Informacje

avatar

chesteroni
z miasta Toruń
16647.94 km wszystkie kilometry
314.60 km (1.89%) w terenie
43d 11h 14m czas na rowerze
15.92 km/h avg

Kategorie

.Giant.0   .mieszczuch.127   .mieszczuch 2013.138   .Surly.55   .Surly 2013.49   >100.55   >200.19   >300.5   forumowo.27   gminobranie.58   nightrower.42   przyczepkowo.4   sakwowo.51   użytkowo.273   wycieczka.59   wycieczka 2013.53  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chesteroni.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:1551.75 km (w terenie 14.60 km; 0.94%)
Czas w ruchu:110:57
Średnia prędkość:13.99 km/h
Maksymalna prędkość:58.89 km/h
Suma podjazdów:10239 m
Maks. tętno maksymalne:163 (86 %)
Maks. tętno średnie:128 (68 %)
Suma kalorii:49050 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:73.89 km i 5h 17m
Więcej statystyk

Zlot 2014 - podsumowanie

Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:04.06.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria gminobranie, wycieczka, sakwowo, .Surly, forumowo
  d a n e  w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dojazd na zlot forum podróże rowerowe:

dzień galeria gminy dystans [km] przewyższenia [m]
1. Toruń-Licheń
galeria - dojazd 1/4 0 101.04 284
2. Licheń - Grabów n. Prosną
galeria - dojazd 2/4 11 142.94 571
3. Grabów n. Prosną - Nysa
galeria - dojazd 3/4 17 160.69 729
4. Nysa - Pokrzywna
galeria - dojazd 4/4 1 32.01 347
razem: 29 436,68 1931

Zlot
Lało jak z cebra. Nie pojechaliśmy na szaloną, mokrą i zimną wycieczkę na Pradziada. Nie wychodziliśmy ze schroniska. Nawet aparatu nam się nie chciało wyciągać. Było bardzo fajnie, ale w tym roku nie ma się co chwalić dokumentacją zdjęciową.

Powrót ze zlotu:
dzień galeria gminy dystans [km] przewyższenia [m]
1. Pokrzywna - Kłodzko
galeria - powrót 1/7 10 120.35 999
2. Kłodzko - Stronie Śląskie
galeria - powrót 2/7 4 76.27 896
3. Stronie Śląskie - Duszniki-Zdrój
galeria - powrót 3/7 3 92.51 1585
4. Duszniki-Zdrój - Głuszyca
galeria - powrót 4/7 6 89.58 1359
5. Głuszyca - Miłków
galeria - powrót 5/7 9 89.9 1208
6. Miłków - Radomierzyce
galeria - powrót 6/7 9
92.07 1421
7. Radomierzyce - Zgorzelec
galeria - powrót 7/7 3 86.17 840
razem: 44 646,85
8308
Łącznie:
73 gminy, 1083,53 km i 10239m przewyższeń  w 11 dni :-)

Mapa gmin przed zlotem i po zlocie:



powrót marnotrawnego :)

Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:25.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
2.50 km
0.00 km teren
00:08 h
18.75 km/h
0.00 vmax
15.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Powrót z dworca

powrót ze zlotu 7/7 - kończyć flaszkę i do domu

Sobota, 24 maja 2014 | dodano:04.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
86.17 km
0.00 km teren
07:26 h
11.59 km/h
55.00 vmax
*C
145 HR max( 77%)
102 HR avg( 54%)
840 m 3137 kcal
Wstaję, ale nadal pada. Chwilę przestaje, robię przegląd rzeczy. Mokre, to za mało powiedziane. Znowu pada, czekam i pomału się zbieram w namiocie. Znów przestaje - czas się zwijać. Okazuje się, że pękł mi jeden z kawałków pałąka w namiocie. Na szczęście ten prosty więc jest szansa, że znajdę zamiennik. Wyjęcie pękniętego pałąka zajmuje mi jednak z 10 minut - nie chcę uszkodzić namiotu. Wszystko mokre dookoła. Strzepuję ślimaki z namiotu, ale jednego przeoczę i będzie strasznie śmierdziało potem, w domu. W domu, bo postanowiłem nie jechać w tym deszczu daleko - kończę urlop w Zgorzelcu, potem spokojnie dojadę do domu i spędzę trochę czasu z dawno niewidzianą rodziną. Namiot się nie mieści do pokrowca, ale mam to gdzieś - pakuję do reklamówki z biedronki, którą miałem na wypadek wożenia mokrych rzeczy. Reklamówkę upycham kolanem w sakwie - jakoś się udało.
Wyjeżdżam na drogę - znowu pada, ale lekko więc nie zakładam kurtki póki co, jedynie bluzę z długim rękawem. Zmoknie, ale co tam - to ostatni dzień. Dojeżdżam do Radomierzyc i skręcam w stronę Bogatyni. Ten "kikut" Polski połączony z resztą kraju wąskim przesmykiem. To prawdziwy Hel południa - raczej tu nie trafię ponownie, trzeba to objechać dogłębnie i zaliczyć - nijak nie jest to po drodze :)
Zaczynam od Radomierzyc - jest tam ładny pałac, choć oznaczony jako teren prywatny. Zasięgnąłem jednak wcześniej języka i "ludzie tam chodzą"

Sam pałac jest dość wypasiony, choć pusty. Trochę dziwne, ale cóż - mnie nie stać na kupno wyspy z pałacem - co ja tam wiem :)

Wracam do głównej drogi i kawałek dalej odbijam do zbiornika Witka. Jest asfaltowa ścieżka rowerowa! Europa!
Dupa nie Europa, za chwilę mija mnie gnający po ścieżce rowerowej motor crossowy. Tuż obok była asfaltowa jezdnia o niewielkim ruchu. Łelkam tu ze dżangle.
Zbiornik Witka to kolejna tama na mojej trasie. Parę lat temu wody spadło za dużo i tama pękła, zalewając m.in. Zgorzelec. Obecnie chyba jest odbudowana

Niestety - nie da się normalnie przejechać na drugą stronę więc wracam do drogi i jadę do Bogatyni. Jadę, ale właściwie się wlokę. Jest wilgotno a do tego jest ciągle w górę. Nie widać tego, jak się jedzie, są nawet pojedyncze małe zjazdy, ale wykres wysokości na mapce mówi sam za siebie. Po ostatnim podjeździe jest super-zjazd na którym muszę uważać bo na dole mam skręt o 90° w prawo.
Za skrętem mogę podziwiać z bliska kominy elektrowni Turów:

Za elektrownią robię popas w sklepie i zaczyna znowu padać. Nie chce przestać więc zakładam lekko podeschniętą kurtkę, ocieplacze na buty i jadę dalej. Droga jest prosta i dziurawa, ale coś po lewej mi nie pasuje. Kawałek dalej widzę wjazd ze szlabanem i jakąś małą polankę, która się gwałtownie urywa. Jadę zobaczyć, co tam widać, a tu... największa jak dotąd widziana przeze mnie dziura w ziemi:

Przez mgłę niestety nie widać dobrze ogromu dołka Kopalni Węgla Brunatnego Turów. Ale jest to potężny dół. Wielkie maszyny górnicze są wielkości mrówek.

Jadę jednak dalej by dotrzeć do trójstyku. Przy samej granicy mam uczucie niesmaku. Niemcy mają wszystko po niemiecku, Czesi jak się później okaże - po czesku. A u nas po niemiecku. Do tego pełno obskurnych bud ze wszystkim, jak w III świecie (sąsiednie kraje nie miały takich przybytków). Rekord pobiła stacja ARAL, która mimo normalnej stacyjnej estetyki była nastawiona tylko na Niemców - ceny w EUR i napisy niemieckie. Poczułem prawdziwy niesmak - jakoś sąsiedzi się europejskości nie wypierają jednocześnie wiedząc, kim są. A my? Ehh.
Do trójstyku docieram w kompletnej ulewie.

Ciężko tam trafić, bo nie ma żadnej tabliczki, szlaki rowerowe wiodą w inną stronę... Wyjeżdżam po czeskiej stronie - tam zamiast bruku jest asfalt i oczywiście oznaczenia. Smutne to trochę - Bogatynia to naprawdę zamożna gmina. Czemu sąsiedzi mogą, a my nie?
W Czechach oczywiście też nie jest różowo - na rondzie okazuje się, że ścieżka rowerowa nie przewiduje skrętu na wschód i aby wrócić na jezdnię musiałem się (i rower) nieźle ubłocić. W końcu wracam do Polski - nawet nie wiem kiedy bo nie było żadnego konkretnego oznaczenia granicy. W Bogatyni na przystanku zmieniam skarpety po raz drugi tego dnia - stopy cierpią od zawilgocenia w butach. Trochę mniej mokro się zrobiło, wracam już na północ - wstąpił we mnie optymizm. :)
Sama Bogatynia jest nawet ładna. Najbardziej znane są budynki z muru pruskiego - nad Miedzianką jest ich całkiem sporo:

Jest nawet zielony budynek tego typu!

Wyjeżdżając mam co prawda przed sobą jeden konkretny podjazd, ale za to potem już wiem, czemu tak ciężko się jechało - zjazd jest szybki i przyjemny.
Przed Zgorzelcem zauważam na zachodzie komórkę burzową:

Bliższe przyjrzenie się wiatrom wewnątrz sprawiło, że do Zgorzelca nie jechałem już wolniej niż 27 km/h. Tuż przed miastem dopadła mnie ulewa, ale po 100metrach zdołałem się schronić na stacji benzynowej. Bardzo silny, porywisty wiatr ciskał strugami ulewnego deszczu niczym rozwścieczony demon.

Po kilku minutach wiatr słabnie trochę, więc jadę dalej na dworzec kolejowy. Ulicami płyną małe potoki, woda przelewa się przez krawężniki. Na podjazdach czuję nurt wody - wodna apokalipsa. Na szczęście zdążam na pociąg do Wrocławia. W pociągu nawet grzeją więc troszkę podsycham (i zakładam ostatnie suche skarpetki, jakie miałem).
Jedzie też ze mną inny rowerzysta, który zawodowo mapuje szlaki rowerowe - podróż upływa nam na rozmowach o GPS, problemach nawigacyjnych i słabości współczesnych źródeł zasilania urządzeń przenośnych. Jadę do domu!
We Wrocławiu nie wychodzę poza dworzec bo deszcz i tu dotarł, a ja nie po to podsuszyłem buty aby teraz zamoknąć. Dworzec Wrocławski jest jednak tak fajny, że wcale nie jest mi przykro. Jak widać miałem już trochę przesyt i potrzebowałem odpoczynku.


Więcej zdjęć z Helu południa, czyli worka turoszowskiego można zobaczyć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -
 
Zaliczone gminy: 3
Dolnośląskie:
Zgorzelec - obszar wiejski, Zgorzelec - teren miejski, Bogatynia


powrót ze zlotu 6/7 - Szklarska, szklarka i ulewa

Piątek, 23 maja 2014 | dodano:03.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
92.07 km
0.00 km teren
06:57 h
13.25 km/h
58.89 vmax
*C
HR max(%)
107 HR avg( 56%)
1421 m 4889 kcal
Z Miłkowa wyjeżdżam dość wcześnie i jadę obok sztucznego zbiornika wodnego Sosnówka. Zbiornik jest naprawdę spory (ponad 1 km2)

Chwilę potem przekraczam granice administracyjne Jeleniej Góry i dojeżdżam do góry Chojnik, na której znajduje się zamek Chojnik (przypadek?). Rower na górę głównie podprowadzam - jest dla mnie za stromo, droga jest gliniasta. Pod koniec widać, że wkrótce będzie tam bruk - robotnicy kładą nową nawierzchnię. W końcu dopycham rower do zamku. Jest 8:45, a zamek otwierają o 10. Jak bym nie kombinował, nie będę tyle czekać. Szczególnie, że podejrzewam (jak się później okazało - słusznie), że za pięć 10 zwalą się tu tłumy wycieczek szkolnych i znowu będzie problem z rowerem. Na Mazurach jednak zwiedzanie z rowerem było znacznie łatwiejsze.
Na szczęście zamek można sobie pooglądać całkiem dokładnie z zewnątrz, co też czynię:



Trochę szkoda tego wnętrza, ale trzeba się zwijać. Warto tylko wspomnieć, że zamek nie został zdobyty, ale akurat to nie dziwi, patrząc na jego położenie. Długo się zjazdem nie nacieszyłem - zaczął się dość męczący podjazd do Szklarskiej Poręby. Męczący nawet nie ze względu na podjazd, a na ruch na krajówce, którą wypadło mi jechać. A wybrałem tak, bo chciałem zobaczyć wodospad. Przedsmak dawał potok prawdziwie górski:

Sam zaś wodospad Szklarka faktycznie wart był obejrzenia.

Obok było schronisko PTTK, w którym ceny większości rzeczy zwalały z nóg. Najwięcej kosili na kibelku - po 2zł od łba, a że wycieczek było pełno... :/ Mieli jednak w bardzo dobrej cenie naleśniki z owocami i miodem - nie oparłem się i nie żałuję - PYCHA!
Opuszczam teren wodospadu i podjeżdżam do tej Szklarskiej nie mogąc się doczekać końca jazdy krajówką. Nie jest tak źle, by się załamywać, ale nie jest też przyjemnie. W końcu dojeżdżam - wita mnie Esplanada z "laserponton"-em :

Chwilkę spaceruję po okolicy głównego skrzyżowania i spostrzegam wypożyczalnię rowerów ze wspomaganiem elektrycznym. Pan z wypożyczalni nawet przez moment myślał, że może mi za ciężko i chcę spróbować innego sprzętu ;-) No lekko nie było, zwłaszcza na podjeździe do Zakrętu Śmierci, ale bez przesady - trzeba się szanować :)
Sam zakręt jest bardzo ładnie oznakowany
Zakręt ma wbudowane pod sobą komory na ładunki wybuchowe i w razie wojny miał być wysadzony. Na szczęście ocalał i można z niego podziwiać panoramę górską. Faktycznie zakręt jest ciekawostką, ale ostrzejsze i bardziej niebezpieczne były choćby na zjeździe z Drogi Stu Zakrętów.

Zakręt to też koniec gór jako takich - od tej pory jest w dół, albo płasko. W dół... to prawda. Są tu długie proste z piękną widocznością i nawierzchnią. Można bić rekordy prędkości. Na chwilę się zapomniałem z hamowaniem i dobiłem prawie do 60 km/h. Bez trudu 80-90 bym wyciągnął, może i 100 by się dało przy mojej masie, ale się zestarzałem i hamuję, nie dokręcam, nie składam się do pozycji aero. Maniakom dużych prędkości jednak polecam ten zjazd - jak gdzieś bić rekordy na asfalcie, to najlepiej chyba tu :)
W końcu zjeżdżam do Świeradowa-Zdroju, chyba ostatni -Zdrój na mojej trasie :)
W Świeradowie wszystko jest wyżej więc dla odmiany mam trochę wspinaczki. Nie było tam jednak nic ciekawego - żadna z fotek nie przeszła selekcji i się nawet do galerii nie załapała. Jadąc dalej niespodziewanie trafiam na ruiny zamku w Świeciu:

Przed ruinami stoi wielka tablica, że to teren prywatny i że nie wolno wchodzić bez zgody właściciela. Olałbym to, ale z domku obok wyskakuje jakaś baba i stoi z założonymi rękami patrząc na mój rower wzrokiem mordercy. W sumie nadal można by to olać, ale po podwórku chodził ujadający pies wielkości małego niedźwiedzia. Zamek oczywiście obfotografowałem z zewnątrz więc chytra pani nie zarobiła. A mogliby np. zrobić tak, jak to było opodal Pieniężna w skansenie i zbierać datki - wrzuciłbym 2zł i obejrzał ruiny z bliska.
Przed Leśną odbijam w stronę Suchej, gdzie jest dobrze zachowany zamek Czocha:


W zamku jest hotel, ale z zewnątrz można go sobie obejrzeć. Wejście jest płatne, ale ja i tak nie miałem czasu na tak dużą budowlę. W każdym razie zacny zamek :) Kawałek obok jest jezioro i chyba najstarsza elektrownia wodna w Polsce:

Tamą można przejechać więc widok z góry udało się uchwycić:

Po małym podjeździe trafiam na teren hotelu i zamkniętą bramę - nie ma przejazdu. Na szczęście jest też furtka dla pieszych i dzięki temu udaje mi się dojechać do Leśnej zaplanowaną wcześniej trasą. Sama Leśna jest dziwna. Niby niepiękna, ale i niebrzydka. Niby pusta, ale są ludzie. Może to ta przeddeszczowa pogoda?

Zaczyna padać całkiem konkretny deszcz, gdy dojeżdżam do Sulikowa. Wolałbym spać pod dachem, ale jedyne miejsce z noclegiem, jakie trafiłem, nie ma wolnych miejsc. Jadę więc rozbić namiot w lesie, ale nie ma lasu. W końcu znajduję, choć jest już noc. Przedzieram się przez trawę po pas, udeptuję miejsce, rozbijam się. Wszystko jest mokre totalnie. Nie wiem, jakim cudem się zawinąłem, ale ostatecznie idę spać w suchych ciuchach, w nienadmiernie zalanym namiocie. Prawie wszystko mam w przedsionku. Szlag by to. Spać.


Więcej zdjęć można obejrzeć przeglądając - klik tutaj -> G A L E R I Ę <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 9
Dolnośląskie:
Jelenia Góra, Piechowice, Szklarska Poręba, Stara Kamienica, Mirsk, Świeradów-Zdrój, Leśna, Platerówka, Sulików


powrót ze zlotu 5/7 - Krzeszów i Karpacz

Czwartek, 22 maja 2014 | dodano:02.06.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
89.90 km
0.00 km teren
07:23 h
12.18 km/h
49.13 vmax
*C
154 HR max( 81%)
102 HR avg( 54%)
1208 m 3773 kcal
W Głuszycy wstaję dość wcześnie, ale ciężko mi się zebrać. Tu pomarudzę, tam odpocznę, aż w końcu włączam telewizor i oglądam Avengersów na Cartoon Network :-)
W końcu jednak trzeba się ruszyć. Wyjeżdżam z noclegowni i po drugiej stronie ulicy od razu trafiam na mini-pałacyk:

W całej okolicy jest masa rzeczy do zobaczenia, które tym razem pominąłem - trzeba tu będzie jeszcze wrócić, choćby do podziemnego miasta! Z drugiej strony, warto być już teraz bo za ileś-tam lat może pewnych atrakcji zabraknąć. Ot choćby ruin kościoła ewangelickiego w Unisławiu Śląskim.

Przejeżdżam przez kawałek Wałbrzycha (a przynajmniej tak mi się zdaje; po sprawdzeniu w geoportalu okazuje się, że tabliczka "Wałbrzych" stoi na terenie gminy Boguszów-Gorce, czyli jednak w Wałbrzychu nie byłem) i trafiam do nieczynnego kamieniołomu

Tabliczki przy wejściu ostrzegały, że to grozi itp., ale to raczej łażenie po tych hałdach, które się mogą osunąć grozi, a nie samo wejście na pusty placyk. Kawałek dalej wjeżdżam do Czarnego Boru. Na początku widzę, że wszystko jest rozkopane - ekipa reguluje miejscowy potok i w związku z tym wszystko jest w błocie. Na wyjeździe zaś podziwiam perełkę konserwatyzmu. Władze gminne jak widać uznały, że przeczekają kapitalizm i będzie jak zawsze - nazw ulic nie będą zmieniać z byle powodu:

Dzień jest niezwykle słoneczny, kolory są bardzo intensywne i nawet rzepak daje się fotografować, zwłaszcza w połączeniu z otoczeniem:

W końcu docieram do Krzeszowa. Praktycznie każda ulica tutaj nosi jakąś religijną nazwę - a to jakiś święty, a to cysterska itp. Jest tak zapewne dlatego, że jest to mała mieścina w której jest wielka bazylika w stylu barokowym. Zwą ją perłą baroku i oczekuje na wpisanie na listę UNESCO. Nie bez powodu. Wnętrze wgniata w ziemię:

Niektórzy się oburzają, że w Polsce Kościół Katolicki bierze pieniądze z Unii i sobie remonty urządza. Może tu i tam faktycznie nie jest to fajne, ale restauracja tak pięknego obiektu według mnie jak najbardziej na dofinansowanie zasługuje.
Wnętrze aż dech zapiera, wrzucę jeszcze tylko organy żeby nie zalać relacji fotkami z Krzeszowa - po więcej zapraszam do galerii:

Z zewnątrz bazylika prezentuje się też okazale:

Wszystkie te detale i symbole - aż się chce podziwiać. Nie mam niestety czasu na zwiedzanie z przewodnikiem - trochę szkoda. Kiedyś zaplanuję sobie wyprawę z planowanymi przebiegami po 50km i mnóstwem zwiedzania. Pewnie na emeryturze, znając moją tendencję do dystansów :-)
Kawałek dalej wjeżdżam do Kamiennej Góry. Jest to bardzo ładne miasto. Już od samego początku mi się podoba - widać, że się przeplata stare z nowym i ma to sens. Kamieniczki, wąskie uliczki, rynki - aż chce się tu powałęsać!
Zwiedzanie zaczynam od zakładów konstrukcyjnych Arado

Ignoruję gotykiem pisany zakaz fotografowania :) Zakłady przeniesiono tu w czasie II Wojny Światowej i pracowano tu nad bombowcem o napędzie odrzutowym. Na potrzeby tych zakładów w Kamiennej Górze zbudowano obóz pracy. Gdy wojska rosyjskie zaczęły przemieszczać się w stronę Wisły, zakłady ewakuowano. Nad zakładami jest wzgórze parkowe, w którym porozstawiano eksponaty z czasów wojny. Opodal zakładów, ale na innym wzgórzu jest całkiem ładny kościół:

Z tej górki zjeżdżam do centrum. Oto jeden z kamiennogórskich rynków:

A tu jedna ze wspomnianych uliczek. Prawdziwy zaułek, jest nawet (po lewej, u góry) panienka z okienka!

Na koniec tego szlajania się zahaczam jeszcze o ratusz, który jest zdecydowanie najładniejszym tego typu budynkiem podczas tego wypadu rowerowego:

Z Kamiennej Góry jadę w stronę Kowar. Jako, że jestem w górach - nie ma lipy i zaliczam dość konkretną Przełęcz Kowarską. Za to zjazd z niej - oj, ciężko jest powstrzymywać się od szaleństwa! Na szczęście na ostatniej prostej nie odebrało mi rozumu bo przy prawie 50 km/h przy stacji benzynowej poryw bocznego wiatr mną bujnął. Ciężko było opanować rower, nie wiem czy dałbym radę przy większej prędkości. Same Kowary są względnie ładne, choć przejeżdżam tylko głównym deptakiem wzdłuż rzeczki.

Przez wspomnianą rzeczkę (na tyłach tych kamieniczek z prawej) wiedzie cała masa małych mostków - bardzo rozsądne rozwiązanie dla pieszych i rowerzystów. Po drodze do Karpacza zaczynają się prawdziwie górskie klimaty - solidne góry po bokach, wartkie potoki wijące się niczym wściekły wąż po gładkich kamieniach...


Po kolejnym podjeździe wjeżdżam do Karpacza. Mógłbym przez niego tylko przejechać, ale postanawiam wjechać do górnych części miasteczka i je sobie obejrzeć. Uliczki są często połączone krótkim łącznikiem o potężnym nachyleniu, które ciężko jest pokonać, ale nie podprowadzam roweru na asfalcie. W końcu dojeżdżam do odpowiednika Krupówek - szeroki deptak pełen turystów i drogich kramów ze śmieciami zwanymi pamiątkami. Wpadam do knajpy zapytać o coś i czekam, aż pani skończy obsługiwać klientów. Zamawiają jakieś wielkie porcje mięcha i ziemniaki. Pani obsługująca to wszystko waży, po czym pyta o sos. Klientka (wagi wielorybiej) na to, że żadnego sosu, bo ona ma problemy z wątrobą. Myślałem, że padnę, patrząc na tłuste mięcho na jej talerzu. Ale przyszło im do płacenia - za dwa sute obiady wysżło 86zł (przypominam: na głównej ulicy drogiej miejscowości wczasowej w górach). Ich miny były bardziej kwaśne niż beczka kiszonej. Co za typy, czego się spodziewali? :)

Kościoła Vang jednak nie oglądam - za daleko i za bardzo jeszcze w górę - będę miał pretekst, aby tu wrócić :-)
Z Karpacza nie wyjeżdżam bardzo szybko - podjazdy były na tyle strome, że wracając w dół momentalnie łapię straszne prędkości i się trochę cykam. Chciałem rozbić namiot w Miłkowie na kempingu, ale... nieczynne. Widzę, że bramę da się otworzyć od środka więc się "włamuję", ale nikogo nie ma, nawet stróża. Z 10 razy dzwoniłem na podaną w necie i na bramie komórę - tylko angielska i (chyba) chorwacka poczta głosowa. Miejscowi mówią, że wczoraj jeszcze było czynne, w necie piszą, że od 1 maja codziennie... Cóż, nie to nie. Jadę dalej i widze, że oprócz katastrof organizacyjnych zdarzają się tam i budowlane. Panowie inżyniery się popiły!

A może to ten halny? Sam nie wiem - jadę dalej i znajduję w miarę tani nocleg w agroturystyce. Jest nawet WiFi!

Na znacznie dokładniejszą fotorelację zapraszam do - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 9
Dolnośląskie:
  Mieroszów, Boguszów-Gorce, Czarny Bór, Kamienna Góra - obszar wiejski, Lubawka, Kamienna Góra - teren miejski, Kowary, Podgórzyn, Karpacz


powrót ze zlotu 4/7 - 100 zakrętów i po szlaku

Środa, 21 maja 2014 | dodano:02.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
89.58 km
0.00 km teren
08:06 h
11.06 km/h
49.13 vmax
*C
155 HR max( 82%)
107 HR avg( 56%)
1359 m 4904 kcal
Celem dzisiejszego etapu było wydostanie się z Ziemi Kłodzkiej i rozpoczęcie wędrówki na zachód Polski. W Dusznikach-Zdroju wstaję dość wcześnie. Chciałbym się możliwie szybko dostać do Kudowy-Zdroju, gdzie zupełnie przypadkiem moja teściowa jest na pielgrzymce :)
Na początku - objeżdżam Duszniki gdyż przyjechawszy wieczorem nie miałem na to za bardzo czasu. W sumie tylko muzeum papiernictwa robi na mnie wrażenie. Niestety - jest za wcześnie by je zwiedzić, podziwiam więc jedynie architekturę, kojarzącą się z japońskimi budowlami

Z Duszników jadę do Lewina Kłodzkiego (gmina!) więc wypada mi odcinek dość ekstremalny, bo po DK8. Na początku nie jest za dobrze - brak pobocza i sporo TIR-ów mimo wczesnej pory to jedno, ale do tego jest jeszcze podjazd, i to dość męczący. Po kilku kilometrach na szczęście pojawia się pas do wolnej jazdy, z którego zwykle zimą korzystają cięższe auta, a teraz stanowi dla mnie wybawienie - można mnie bezpiecznie wyprzedzić. Nie nacieszyłem się jednak tym pasem bo na szczycie się skończył, za to zaczął się bardzo konkretny zjazd. Do Lewina zjeżdżam bardzo szybko, aż się zmartwiłem, że to będzie koniec zjazdu. Samo miasteczko jest jednak brzydkie, w centrum tylko jedna kamienica mi się spodobała. Za to przy wyjeździe jest okazały wiadukt kolejowy:

Zjazd jednak się nie skończył i prawie do samej Kudowy zaiwaniam w dół. Tuż przed Kudową się wypłaszcza, ale za to pojawia się pusty chodnik, na który zjeżdżam, dzięki czemu mniej się stresuję TIR-ami. W samej Kudowie spotykam się z teściową i po chwili jadę na zwiedzanie do Kaplicy Czaszek. Jadę tam przez park z pięknym stawem:

Sama kaplica to wielkie rozczarowanie. Pół godziny czekam na otwarcie, a okazuje się, że jest tam spęd wycieczek i tuż przed godziną "0" wpadają dwa autokary. Do tego nie wolno robić zdjęć. W kaplicy jest faktycznie bardzo dużo czaszek, a pod podłogą ponoć kolejne 20 tysięcy. Z kaplicy wychodzę dość szybko - nie okazała się zbyt interesująca.
Wyjeżdżam z Kudowy drogą 100 zakrętów, która jest dość krętym, malowniczym podjazdem przez Góry Stołowe. Po jakimś czasie dojeżdżam do skrętu do Błędnych Skał. Jest to bardzo wąska i niezwykle stroma droga, która jest czasowo jednokierunkowa. Konkretnie: przez piętnaście minut wolno jechać na górę, a potem w drugą stronę. Ignoruję to ograniczenie i słusznie. Ruch jest śladowy, łatwo mi jest ustąpić pierwszeństwa, a podjazd jest stromy. Bardzo stromy. W końcówce muszę wrzucić najlżejsze przełożenie i ciężko się jedzie (22x36). Może kiedyś nauczę się wyciągać ze śladu GPS dane o nachyleniu procentowym.
W końcu docieram do budek z fast-foodami i prowadzę rower aż do wejścia do Błędnych Skał. Udaje mi się zorganizować przechowanie sprzętu na czas zwiedzania i wchodzę do tego magicznego miejsca. Beata odradzała mi to, twierdząc, że może być dla mnie za wąsko - trochę nie dowierzałem.
Podczas spaceru zrobiłem masę fotek, a że nie ma tu miejsca na nie wszystkie - zapraszam do galerii



W najwęższym miejscu musiałem iść na czworaka, ale problemem (o dziwo!) nie był mój brzuch, a... za szeroka klata. Żebra się nie mieściły. Cóż, na szczęście moja żona nie zawsze ma rację i całą trasę udało mi się pokonać. Widoki były wspaniałe i każdemu polecam odwiedzenie tego labiryntu. Po odebraniu roweru wracam na drogę. Nie chcę jednak zjeżdżać tą samą trasą - od drogi odbija czerwony szlak, na oko całkiem przejezdny. Jadę nim, czasem rower przeprowadzając przez jakieś większe kałuże. Szlak jest bardzo malowniczy.

Po dłuższym spokojnym odcinku pojawia się zwalone drzewo, ale to nie problem - da się je przesunąć obok szlaku. Kawałek dalej - kolejne, tym razem już za duże na takie zabawy - przenoszę rower z sakwami. Nawierzchnia szlaku robi się coraz "ciekawsza"
 
Ale apogeum hardcore'u to jakieś 400m od fortu Karola

Na fotkach tego nie mam, ale tam niżej jest po prostu stado "telewizorów" i belek drewnianych. Pieszo da się spokojnie pokonać, ale sprowadzanie roweru jest mordęgą.
Sam fort Karola to nic szczególnego, ale za to jest piękny widok na Szczeliniec:

Sprowadzam rower na sam dół i zjeżdżam do Radkowa, ale nie idzie mi zbyt szybko - parę razy nie mogę się powstrzymać przed oglądaniem z bliska przydrożnych skał:

W Radkowie jem obiad i ruszam do Wambierzyc, gdzie jest sanktuarium.

Z Wambierzyc jadę na północ, wjeżdżając na moment do Nowej Rudy - jest to gmina miejska a głupio by było nie mieć jej zaliczonej :)
Tu popełniam błąd nawigacyjny. A właściwie nie nawigacyjny tylko w planowaniu. Zamiast jechać drogą wojewódzką do Głuszycy, jadę przez Włodowice. Ależ się umordowałem na podjazdach! Za to potem zjazd do Głuszycy o zmierzchu był fajny :)
W Głuszycy jest jakieś podziemne miasto, ale nie będzie mi dane zwiedzenie go - jest już na pewno za późno, a rano będzie za wcześnie. Bez problemów znajduję nocleg na kwaterce i idę spać.

Sporo więcej zdjęć, zwłaszcza z Błędnych Skał, można obejrzeć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 6
Dolnośląskie:
  Lewin Kłodzki, Kudowa-Zdrój, Radków, Nowa Ruda - obszar wiejski, Nowa Ruda - teren miejski, Głuszyca


powrót ze zlotu 3/7 - Puchaczówka i Gniewosz

Wtorek, 20 maja 2014 | dodano:01.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
92.51 km
0.00 km teren
07:36 h
12.17 km/h
44.55 vmax
*C
154 HR max( 81%)
114 HR avg( 60%)
1585 m 5539 kcal
W Stroniu Śląskim wstaję względnie wcześnie i ruszam w stronę przełęczy Puchaczówka. Nieco mnie zaskoczyło, że podjazd zaczyna się w zasadzie zaraz za miasteczkiem, no ale parę metrów w górę trzeba podjechać. Podjazd dłuży się dość poważnie, ale w końcu dojeżdżam do ośrodka narciarskiego. Dość zabawnie wygląda takie miasto duchów - pełno pustych wypożyczalni nart i hoteli przed którymi nikt nie parkuje :) Kawałek dalej można sobie wynająć apartament, ale bez samochodu albo dobrej kondycji na podjazdy rowerem tego lepiej nie robić - najbliższe sklepy są znacznie poniżej :)

Najtrudniejszy jest kawałek koło tych wyciągów aż do apartamentów - nachylenie jest całkiem spore i ciężko się jedzie, ale w przeciwieństwie do wyprawy po Hiszpanii - tym razem mam właściwe przełożenia na takie górki i podjeżdżam całość. Jeszcze parę agrafeczek i jestem na górze - przełęcz Puchaczówka zdobyta :)
Z przełęczy rozpościerają się widoki na Kotlinę Kłodzką:

GPS pokazuje inną wysokość niż jest opisana w Wikipedii, ale to pewnie wynika ze zmian ciśnienia atmosferycznego. Tak czy owak - od teraz przynajmniej przez jakiś czas będzie w dół :)
Do Bystrzycy Kłodzkiej dojeżdżam piorunem, jedyny problem stanowiły potoki wody na jezdni. Niestety - kanały odwadniające są zapchane liśćmi i wszystko co miało nimi płynąć ścieka na zjeździe na całej szerokości drogi.
Bystrzyca mnie zaskakuje - spodziewałem się kolejnego turystycznego "gniota" typu Stronie Śląskie, a tam otoczone murami górskie miasteczko zapowiadające fajny klimat:

Dość szybko się okazuje, że dotarcie na górę na rowerze będzie trudne - trasa wiedzie po stromym podjeździe z kocimi łbami po którym chodzą ludzie - w którymś momencie odpuściłem sobie mielenie korbą i podprowadziłem.

Ostatecznie docieram na górę. Trochę zdjęć wyszło, a żeby nie zanudzać - reszta jest w galerii, a tutaj wrzucę jeszcze tylko ratusz:

W Bystrzycy jem też knyszę w tej knajpce której fotel widać po lewej. Nie była smaczna, niestety, ale wyróżniało ją opakowanie w... gazetę! I to nie byle jaką, bo z czasów PRL. No, przynajmniej stylizowane to było na gazetę :)

Po obiedzie ruszam na poszukiwania bankomatu. Trochę mi to czasu zajmuje, bo miejscowi oczywiście nazw ulic nie znają, a każdy w inną stronę kieruje. Gdy bankomat znajduję, to oczywiście wychodzi, że dobrze mnie kierowano, ale co się najeździłem - to moje. Z Bystrzycy wyjeżdżam na południe bardzo zadowolony - to ładne miasto i na pewno nie zmarnowałem czasu na przyjazd tutaj.

Do Międzylesia jadę boczną drogą i dzięki temu trafiam do prawdziwego kamieniołomu!

Na miejscu odłupują takie wielkie bloki, potem je dzielą na "małe" kamyki (ok. 30x20x20cm) i ładują na palety.
Po drodze przecinam jeszcze linię kolejową, która wije się wzdłuż Nysy Kłodzkiej.

Wjeżdżając do Międzylesia czuję się trochę jak w Lizbonie - azulejos na ścianach budynków

Międzylesie jest takie-sobie, jedynie połączony z kościołem zamek czymś je wyróżnia, poza tym to takie przygraniczne miasteczko ze stacjami benzynowymi itp.

Małe zakupy i ruszam z powrotem - wszak celem jest zachodnia granica :) Kawałek za Międzylesiem gotuję obiadek a potem zaczyna się podjazd do Gniewoszowa. Podjazd jest ciężki, bo zamiast serpentyn są długie proste o sporym nachyleniu. Nie zwiedzam ruin zamku Szczerba bo trzeba by do nich iść kawałek, a zostawić rower się boję - jacyś ludzie się kręcili po okolicy pieszo. Sam Gniewoszów jest małą wioską. Kawałek za nią jest jeszcze jeden podjazd, ale już stosunkowo nieduży i ląduję na przełęczy Spalonej. Po w miarę płaskim odcinku (niby lekko w dół, ale zmęczone nogi tego nie odczuwały) zaczynam ostatni podjazd tego dnia - do Zieleńca. Docieram tam paręnaście minut przed zamknięciem sklepu, uzupełniam wodę i zjeżdżam w dół do Dusznik Zdroju.
Beata straszyła mnie podjazdem na Zieleniec, ale patrząc na mapę to chyba łatwiejsza opcja niż ten na Gniewoszów z uwagi na dużą ilość serpentyn. W Dusznikach jestem o zmroku i ciężko mi znaleźć nocleg w sensownej cenie. W końcu nieco przepłacam za pokój nad pizzerią i idę spać.


Więcej zdjęć z Kotliny Kłodzkiej znajduje się w - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 3
Dolnośląskie:
  Bystrzyca Kłodzka, Międzylesie, Duszniki-Zdrój



powrót ze zlotu 2/7 - do Stronia w pętelkę

Poniedziałek, 19 maja 2014 | dodano:31.05.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
76.27 km
0.00 km teren
06:30 h
11.73 km/h
52.35 vmax
*C
156 HR max( 82%)
110 HR avg( 58%)
896 m 3990 kcal
Dziś wstałem dość późno, ale przed 10 jestem "już" w trasie. W planach była pętelka do Polanicy-Zdroju. Północna droga jest dość męcząca - sporo małych, ale upierdliwych pagórków. W Piszkowicach trafiam na ZLO, czyli Zakład Leczniczo Opiekuńczy prowadzony przez zakonnice. Dość ciekawy zbieg nazw i okoliczności:

Nieco dalej przydrożny krzyż ma wkomponowaną czaszkę z piszczelami. Pierwszy raz taki widzę, choć ten motyw będzie się później powtarzał:

W końcu dojeżdżam do Polanicy-Zdroju. Objeżdżam okolicę, ale najładniejszy jest park zdrojowy i pijalnia wód tamże:

W Polanicy chwilkę odpoczywam, jem lody figowe i wracam do Kłodzka drogą południową. Droga jest generalnie płaska - o ileż łatwiej niż jeszcze przed chwilą!
W Starym Wielisławiu jest ładny kościół, który oglądam:

Powyżej tylko fragment zewnętrznych podcieni. W środku centralnie jest kościół z ładnym ołtarzem:

Ponownie trafiam do Kłodzka i po chwili wyjeżdżam kierując się w Stronia Śląskiego. Przypadkiem jadę wzdłuż jednej z najładniehszych wsi w województwie.

Wieś faktycznie ładna - ciągnie się wzdłuż małej rzeczki. Droga jest praktycznie płaska i już prawie się zdawało, że do Lądka Zdroju dojadę bez podjazdu. Wtem - wieś się skończyła i zaczęły się serpentynki. Po ok. 100m pokonanych w pionie uspokoiło się nieco i dalej ruszyłem do Londynu. Pardon, Lądka Zdroju ;) Po drodze minąłem jeszcze Zamek na skale, w którym obecnie jest czterogwiazdkowy hotel:

Sam Lądek był dość nijaki, jedynie rynek się ładnie zaprezentował

Trochę się po Lądku pokręciłem i, jako że nie było jeszcze jakoś szczególnie późno, ruszyłem na południe. Na początku mały podjaździk a potem długa prosta do Stronia Śląskiego. Samo Stronie wcale nie jest ładne i nie ma tam wg mnie nic godnego uwagi. Znajduję nocleg w agroturystyce i idę spać przed pierwszym prawdziwie górskim odcinkiem mojej wycieczki :)

Jak to mam w zwyczaju: zapraszam do obejrzenia - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj

Zaliczone gminy: 4
Dolnośląskie:  Szczytna, Polanica-Zdrój, Lądek-Zdrój, Stronie Śląskie



powrót ze zlotu 1/7 - do Kłodzka

Niedziela, 18 maja 2014 | dodano:30.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
120.35 km
10.00 km teren
08:20 h
14.44 km/h
47.58 vmax
*C
163 HR max( 86%)
112 HR avg( 59%)
999 m 5134 kcal
Na powrót ze zlotu miałem bardzo konkretne plany - zaplanowałem sobie trasę, wszystko w GPSie wgrane z dokładnością do zaułków na ryneczkach. No ale zlot to zlot - tu są ludzie bardziej oblatani, a ja to tylko w d. byłem i g. widziałem ;-)
Dobrzy ludzie rozdają mapy (Średni i Pustelnik) i namawiają na parę gminek (rdklstr). Tak więc w niedzielę zamiast wrócić pod Nysę jadę na małe gminobranie w stronę Prudnika.
Na dobry początek - trafiam na ruiny zamku w Łące Prudnickiej:

Prudnik mnie pozytywnie zaskakuje - ładne miasteczko i widać, że historii w nim pełno. W galerii znajduje się więcej zdjęć, tu tylko jedna z licznych uliczek, ale ładnych miejsc w nim pełno:

Warto też zwiedzić basztę:

z Prudnika jadę dalej łowić okoliczne gminy - nadrabiając niecałe 20km mam szansę złapać aż cztery nowe do koszyczka :)
W Śmiczu napotykam na pomnik upamiętniający ofiary I i II wojny światowej

II wojny nikt się nie spodziewał w 1918, dlatego tablice doczepiono później. Jadę dalej bocznymi drogami, aż trafiam na skrzyżowanie. Na lewo - Lipowa, na prawo - Lipowa. Na szczęście udaje mi się wyrwać z zapętlenia i wybieram opcję lewą:

Kompletnymi zadupiami i skrótami trafiam w okolice Nysy i jadę dalej do wsi Koperniki, z której wywodzi się rodzina znanego astronoma. Za Kopernikami, w pół drogi do Otmuchowa trafiam zupełnie przypadkiem na pałac w Zwierzyńcu. Pałac jest aktualnie restaurowany przez obecnego właściciela z Wrocławia:

Wkrótce wpadam do Otmuchowa, gdzie jest całkiem ładny zamek

Podjazd do zamku jest całkiem "ciekawy" - stromo i po mokrych kocich łbach. Wracając trafiam na rynek gdzie jest ładny ratusz:

Objeżdżam Otmuchów i jadę do Paczkowa. Nie mam ochoty na krajówkę więc jadę dookoła od północy okrążając jezioro Otmuchowskie. Po drodze gotuję sobie obiad i opędzam się od rudego kota :) Widoki są bardzo ładne, a dodatkowym bonusem jest kolejna gmina, której nie planowałem
Paczków jest zwany polskim Carcasonne z racji pięknych, potężnych murów, które się dobrze zachowały.

Mury są dookoła całej starówki i robią naprawdę spore wrażenie. Opodal na drzewach żyją całe stada kawek. Wiąże się z nimi legenda związana z pewnym powiedzeniem:
kawalerowie, chcąc dokuczyć zbyt wybrednym dziewczętom, wykrzykiwali do nich:
„Zostaniesz starą panną i pojedziesz do Paczkowa wieże myć”.
Na takie zaczepki dziewczęta odpowiadały:
„Wiem, że chciałbyś drabinę potrzymać”
Całość legendy można przeczytać na tablicy koło kawiarni "Czarna kawka" bądź na ich stronie.
W Paczkowie nie tylko mury są fajne, ale tu miejsca na wszystko nie ma więc zapraszam do galerii, a tu tylko jeszcze przedstawię imponujący z zewnątrz kościół

Z Paczkowa wyruszam w stronę Czech gdyż minimalnie nadkładając drogi dojadę do Złotego Stoku omijając krajówkę. W miejscowości Bila Voda trafiam na monastyr:

Kawałek dalej wracam niepostrzeżenie (brak słupków granicznych!) na teren naszej ojczyzny i wpadam do Złotego stoku. Z uwagi na późną, niedzielną porę nie zwiedzam nic, jedynie rzucam okiem na skansen i robię parę fotek nad płotem, a potem udaję się do Kłodzka krajówką. Droga jest kręta i pełna podjazdów. Nie ma też pobocza, a ruch mimo dość bezpiecznej pory - nie rozpieszcza. Mimo to dojeżdżam do Kłodzka bez przygód, choć nieźle zmęczony. Samo Kłodzko to kolejne miłe zaskoczenie - miasto rozciąga się na wzgórzu niczym Toledo, ma też wiele pięknych zabudowań, np. ratusz:

czy most

Nad miastem góruje Twierdza Kłodzko:

Włóczę się po starówce a w końcu znajduję nocleg koło stadionu - nie chcę już kombinować z szukaniem płaskiego, zalesionego kawałka.

Zaliczone gminy: 10
Opolskie: Prudnik, Lubrza, Biała, Korfantów, Otmuchów, Paczków
Dolnośląskie:  Ziębice, Złoty Stok, Kłodzko - obszar wiejski, Kłodzko - teren miejski

Całą masę - mam nadzieję, że ciekawych - zdjęć możesz obejrzeć zaglądając do - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj -

dojazd na zlot - 4/4

Piątek, 16 maja 2014 | dodano:30.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
32.01 km
0.00 km teren
02:39 h
12.08 km/h
32.71 vmax
*C
148 HR max( 78%)
112 HR avg( 59%)
347 m 1799 kcal
Leje.
Prognozy w końcu nas dopadły i już wiemy, że suchą nogą z tej opresji nie wyjdziemy. Na korytarzu rower Magfy z forum - widać forumowe naklejki. Zostawiamy kartkę z pozdrowieniami i jedziemy na miasto - wyruszamy ledwie trzy godziny po dotarciu forumowiczów do noclegowni więc nie ma sensu czekanie i wspólna jazda.
Leje.
Ubrani w stroje przeciwdeszczowe objeżdżamy Nysę. Ach, jakież piękne plany turystyczne mieliśmy! Deszcz sprawia, że oblatujemy jedynie rynek.
Ale jaki rynek! Bazylika oraz dzwonnica ze skarbcem robią niesamowite wrażenie!

Skarbca nie zwiedziliśmy niestety, ale w bazylice podziwialiśmy m.in. piękne witraże:

Zaraz obok kościoła jest ratusz z wielką wieżą:

Na wieży jest punkt widokowy, ale znowu - ulewny deszcz nas zniechęcił. Z Nysy wyjeżdżaliśmy mokrzy i mokliśmy tak z każdym kilometrem podjazdu do Głuchołazów. Z samej drogi pamiętamy deszcz, strugi wody na jezdni i wyciskanie rękawiczek z wody ;-)
W Głuchołazach mieliśmy spore problemy z prowiantem - w pięciu sklepach nie prowadzą w ogóle pączków czy drożdżówek. W kolejnym za to mega-wielkie drożdżówki z makiem były po 1,20 PLN. :)
Z Głuchołazów jeszcze trochę podjazdu aż pod granicę z Czechami i odbijamy na wschód, w stronę Pokrzywnej.
Tutaj skromny, ale stromawy podjaździk i długa prosta do mety. Oczywiście coś skopałem ze śladem, po którym nawigowaliśmy więc zamiast od razu do schroniska - dojechaliśmy do wyjazdu z Pokrzywnej na Prudnik i zawróciliśmy dzięki strzałkom przy drodze - ale już pod górę. Ehh :)
Byliśmy tak mokrzy i zniechęceni, że nawet nie zrobiliśmy zdjęcia schoniska, wygląda ono tak, jak na fotce skądś podebranej:

Chowamy rowery do garażu by sobie pordzewiały i idziemy się suszyć do kuchni, a potem do pokoju. Namiotów na polu i tak się zasadniczo nie dawało rozbić z uwagi na błoto. Jedyne namioty tego dnia były rozbite... w szopie, pod dachem :)

Parę zdjęć Nysy więcej znajdziesz w - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 1
Opolskie:
Głuchołazy