czech gdyż minimalnie nadkładając drogi dojadę do Złotego Stoku omijając krajówkę. W miejscowości Bila Voda trafiam na monastyr:

Kawałek dalej wracam niepostrzeżenie (brak słupków granicznych!) na teren naszej ojczyzny i wpadam do Złotego stoku. Z uwagi na późną, niedzielną porę nie zwiedzam nic, jedynie rzucam okiem na skansen i robię parę fotek nad płotem, a potem udaję się do Kłodzka krajówką. Droga jest kręta i pełna podjazdów. Nie ma też pobocza, a ruch mimo dość bezpiecznej pory - nie rozpieszcza. Mimo to dojeżdżam do Kłodzka bez przygód, choć nieźle zmęczony. Samo Kłodzko to kolejne miłe zaskoczenie - miasto rozciąga się na wzgórzu niczym Toledo, ma też wiele pięknych zabudowań, np. ratusz:

czy most

Nad miastem góruje Twierdza Kłodzko:

Włóczę się po starówce a w końcu znajduję nocleg koło stadionu - nie chcę już kombinować z szukaniem płaskiego, zalesionego kawałka.

Zaliczone gminy: 10
Opolskie: Prudnik, Lubrza, Biała, Korfantów, Otmuchów, Paczków
Dolnośląskie:  Ziębice, Złoty Stok, Kłodzko - obszar wiejski, Kłodzko - teren miejski

Całą masę - mam nadzieję, że ciekawych - zdjęć możesz obejrzeć zaglądając do - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj -

dojazd na zlot - 4/4

Piątek, 16 maja 2014 | dodano:30.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
32.01 km
0.00 km teren
02:39 h
12.08 km/h
32.71 vmax
*C
148 HR max( 78%)
112 HR avg( 59%)
347 m 1799 kcal
Leje.
Prognozy w końcu nas dopadły i już wiemy, że suchą nogą z tej opresji nie wyjdziemy. Na korytarzu rower Magfy z forum - widać forumowe naklejki. Zostawiamy kartkę z pozdrowieniami i jedziemy na miasto - wyruszamy ledwie trzy godziny po dotarciu forumowiczów do noclegowni więc nie ma sensu czekanie i wspólna jazda.
Leje.
Ubrani w stroje przeciwdeszczowe objeżdżamy Nysę. Ach, jakież piękne plany turystyczne mieliśmy! Deszcz sprawia, że oblatujemy jedynie rynek.
Ale jaki rynek! Bazylika oraz dzwonnica ze skarbcem robią niesamowite wrażenie!

Skarbca nie zwiedziliśmy niestety, ale w bazylice podziwialiśmy m.in. piękne witraże:

Zaraz obok kościoła jest ratusz z wielką wieżą:

Na wieży jest punkt widokowy, ale znowu - ulewny deszcz nas zniechęcił. Z Nysy wyjeżdżaliśmy mokrzy i mokliśmy tak z każdym kilometrem podjazdu do Głuchołazów. Z samej drogi pamiętamy deszcz, strugi wody na jezdni i wyciskanie rękawiczek z wody ;-)
W Głuchołazach mieliśmy spore problemy z prowiantem - w pięciu sklepach nie prowadzą w ogóle pączków czy drożdżówek. W kolejnym za to mega-wielkie drożdżówki z makiem były po 1,20 PLN. :)
Z Głuchołazów jeszcze trochę podjazdu aż pod granicę z Czechami i odbijamy na wschód, w stronę Pokrzywnej.
Tutaj skromny, ale stromawy podjaździk i długa prosta do mety. Oczywiście coś skopałem ze śladem, po którym nawigowaliśmy więc zamiast od razu do schroniska - dojechaliśmy do wyjazdu z Pokrzywnej na Prudnik i zawróciliśmy dzięki strzałkom przy drodze - ale już pod górę. Ehh :)
Byliśmy tak mokrzy i zniechęceni, że nawet nie zrobiliśmy zdjęcia schoniska, wygląda ono tak, jak na fotce skądś podebranej:

Chowamy rowery do garażu by sobie pordzewiały i idziemy się suszyć do kuchni, a potem do pokoju. Namiotów na polu i tak się zasadniczo nie dawało rozbić z uwagi na błoto. Jedyne namioty tego dnia były rozbite... w szopie, pod dachem :)

Parę zdjęć Nysy więcej znajdziesz w - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 1
Opolskie:
Głuchołazy


dojazd na zlot - 3/4

Czwartek, 15 maja 2014 | dodano:30.05.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
160.69 km
0.00 km teren
09:28 h
16.97 km/h
50.46 vmax
*C
152 HR max( 80%)
109 HR avg( 57%)
729 m 5519 kcal
W nocy było trochę chłodno, ale spało się całkiem wygodnie - miejscówka całkiem zacna :-)
Nowy namiot (Fjord Nansen Veig III) dał sobie dzielnie radę i pomieściliśmy się razem z dwoma kompletami sakw - to był jednak dobry zakup.

Zwijamy się nieco dłużej niż to wychodzi w pojedynkę, ale w końcu ruszamy do Ostrzeszowa. Tam miłym zaskoczeniem jest zamek, który choć podupadł, to ma wieżę z tego samego okresu, co ta w Kruszwicy:

Po którymś podjeździe wita nas reklama wyraźnie nieskierowana do cyklistów:

W końcu docieramy do zniszczonego kościoła ewangelickiego w Pisarzowicach koło Sycowa.

W kościele można nawet wejść na piętro, choć trzeba uważać na duchy:

My jednak się nie boimy, oglądamy cały kościół :) Po wszystkim pokrzepiamy się śniadaniem i ciepłą kawą.
Kawałek dalej wjeżdżamy do Sycowa, który okazuje się całkiem ładnym miasteczkiem. Co było zaskoczeniem, to ekumenizm - w mieście są kościoły trzech wyznań. Na zdjęciu niżej - rzymskokatolicki:

Nieco dalej przejeżdżamy nad drogą S8 i dawną DK8 (obecnie droga powiatowa) jedziemy w stronę Oleśnicy. Słupki drogowe jeszcze mają oznaczenie "8"-ki, ale ruch jest śladowy. Do tego dobra nawierzchnia, szerokie pobocza - po prostu ideał dla cykloturysty :)
Z tego ideału odbijamy jednak na południe na drogi znacznie bardziej boczne. Do tego stopnia, że nie jest problemem ustawienie statywu na środku drogi:

Takimi "boczniakami" docieramy do Bierutowa - miasta brzydkiego i ponurego. W straży pożarnej dogorywa stary Jelcz:

Niestety - budynki wołają o remont:

W końcu docieramy do Oławy, jednak i to miasto nie zachwyca, choć też i nie dołuje. Po drodze mijamy m.in. fajną wieżę ciśnień:

Z Oławy jedziemy do Brzegu. Niestety - kawałek trasy wypadł nam po DK94. Choć nie był długi, to był BARDZO nieprzyjemny - silny boczny wiatr, dużo tirów, praktyczny brak pobocza... W końcu jednak dojeżdżamy. Brzeg jest duży, a ruch drogowy jest tam bardzo intensywny. W końcu urządzamy sobie popas przy ratuszu z sukiennicami:

Tutaj mamy nieprzyjemną przygodę - miejscowy menel zaczepia wulgarnie małe dziewczynki i próbuje też czegoś z nami. Źle trafił - najpierw go pogoniłem, a na koniec jeszcze wezwałem policję (znowu wyzywał dziewczynki).
Na starówce robi na nas duże wrażenie kościół p.w. św. Mikołaja

Na koniec cofamy się do przegapionego zamku. Zdecydowanie było warto - jest przepiękny:

Jedzie się nam wyśmienicie - mało ruchliwe drogi, wiatr w plecy, zero deszczu, którym nas straszą przez telefon. Jakby prognozy się spełniły to byśmy pewnie musieli płetwy założyć do rowerów ;-)
Zupełnym zaskoczeniem jest dla nas Grodkowo - bardzo ładne miasteczko. Jednym z ładniejszych obiektów jest stary, opuszczony kościół:

Z Grodkowa wyjeżdżamy ładną drogą dla rowerów która ciągnie się i nie chce skończyć. Nadal jedzie się dobrze, ale zaczynamy czuć trochę kilometry. Przed Nysą dopada nas kryzys - męczący podjazd, zmierzch i nadciągające deszczowe chmury będące zapowiedzią, że deszczowa prognoza jednak nas dopadnie skłaniają nas do noclegu w mieście. Nocujemy "u Marty" - nie było to ciekawe miejsce, cena też nie za fajna, ale tak nam wypadło. W nocy słyszymy jeszcze hałasy - kolejni rowerzyści idą spać. Rano okaże się, że to forumowicze, ale o tym w kolejnym odcinku.

Obraz wart jest 1000 słów - na lekturę obrazkową zapraszam do - klik tutaj ->G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 17

Wielkopolskie: Ostrzeszów, Kobyla Góra
Opolskie: Wilków, Namysłów, Skarbimierz, Brzeg, Olszanka, Grodków, Skoroszyce, Pakosławice, Nysa
Dolnośląskie: Syców, Oleśnica - obszar wiejski, Bierutów, Jelcz-Laskowice, Oława - obszar wiejski, Oława - teren miejski,


dojazd na zlot - 2/4

Środa, 14 maja 2014 | dodano:29.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
142.94 km
0.00 km teren
08:38 h
16.56 km/h
39.26 vmax
*C
150 HR max( 79%)
112 HR avg( 59%)
571 m 5596 kcal
Z Lichenia wyjeżdżamy wcześnie rano podbudowani wczorajszym dystansem - wszak popołudniem wykręciliśmy standardowy dzienny wyprawowy przebieg i to bez szczególnej "napinki". Zaraz za Licheniem robimy postój przy lesie Grąblińskim gdzie miały miejsce objawienia. Ja pilnuję rowerów, a Beata idzie na obchód. Poprzednim razem odwiedziłem już las, a poza tym chciałem kupić jakieś pamiątki i trochę poczytać - przygotowuję się do dość trudnego branżowego egzaminu.

W lesie miejsca objawień są obudowane kapliczkami:

Zaraz po powrocie Beatki ruszamy w dalszą drogę i po szybkim zjeździe trafiamy do Konina, gdzie urządzamy sobie sklepostop śniadaniowy. Sklep jest dobrze przygotowany na taką okoliczność, zadbano o to, żeby nie zabrakło śmietnika:

W samym Koninie na starówce aparat odmawia posłuszeństwa. Przestaje łapać ostrość i nie chce się zamknąć. Dramat, mamy tylko jeden aparat, a nasze komórki, choć wyposażone w matryce, robią fatalne zdjęcia. Starówki w Koninie więc zasadniczo wiele nie zwiedzamy (nie jest zresztą jakaś wyjątkowo ciekawa), ale jedziemy kupić drugi aparat do Media Marktu, który mamy po drodze. W międzyczasie nasz aparat w końcu się jakoś sam resetuje i zaczyna działać, ale poziom zaufania do sprzętu jest w okolicy zera - tak czy owak trzeba mieć jakiś backup - w domu też się przyda jeszcze jeden prosty kompakt. Udaje się zgarnąć z wystawy Nikona (dzięki temu jest tańszy o 10%), który jest zasilany paluszkami - idealny pod tym względem na wyprawę (choć jest bardzo prosty i zdjęcia robi dość słabe). Póki co, dajemy jednak szanse staremu Panasonicowi, a nowy ląduje na dnie sakwy. Jak się potem okaże - nie było więcej problemów. W Google nie znalazłem informacji o takim problemie więc to, mam nadzieję, był jednorazowy "wyskok" elektroniki.
Straciliśmy masę czasu w Koninie, ale w końcu dojeżdżamy do Rychwała, gdzie na ryneczku z fontanną urządzamy sobie sklepostop.
Opodal nas jacyś kamerzyści filmują trawnik i otoczenie - ponoć są z jakiejś wielkopolskiej telewizji. Rychwał jest dość nijaki, ale zapada nam w pamięć jedna pani. Mianowicie jedziemy ulicą na południe i dojeżdżamy do drogi prostopadłej (skrzyżowanie typu T). Odbijamy na wschód, a pani się pyta, dokąd jedziemy. My na to: "w góry". Na co pani: "to nie tędy!". Cóż, na zachód też nie za bardzo :-)
Turlamy się bocznymi i jeszcze bardziej bocznymi drogami, przy których można jednak spotkać misterne, ażurowe konstrukcje

W końcu wyjeżdżamy na dość ruchliwą drogę wojewódzką nr 470 (Turek-Kalisz). Jest nieprzyjemnie - brak pobocza i sporo TIR-ów. Do tego głodniejemy więc na przystanku robimy sobie obiad przy okazji testując nową kuchenkę:

Oczywiście jak na złość - strasznie długo schodzi zagotowanie wody i Beaty sceptycyzm co do zasilania benzyną się pogłębia. Posileni ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kalisza - najstarszego Polskiego miasta.
W Kaliszu odwiedzamy m.in. katedrę z pięknym ołtarzem:

Wyjeżdżamy drogą, która rzekomo jest zamknięta. Wytyczone są objazdy, są znaki ostrzegające o zakazie jazdy. Postanawiamy zaryzykować gdyż prawie zawsze takie zakazy oznaczają niewielkie problemy dla rowerzystów - a to jezdnia jest rozkopana, a chodnik jest w całości, a to nie ma mostu, ale jest kładka dla pieszych itp. Parę metrów prowadzenia pieszo i po problemie. Tu jednak jest jeszcze lepiej - wymieniono nawierzchnię pod wiaduktem, ale prace się już zakończyły, tylko objazd pozostał. Prujemy więc znowu bocznymi drogami i za Grabowem nad Prosną rozbijamy się w lesie. Tym razem i dystans sensowniejszy, i gmin parę wpadło :-)

Zaliczone gminy: 11
Wielkopolskie: Stare Miasto, Rychwał, Tuliszków, Mycielin, Malanów, Ceków-Kolonia, Żelazków, Kalisz, Nowe Skalmierzyce, Sieroszewice, Grabów nad Prosną

Zainteresowanych fotoreportażem zapraszam do zapoznania się z pełną - klik tutaj ->G A L E R I Ą<- klik tutaj -


dojazd na zlot - 1/4

Wtorek, 13 maja 2014 | dodano:29.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
101.04 km
0.00 km teren
05:56 h
17.03 km/h
36.85 vmax
*C
162 HR max( 86%)
128 HR avg( 68%)
284 m 4770 kcal
Rok temu po raz pierwszy pojawiłem się na zlocie forum podróże rowerowe. Bardzo fajna impreza z ludźmi dzielącymi moją pasję. Ale przecież nie tylko moją - z Beatą poznaliśmy się co prawda na maratonie rowerowym, ale też niejedną wspólną podróż z sakwami mamy na koncie. W tym roku udało się nam tak zorganizować sprawy rodzinne, że na zlot pojechaliśmy wspólnie, w jedyny słuszny sposób, czyli z sakwami spod drzwi domu :-)
Do pokonania był umiarkowany dystans, ok. 420km, ale chcieliśmy też pozwiedzać i spędzić razem trochę czasu więc zamiast hardcorowego łyknięcia trasy na raz - zaplanowaliśmy traskę na trzy dni, ew. cztery jakby pogoda była kompletnie do bani.
Start był we wtorek wczesnym popołudniem i nasze miny chyba najlepiej pokazywały nasz nastrój :-)

Pierwszego dnia chcieliśmy dojechać do Lichenia. Przy okazji Beata zaliczała sporo brakujących gmin w naszym województwie.
Dzięki nowemu mostowi trasa do Aleksandrowa Kujawskiego się znacznie skróciła. Nie tylko jest mniej kilometrów, ale też nie trzeba przebijać się przez miasto - kilka kilometrów i już się jest poza Toruniem! RE-WE-LA-CJA! Kawałek ciągniemy DK91, ktrórą jedzie się komfortowo - tiry w większości jadą autostradą A1, a do tego jest szerokie pobocze. Dziur nie ma za wiele więc w miarę na luzie docieramy do skrętu na Aleksandrów Kujawski, gdzie zderzamy się ze ścianą wiatru. Trochę nam ten wiatr dał popalić, ale bardziej martwiło to, że wiał z południowego zachodu, a tam przecież jedziemy! Sprawdzałem prognozę dla centralnej Polski na środę i czwartek i miało być w plecy, a tu takie coś? Walcząc z żywiołem docieramy do Ostrowąsa. Nigdy tu nie byłem, a okazuje się, że jest to standardowy postój dla pielgrzymek ruszających z Torunia. Jest tu sanktuarium Matki Boskiej i bardzo ładna droga krzyżowa z naturalnej wielkości rzeźbami. I to pośrodku niczego, ze 300m od "głównej" drogi biegnącej przez jakąś tam wioseczkę. Miła niespodzianka dla oka.

Kościół jest zamknięty, ale można przez kratę podziwiać ukoronowany papieskimi klejnotami obraz będący od blisko 400 lat celem pielgrzymek:

Dalsza droga była dla mnie zasadniczo nudna. Płaskie krajobrazy po małych gminach. Typowa rowerowa przelotówka na południe - prosto, płasko, mały ruch. Trasę polecam, bo jako odcinek Toruń-Licheń jest na rower "tranzytowy" chyba idealna, ale po drodze nie ma za bardzo co oglądać. Chyba tylko Piotrków Kujawski w miarę się prezentuje, ale też szału nie robi. Po prostu nie jest brzydki. Za to w Sompolnie chcieliśmy zjeść coś sobie na ławce i... nie znaleźliśmy takowej! O ile pamięć mnie nie myli to na wyjeździe udało się na przystanku PKS przysiąść, ale był za to brudny. Trochę to było szokujące bo od bardzo dawna nie spotkałem tak dużego miasteczka bez ławek przy drodze. Nawet w większości wsi jest gdzie przysiąść bo przecież starsi mieszkańcy też potrzebują odsapnąć. Ale, jak widać, nie w Sompolnie.
Z Sompolna jedziemy skrótem do Lichenia. Trochę się cykałem bo wiadomo, jak to jest ze skrótami - zwykle to jakieś bagno, wertepy, zakaz albo jeszcze gorzej. A tu - piękny asfalt i wjazd od północy. Górne partie obu kościołów widać było nad lasem już z daleka:

Jak już wspomniałem, w Licheniu już byłem na rowerze, ale miałem jedną dużą atrakcję niezaliczoną i pozostawał spory niedosyt. Chodzi o Golgotę. Jest to spora góra z drogą krzyżową. Pięknie wykonana, ale wymaga wejścia pieszo, bez roweru, czego będąc na wycieczce "solo" nie byłem w stanie zrobić (ograniczony czas nie pozwalał na zorganizowanie opieki nad rowerem, a w tym roku okazało się, że nie byłoby to takie proste - przy domu pielgrzyma jest parking z wyrwikółkami i tam można sobie rower przypiąć. Pff!).

Wejście na Golgotę nie jest wcale takie proste - trzeba zrobić kilka kółek zanim zacznie się właściwą wspinaczkę. Oprócz zwykłych stacji drogi krzyżowej są też groty przedstawiające momenty opisane w Nowym Testamencie, np.:

Ostatecznie docieram na samą górę gdzie stoi krzyż z Jezusem

Zejście powinno odbywać się inną drogą, niż wejście - jest wąsko więc mijanie się byłoby bardzo kłopotliwe. Schodzę więc aż okazuje się, że albo czegoś nie zrozumiałem w strzałkach, albo o tej porze nie ma już zejścia. W każdym razie wracam do góry i schodzę wejściem. Ruch jest bardzo mały - mijam tylko trzy Niemki i jednego Polaka, który i tak na kogoś czekał. Sceny w grotach są bardzo ładnie przedstawione - zapraszam do galerii. oprócz tego na dole w wielkich głazach są małe oczka zawierające prawdziwe kamienie z różnych świętych miejsc

Po mnie wchodzi Beata i ostatecznie udajemy się do centrum Lichenia na poszukiwanie noclegu. Nie bez problemów znajdujemy w końcu pokoik gdzie się zatrzymujemy. Było dość brudno, ale cóż począć - o zmierzchu trudno wybrzydzać, a w wielu "zimmerfreiach" już nie było miejsc.
Miało padać, a jedynie trochę wiało - na razie nieźle! :-)

Dla zainteresowanych - znacznie więcej zdjęć znajduje się w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -


Powrót ze zlotu - dzień 2 (320km)

Poniedziałek, 20 maja 2013 | dodano:28.05.2013 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly 2013, >100, >200, >300, forumowo, gminobranie, nightrower, sakwowo
  d a n e  w y j a z d u
320.07 km
4.00 km teren
21:35 h
14.83 km/h
47.58 vmax
16.0 *C
146 HR max( 77%)
105 HR avg( 55%)
m 9646 kcal
Dziś miał być ostatni dzień mojej eskapady na zlot forum podrozerowerowe.info. Poniedziałkowy poranek był słoneczny, a mi bez zbędnej zwłoki (choć nieco później, niż planowałem) udało się zebrać wszystkie graty do kupy. Plan był taki, żeby dojechać do Ostródy i wrócić do Torunia pociągiem. Dojechać zaplanowaną trasą zaliczającą wszystkie gminy w północnej części województwa warmińsko-mazurskiego. Szybko przebiłem się przez Bartoszyce i skręciłem w stronę Górowa Iławeckiego. Okoliczne przystanki autobusowe nie posiadały bogatej infrastruktury takiej, jak np. oparcia ławeczek, ale za to wyróżniały się estetyką

W samym Górowie Iławeckim bardzo spodobała mi się wieża zegarowa w ratuszu

Na liście miejsc do odwiedzenia miałem też kościół i zobaczyłem jakiś kościół na tyłach rynku. To nie był jednak "ten" (który to akurat był taki sobie). Trafiłem po raz pierwszy do cerkwi. W dodatku gotyckiej, bo grekokatolicy odkupili budynek świątyni od ewangelików (którzy przejęli go od katolików wieki temu).

Cerkiew była w trakcie jakichś prac remontowych więc udało mi się bez problemu wejść do środka i obejrzeć wnętrze - podobne, ale jednak zauważalnie inne od świątyń rzymskokatolickich

Więcej zdjęć wnętrza można znaleźć w galerii.
Na wyjeździe z Górowa Iławeckiego planowałem jeszcze obejrzeć muzeum gazownictwa, ale oczywiście było zamknięte, a w celu zwiedzania należy kontaktować się z informacją turystyczną. Cóż, rozumiem motywy, ale mimo wszystko szkoda, że w naszym kraju mało co da się obejrzeć od środka w sposób spontaniczny :( Pozostało mi przyjrzenie się konstrukcjom widocznym od zewnątrz

W następnej gminie zobaczyłem dość kuriozalny widok. Co byście powiedzieli na spory baner promujący pogańską mitologię wiszący na budynku parafii? W Lelkowie nie mają z tym problemu i zaraz obok proboszcza wisi sobie reklama zakładu pogrzebowego "Haron" (tak, przez "h"). Zresztą - co tu dużo pisać:

Mi tam rybka, ale dość zabawnie to wygląda ;-)
Jadę tak sobie aż do Pieniężna, a tam, tuż przed miastem, spotkała mnie miła niespodzianka. Przy drodze jest zupełnie otwarty skansen maszyn rolniczych.

Skansen jest nie tylko otwarty, ale też wyposażony w bardzo dużo eksponatów i - co dziwne - metalowych, atrakcyjnych więc dla złodziei. Tak czy owak, mi się tam bardzo podobało. Poniżej tylko kilka zdjęć, po więcej zapraszam do galerii.


Co mi się podobało jeszcze bardziej - w dość oryginalny sposób można wnieść nieobowiązkową opłatę za zwiedzanie:

W samym Pieniężnie kiedyś już byłem, ale nadal wrażenie na mnie robią XIV-wieczne ruiny ratusza

oraz zamku krzyżackiego

Zamek, choć masywny, sprawia dziwne wrażenie, bo nie wygląda jak konstrukcja stricte obronna. Jednak jego położenie i masywność murów dość szybko przypominają o tym, do czego zamki służyły. Obok zamku znajduje się okazały, pięcionawowy kościół

Z Pieniężna udaję się do Ornety gdzie również już kiedyś byłem - w trakcie połówki trasy rajdu PTTK "dookoła Polski". Tym razem najbardziej spodobała mi się kamienica przy rynku

Całe stare miasto w Ornecie warto zobaczyć - jest tam naprawdę przytulnie i warto spędzić tam chwilę na spacerze. Z Ornety robię niewielki skok w bok do gminy Lubomino i tuż przed miejscowością skręcam w stronę Wapnika, w którym się gubię - nie wiem czemu się tak stało, ale nie zauważam znaku skrętu i nadrabiam ok. 1,5km po piachobruku. Gdy dojeżdżam do Miłakowa, robię postój pod przepięknym gotyckim kościołem

Już wiem, że do Ostródy nie zdążę na pociąg. Jak to się stało? Zwiedzanie, gminy, zmęczenie... Na pewno to też powody, ale najważniejsze to jednak wiatr w twarz oraz podjazdy, których rowerem obciążonym sakwami nie pokonuję tak szybko, jak jest to potrzebne do sprawnej jazdy na czas (odjazdu pociągu). Dzwonię do żony i okazuje się, że do Morąga też nie ma się co spieszyć bo pociągów brak. I na ten moment odzwywają się porządne, prawdziwe dzwony w Miłakowie - aż powietrze wibruje. Cóż - to na pewno znak! Deklaruję małżonce, że pojadę do Ostródy i zobaczę, co dalej, ale ja już tak naprawdę wiem - jadę do domu rowerem, będzie pierwsza 300-tka od wielu lat. A że pod wiatr i być może w deszczu? Tym lepiej - większy hardkor to większa satysfakcja :D
Zresztą, jeśli chodzi o znaki, to (uwaga! będzie niechronologicznie!) wyjeżdżając z Ornety na zakręcie zobaczyłem kapliczkę i gdy robiłem jej zdjęcie, słońce dało dość ciekawy efekt:

Z Miłakowa kieruję się do Morąga, w którym można, na ul. Mickiewicza, znaleźć sklep z używaną odzieżą o jakże pełnej polotu i kreatywności nazwie "szmatrix":

Sklep sklepem, ale zaczęło padać i pada coraz mocniej. Z niemałym trudem odnajduję pizzerię w ostatniej niemal chwili - zaczyna już konkretnie lać. Pizza, cola, przebierka i można jechać - akurat skończyło się oberwanie chmury. Niestety - nie pierwsze. Z Morąga wyjeżdżam w stronę Łukty - to kolejna gmina do zdobycia. Ponieważ skręt na Ostródę znajduje się jeszcze na terenie gminy Morąg - ignoruję go i będąc praktycznie sam na drodze dojeżdżam do Łukty by potem przez las w strugach ulewnego deszczu dojechać do Ostródy

W Ostródzie wypijam dużą kawę w (całodobowym!) McDonaldsie i jadę dalej drogą krajową nr 16. Trochę się bałem ruchu na niej bo wiem, że nie ma tam pobocza, ale... ruch jest praktycznie żaden. Do Iławy docieram bez problemów, choć przed samym miastem muszę się przebrać na przystanku - mokre ciuchy skończą się potężnymi odparzeniami, a jest za zimno by jechać tylko w jednej warstwie, która by szybko wyschła. Iława to ładne miasto położone nad jeziorem, ale nocą, gdy tylko przez nie przejeżdżam, niewiele jest tu do podziwiania. Moją uwagę zwraca tylko ratusz:

Kawałek za Iławą dojeżdżam do granicy gminy Kisielice i w Jędrychowie skręcam na południe, do Biskupca (mylnie myślałem, że nie mam i tej gminy - a tymczasem już pierwszego dnia wyjazdu ją zaliczyłem!). I tu zaczyna się mój kryzys. Błędem było niewypicie jakiejś solidnej kawy w Iławie, powinienem poszukać całodobowej stacji, albo chociaż kupić colę przy okazji zakupów wody. Jedzie się źle i zaczynam przysypiać za kierownicą, jednak udaje mi się to zwalczyć. Jadę pustą, boczną, wiejską drogą więc tylko dla siebie stanowię zagrożenie, ale i tak czuję się z tym źle. W Biskupcu pod kościołem planuję dalszą trasę, a tymczasem na dachu kościoła siedzi z tysiąc (nie przesadzam!) kraczących ptaszorów:

Mijam po drodze do Świecia farmę wiatraków

W Świeciu nad Osą robię mały postój na parkingu i ok. półtoraminutowa drzemka mnie stawia na nogi. Na poboczu parę kilometrów dalej muszę jednak się zatrzymać i ugotować sobie kawę - sklepy jeszcze pozamykane, stacji 24h żadnej na trasie, a ja zaczynam znowu zasypiać.

Kawa, w połączeniu z drożdżówką i coca-colą w pobliskim, świeżo otwartym sklepie stawiają mnie na nogi (aż do Wąbrzeźna) i jadę do Radzynia Chełmińskiego tak, aby wjechać od północy, koło ruin okazałego zamku

Z Radzynia wyjeżdżam w kierunku Wąbrzeźna, ale jest już po 8 rano i ruch na drodze wojewódzkiej jest nieprzyjemnie duży. W dodatku kierowcy mają mnie tu za intruza i jadą, jak chcą. Podobno im szersza droga, tym więcej wypadków i dlatego nie buduje się szerokich poboczy. OK, ale wąskie, 25cm mogłyby jednak powstawać. Kierowcy i tak wyprzedzają mnie "na papier" więc te parę centymetrów zapasu by pomogło. W Wąbrzeźnie ponownie mam zjazd formy i ponownie 0,5l coca-cola stawia mnie na nogi. Zresztą, 3,50 za taką buteleczkę każdego by postawiło ;-)
Samo Wąbrzeźno jest znane z labiryntu uliczek i faktycznie - osobom nieznającym topografii miasta i niemającym GPS-a odradzam wizytę. Ja w zasadzie tylko przejeżdżam przez rynek:

Mylę oczywiście wyjazd na obwodnicę (tak, jest i obwodnica!) więc 1,5km dokłada się do dystansu. Cały czas pod coraz silniejszy wiatr jadę w stronę Chełmży by skręcić na południe i dobrze znanymi mi drogami wyjechać w Papowie Toruńskim. Tam jadę 700m ruchliwą drogą wojewódzką by pojechać żółtym szlakiem w stronę Betoru/Elany. Do domu dojeżdżam ok. 12:30 i nawet (już) nie odczuwam wielkiego zmęczenia. Mam jeszcze siłę na prysznic, jakiś posiłek i kładę się do łóżka by chwilę poleżeć. Po 16-tu godzinach chwila się kończy ;-)
Udało mi się przejechać 320km, z czego ok. 50km w dość ulewnym deszczu i całość praktycznie pod wiatr początkowo zachodni, a pod koniec południowo zachodni (akurat tak, jak moja trasa :D). Warto czasem nie zdążyć na pociąg :)

Serdecznie zapraszam do zapoznania się z resztą zdjęć w - klik tutaj - > G A L E R I I < - klik tutaj -

Zaliczone gminy (11):
Warmińsko-mazurskie: Górowo Iławeckie - obszar wiejski, Górowo Iławeckie - miasto, Lelkowo, Lubomino, Miłakowo, Morąg, Łukta, Ostróda - obszar wiejski, Ostróda - miasto, Iława - obszar wiejski, Iława - miasto, Kisielice

Dla zainteresowanych mapka:

Powrót ze zlotu - dzień 1

Niedziela, 19 maja 2013 | dodano:26.05.2013 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly 2013, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo
  d a n e  w y j a z d u
132.28 km
2.00 km teren
07:26 h
17.80 km/h
47.12 vmax
25.0 *C
160 HR max( 85%)
114 HR avg( 60%)
m 4726 kcal
W niedzielę już od rana wszyscy się "zawijali".

Ja się wstępnie umówiłem z czekerem na powrót ze startem o godzinie 8-9, ale poprzedniego wieczora piwo nie wchodziło już tak dobrze, jak w piątek i rano przełożyłem start na 9:30. O 9:45 pokonując kaca i niewyspanie zebrałem się ze wszystkim i ruszyliśmy. W Kruklankach źle skręciłem, ale to dobrze - spotkaliśmy grupę kolarzy szosowych oraz... grupę sakwiarzy - to grupka zlotowa, która pojechała wcześniej i kierowali się na Gdańsk. Kawałek mieliśmy pojechać razem więc czym prędzej ruszyliśmy w trasę - chłopaki planowali dziś dociągnąć do Fromborka.

W Pozedrzu jest drogowskaz do bunkrów Himmlera, ale po kilkuset metrach w lesie okazuje się, że bunkrów nie ma. Przy okazji spotykam vana, który pojechał kawałek dalej. Zawracam i spotykam czekera oraz zauważam grupkę miejscowych. Ci pokazują nam, gdzie iść - okazuje się, że przy okazji wycinki drzew zniknął drogowskaz i trzeba było jeszcze raz skręcić. Bunkry są nieco mniejsze, niż te w Gierłoży, ale i tak robią wrażenie grubością murów

Pobunkrowalim, pojedlim - ruszylim w drogę, tym razem już tylko we dwóch. Do Węgorzewa jedziemy kawałek krajówką, a potem kilka kilometrów drogą dla rowerów, która jest fajnie położona, ale oczywiście pełna błędów projektowych - zbędne barierki, zła nawierzchnia, krawężniki. Ech!
W Węgorzewie już kiedyś byłem i nic szczególnego tam nie ma (poza jeziorem) - jedziemy więc dalej w stronę Leśniewa, gdzie znajduje się nieukończona śluza na Kanale Mazurskim

Jest ogromna, a nawet ta mniejsza robi wrażenie rozmiarem. Przy okazji ciekawostka: rowery zostawiliśmy na parkingu strzeżonym - wyszło po złotówce od osoby i było to bardzo wygodne - pchanie objuczonego sprzętu to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Po obejrzeniu śluz kierujemy się w stronę Srokowa, gdzie nieco na północ od drogi, w lesie, znajduje się jedna z wież Bismarcka

Wieże te miały być pomnikami Bismarcka, w Polsce się ich kilkanaście z ok. 40 zachowało choć to dopiero druga bądź trzecia, którą odwiedzam.
Polną drogą wjeżdżamy do Srokowa, gdzie się - po uzupełnieniu zapasów - rozdzielamy. Na czekera czeka na grillu karkówka - nie dziwne więc, że myślał już o powrocie do domu :)
W tym miejscu wypada więc podziękować za towarzystwo i nawigację - jako tubylec zna świetnie te tereny i bez zbędnych kłopotów trafiliśmy, gdzie trzeba :)
Ja jadę dalej - mam niepowtarzalną okazję zaliczyć gminy na północy województwa i obejrzeć tereny, przez które mało szlaków przebiega. Z kimś jedzie się zawsze szybciej, niż samemu (o ile "kimsiów" nie jest za dużo). Czeker narzucił fajne tempo i średnia prawie 19 km/h wyszła do Srokowa. Dalej rozpędzony nie jadę wiele wolniej, a tymczasem przegania mnie jakiś chłopak na rowerze i widać, że chce się ścigać. Cóż, pod górkę nie mam z nim szans. Ale na prostej jadę co najmniej tak szybko, jak on, a z górki, z racji swojej masy i ok. 18kg bagażu jadę znacznie szybciej. Nie odpuszczam mu więc, a dwie górki dalej rozpędzam się na zjeździe tak, że na podjeździe dobijam do 40 km/h i go wyprzedzam. To mu trochę ducha walki odebrało :D bo został kawałek z tyłu, ale się nie poddał i kilkaset metrów przed moim skrętem w boczną drogę zagadał ze mną. Okazało się, że jedzie tam, gdzie i ja - do Jeglawek. Właśnie wraca z 70km wycieczki i nie bardzo był w stanie uwierzyć, że do Torunia da się w dwa dni dojechać. Ja też nie bardzo wierzyłem, ale robiłem dobrą minę do złej gry ;-)
W Jeglawkach jest pałac zbudowany na fudamentach ruin dawnego zameczku krzyżackiego

Dalej jadę w stronę Barcian, mijając żółcące się majową porą pola rzepaku

W Barcianach znajduje się okazały zamek krzyżacki

Zamek jest stosunkowo dobrze zachowany a obecny właściciel przystosowuje go do celów hotelowych. Skoro hotel, to pewnie i restauracja - sprawdzam więc, jak to w praktyce wyszło - jest nieźle, makaron się udał i nie muszę już wozić ciężkiego słoika :)

Dalsza droga zahacza o miejscowość Drogosze, gdzie znajduje się wspaniały pałac, jeden z trzech tzw. królewskich, gdzie mógł się zatrzymywać władca. Pałac ma 52 pomieszczenia i 365 okien, ale niestety właściciel o niego nie dba i sam pałac, jak i park, niszczeją

Przez Glitajny jadę do Sępopola, w którym na północy można obejrzeć zachowane mury, fragment dawnej bramy oraz kościół

Z Sępopola kieruję się już na Bartoszyce. W samym mieście można podziwiać np. pomnikoławeczkę z podróbą hello kitty:

Na starówce jest m.in. Brama Lidzbarska

Bartoszyce to miast dość ładne jak na przygraniczne miasteczko, ale pojawia się problem noclegu. Widziałem co prawda na wjeździe obskurny motel, ale żadne pole namiotowe, camping czy schronisko mi się w oczy nie rzuciły. Nie chcę też jechać dalej na zachód bo nie bardzo widzę na mapie odpowiednie lasy. Dobrzy ludzie kierują mnie do wsi Dąbrowa, gdzie w sali weselnej ma być oferowany dość tani nocleg. Faktycznie, noclegi tam są, ale nie ma miejsc - wszystko zajmują jacyś robotnicy. Właściciel pozwolił mi jednak rozbić namiot na podwórku i tym sposobem zaliczam swój pierwszy w życiu nocleg "na gospodarza".


Jak zwykle, dużo więcej zdjęć można obejrzeć zaglądając do - klik - > G A L E R I I < - klik -

Zaliczone gminy (7):
Warmińsko-mazurskie: Pozedrze, Srokowo, Barciany, Korsze, Sępopol, Bartoszyce - obszar wiejski, Bartoszyce - miasto

Dla zainteresowanych mapka: