Informacje

avatar

chesteroni
z miasta Toruń
16647.94 km wszystkie kilometry
314.60 km (1.89%) w terenie
43d 11h 14m czas na rowerze
15.92 km/h avg

Kategorie

.Giant.0   .mieszczuch.127   .mieszczuch 2013.138   .Surly.55   .Surly 2013.49   >100.55   >200.19   >300.5   forumowo.27   gminobranie.58   nightrower.42   przyczepkowo.4   sakwowo.51   użytkowo.273   wycieczka.59   wycieczka 2013.53  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chesteroni.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

forumowo

Dystans całkowity:2717.75 km (w terenie 65.75 km; 2.42%)
Czas w ruchu:188:00
Średnia prędkość:14.46 km/h
Maksymalna prędkość:58.89 km/h
Suma podjazdów:11717 m
Maks. tętno maksymalne:166 (88 %)
Maks. tętno średnie:128 (68 %)
Suma kalorii:98113 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:104.53 km i 7h 13m
Więcej statystyk

Wartki nurt Gwdy w Ptuszy czyli gminobranie wielkopolskie

Niedziela, 29 czerwca 2014 | dodano:02.07.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, sakwowo, wycieczka, forumowo
  d a n e  w y j a z d u
273.99 km
0.00 km teren
18:19 h
14.96 km/h
47.12 vmax
19.0 *C
155 HR max( 82%)
109 HR avg( 57%)
1478 m 9780 kcal
W województwie wielkopolskim na mapie gminnej miałem trzy brzydkie białe plamy. Niby niedaleko od siebie, niby niedaleko od Torunia, ale nigdy po drodze. No bo kto ma po drodze przez okolice Piły? W końcu trafiła mi się okazja, żeby się tam wybrać. Pociąg w Pile był ciut po 22. Zmierzchało już, a na niebie było sporo chmur po- i przeddeszczowych:

Przepakowanie, przebranie się, wypicie dużej kawy i dokończenie rozdziału książki zaczętego w pociągu troszkę mi zajęło i w efekcie Piłę opuszczam po ciemku już o 23. Zaczyna padać, ale jestem na to przygotowany - prognozy zapowiadały wszystko, od suchego po ulewę i zmieniały się co parę godzin więc spodziewałem się nawet burzy ;-)
Dość szybko docieram do Krajenki po raz pierwszy, gdzie podziwiam kościół nocą (przy drugim przejeździe już za dnia nie był już tak ładny):

Z Krajenki jadę w kierunku Złotowa, z którego wyjeżdżam nieco okrężną trasą gdyż polowałem na zdjęcie tablicy z fajną nazwą miejscowości. Niestety - tablicy nie upolowałem i musiałem zadowolić się drogowskazem:

Sprawnie docieram do Okonka, gdzie robię popas i podziwiam nietrzeźwą młodzież świętującą o 2 w nocy w fontannie nadejście wakacji  :-)
Z Okonka jadę na południe, głównie DK11, która o tej porze na szczęście nie jest zbyt ruchliwa. Po drodze widać wiele pamiątek po 2-ej wojnie światowej, toczyły się tu ciężkie walki. Przez Jastrowie tylko przejeżdżam, ale i tak ok. 4 rano spotkałem pannę młodą dokądś śpieszącą chodnikiem w ślubnym przyodziewku ;-) Nie tylko dla mnie była to ciekawa noc  :D
Za Jastrowiem DK11 rozdziela się z DK22 i kawałek dalej 11-tka krzyżuje się z całkiem czynną linią kolejową Kołobrzeg-Poznań. Przejazd jest niestrzeżony, nie ma nawet świateł, jedynie znak STOP. I to ma być droga krajowa? Żenada :(
Koło Ptuszy skręcam z krajówki i przejeżdżam przez Gwdę:

Jaka jest etymologia tych pokręconych nazw - nie mam pojęcia, ale kombinacja "Gwda w Ptuszy" jest tak inspirująca, że nawet mały wierszyk mi się ułożył:

Nurtów wartkich Gwdy w Ptuszy
Wyrył widok się w mej duszy
Wkrótce docieram do kolejnej miejscowości gminnej i podziwiam kościół z muru pruskiego w Tarnówce:

Z Tarnówki wyjeżdżam wymęczony i zamierzam w Krajence na stacji wypić kawę. Ostatnie dwa kilometry to walka z totalną sennością i zajęło mi to naprawdę dużo czasu :( W końcu docieram na stację i robię wielki postój. Dwie kawy, książka, bułka i odżywam :-)
Z Krajenki jadę na południe do Białośliwia. To jest Krajna, region mlekiem i miodem płynący. Pełno tu sadów owocowych, a drzewa aż uginają się od czereśni:

Obżeram się tak bardzo, że w którymś momencie następuje przesyt i kolejne owoce już nie budzą mojego zainteresowania.
Dojeżdżam do Kaczorów i jadę szlakiem rowerowym R1 puszczonym wyjątkowo malowniczymi drogami lokalnymi. Pięknie tu, nawet łopian jakby dorodniejszy:

W końcu dojeżdżam do Ujścia, gdzie Gwda wpada do Noteci. Samo ujście w Ujściu gdzieś przede mną uszło, ale uszy do góry! - to i tak ładne miasteczko. Mi się spodobał szczególnie ratusz:

Wyjazd z Ujścia to niezła górka. Dalej jadę do Czarnkowa. Po drodze trafiam na zakaz jazdy rowerem i próbę zepchnięcia mnie na polną ścieżkę.

9 z 10 rowerzystów zlewa ten kiepski dowcip. W samym Czarnkowie kolejna kawa, tym razem na stacji Huzar bo stację Orlenu, w której "tankowałem" jadąc ze Szczecina do mojej przyszłej żony, z 7-8 lat temu zburzono. Zaczyna solidnie lać a mnie łapie kryzys. Z Czarnkowa w stronę Szamotuł jest ponadkilometrowy podjazd ok. 6% - to mnie nieco rozbudza, ale szybko się kończy. Tak sobie dojeżdżam do Obrzycka, gdzie widzę, że może i jest coś ładnego, ale w ulewnym deszczu nie mam zamiaru zwiedzać, podziwiam jedynie odzysk cegieł:

Dojeżdżam w końcu do Szamotuł gdzie wyprzedzają mnie jacun i martwawiewiorka z forum podrozerowerowe.info. Tydzień temu byli w Pile, gdzie przesiadałem się wracając z kinderwyprawki, teraz znowu... Inwigilacja? :>
Dzięki towarzystwu tempo skacze mi do szalonych 23 km/h, ale zaraz za Szamotułami odbijam w bok na gminę Kaźmierz. Do Kaźmierza jest ładna z pozoru droga rowerowa, ale źle położyli asfalt i są straszne muldy:

Kaźmierz jest umiarkowanie fajny, ale co w nim najważniejszego: jest tylko kawałek od mety! Bocznymi drogami dojeżdżam do Poznania. Oczywiście znowu zaczyna lać, a na sam koniec światła dziennego jeszcze "podziwiam" jeden z najbrzydszych zestawów domków, jakie widziałem:

I to zasadniczo koniec - dojeżdżam do mety ok. 22, czyli w 23h bardzo spokojnego turystycznego tempa z licznymi odpoczynkami na czereśnie, kawę i na schowanie się przed deszczem.

Fotorelacja jak zwykle w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 10
Wielkopolskie:
Okonek, Jastrowie, Tarnówka, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Ujście, Lubasz, Obrzycko - obszar wiejski, Obrzycko - teren miejski, Kaźmierz


Kinderwyprawka 2014 - dzień 5

Niedziela, 22 czerwca 2014 | dodano:28.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
30.26 km
0.00 km teren
02:21 h
12.88 km/h
27.45 vmax
13.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
To już jest koniec... :(
Ostatni dzień zaczął się deszczową pogodą. Udało nam się spakować sakwy przed deszczem, ale namiot nie miał szans. Długo lało aż w końcu stwierdziliśmy, że trzeba złożyć ofiarę dla boga deszczu i poszliśmy na mokro składać. Pomogło, przestało padać i o 11:30 ruszyliśmy w trasę. Towarzystwo mocno przerzedzone bo mało komu chciało się ryzykować zmoknięcie (niesłusznie! ofiara była krwawa i kropla żadna nas nie zmoczyła, rozpogodziło się). Do Kołobrzegu dotarliśmy bez przygód. Udało się nawet Karolince 15 minut pokopać w piachu podczas sztormu ;)
Docieramy na dworzec 15 minut przed odjazdem, ale mimo tego, że to stacja początkowa, pociągu nie "podstawiają", wjeżdża tak, że właściwie nie ma zapasu czasu. Na szczęście nie ma nadkompletu i spokojnie turlamy się aż do Piły. Stamtąd do Bydgoszczy, a w Bydgoszczy z racji mnóstwa wolnego czasu jedziemy na mały objazd podziwiając ul. Śniadeckich i most tramwajowo-rowerowy. Sam most jest miodzio, ale czas nam wracać więc na dworcu spędzamy ostatnie pół godziny. Tym razem mam czas więc spokojnie, choć nie bez szarpania się, wtaczam rower z bagażami na odpowiedni peron. Wstyd, żeby w blisko 400-tysięcznym mieście nie było windy.
W Toruniu z uwagi na mały deficyt oświetleniowy jedziemy pomału starym mostem i docieramy na ostatnich nogach do domku gdy jest już ciemno. Jeszcze tylko rozpakowanie namiotu, śpiworów i można się kąpać by po 3h spania ruszyć w delegację... Tak, to koniec wycieczki, ale było fantastycznie :)


Kinderwyprawka 2014 - dzień 4

Sobota, 21 czerwca 2014 | dodano:28.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
50.37 km
3.00 km teren
03:28 h
14.53 km/h
29.66 vmax
13.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Tym razem nie ma zmiłuj. Dystans dla dzieciaków przyzwoity a i dla dorosłych już jakiś - wyszło nam 50km nad jezioro Popiel.
Droga znowu gładziutka. Po drodze sklepostop kiełbaskowy bo nad jeziorem było ognisko.
Nad samym jeziorem bardzo fajnie - piaskownica, pomost wędkarski, ognisko, las pełen wrażeń, a za lasem prawdziwe bagno!
Powrót na śpiąco z deszczową końcówką. A finisz to wręcz mega-ulewny, na ostatnich 500m nas złapało :/

Jedyne, co mnie zastanawia, to czemu u diabła ta droga wzdłuż DK6 musi się tak beznadziejnie kończyć na krzyżówce z jakąś brukowaną drogą nad jezioro i nie jest pociągnięta jakoś dalej. Nie jest też oznakowana i tranzytowym rowerzystom spore kawałki mogą przepaść.


Kinderwyprawka 2014 - dzień 3

Piątek, 20 czerwca 2014 | dodano:28.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
39.24 km
0.00 km teren
02:37 h
15.00 km/h
30.98 vmax
15.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Tytuł to nie pomyłka. Poprzedniego dnia sporo padało, a jak nie padało to lataliśmy po dworze, do tego zaległości w spaniu (ach to pakowanie się po nocach!) i ostatecznie popołudniową, króciutką wycieczkę... przespaliśmy w namiocie. Dlatego dopiero następnego dnia ruszyliśmy z resztą "bandy" w trasę do... Karlina. Deja vu! Z Gościna są cztery trasy i druga z nich to ta, którą przyjechaliśmy z pociągu.
Oczywiście się zabieramy razem z biegówką i słusznie - Karolinka ok. 3km pokonuje na rowerku i prawie gubimy grupę ;-)
W Karlinie popas na przystani kajakowej, obiad fastfoodowy, plac, lody z Biedry i z powrotem, już sennie w foteliku.


Kinderwyprawka 2014 - dzień 1

Środa, 18 czerwca 2014 | dodano:28.06.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, forumowo, sakwowo, użytkowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
29.64 km
0.00 km teren
02:04 h
14.34 km/h
28.46 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Rano pojechałem w pełni objuczonym rowerem do pracy. Cztery sakwy + pełen wielki wór Crosso + rowerek biegowy. Jakoś się udało dotoczyć choć bujało troszkę rowerem i wiedziałem, że nie będzie lekko ;-)
Z pracy wyszedłem nieco przed czasem i pojechałem na Dworzec Wschodni. Byłem całe 10 minut przed czasem, ale dziewczyny już mnie wypatrywały :)
Przesiadka w Bydgoszczy była dość stresująca - 5 minut ze zmianą peronu, a niestety nie ma sensownego sposobu na transport roweru i trzeba było walczyć na schodach. Porażka jakaś :(
W Pile już znacznie luźniej, nie dość, że 12 minut to jeszcze jest wygodny przejazd przez tory. Pociąg to "rzeźnia" Poznań-Kołobrzeg. Jedna jednostka EN-57 (tzw. "kibel" vel "żółtek"), początek długiego weekendu, ale... nie było tłoczno. Dzięki temu, że w miarę wcześnie ruszyliśmy, ominął nas główny potok długoweekendowców. W Karlinie jesteśmy nieco zdezorientowani - drzwi się w pociągu otworzyły, a tu tylko jakiś szuter na poziomie kół. Cóż, taki "peron" :( W miarę sprawnie jedziemy do miasta robiąc małe zakupy, po czym jedziemy na ścieżkę rowerową do Gościna. Pełna miodność: 18 km asfaltu tylko dla rowerów.
W samym Gościnie rozkładamy namiot i zbieramy się do rozpoznawania terenu - jest tam fajny skate-park, który Karolince służy za zjeżdżalnie i ujeżdżalnię biegówki. Zresztą nie tylko jej. Okazuje się, że jest bardzo silna reprezentacja dziewczynek 3.5-4.5 roku i wszystkie dają czadu :-)

Zdjęć nie wstawiam - nie wszyscy rodzice mogą chcieć, aby ich pociechy świeciły gdzieś w Internecie.


powrót marnotrawnego :)

Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:25.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
2.50 km
0.00 km teren
00:08 h
18.75 km/h
0.00 vmax
15.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Powrót z dworca

Zlot 2014 - podsumowanie

Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:04.06.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria gminobranie, wycieczka, sakwowo, .Surly, forumowo
  d a n e  w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dojazd na zlot forum podróże rowerowe:

dzień galeria gminy dystans [km] przewyższenia [m]
1. Toruń-Licheń
galeria - dojazd 1/4 0 101.04 284
2. Licheń - Grabów n. Prosną
galeria - dojazd 2/4 11 142.94 571
3. Grabów n. Prosną - Nysa
galeria - dojazd 3/4 17 160.69 729
4. Nysa - Pokrzywna
galeria - dojazd 4/4 1 32.01 347
razem: 29 436,68 1931

Zlot
Lało jak z cebra. Nie pojechaliśmy na szaloną, mokrą i zimną wycieczkę na Pradziada. Nie wychodziliśmy ze schroniska. Nawet aparatu nam się nie chciało wyciągać. Było bardzo fajnie, ale w tym roku nie ma się co chwalić dokumentacją zdjęciową.

Powrót ze zlotu:
dzień galeria gminy dystans [km] przewyższenia [m]
1. Pokrzywna - Kłodzko
galeria - powrót 1/7 10 120.35 999
2. Kłodzko - Stronie Śląskie
galeria - powrót 2/7 4 76.27 896
3. Stronie Śląskie - Duszniki-Zdrój
galeria - powrót 3/7 3 92.51 1585
4. Duszniki-Zdrój - Głuszyca
galeria - powrót 4/7 6 89.58 1359
5. Głuszyca - Miłków
galeria - powrót 5/7 9 89.9 1208
6. Miłków - Radomierzyce
galeria - powrót 6/7 9
92.07 1421
7. Radomierzyce - Zgorzelec
galeria - powrót 7/7 3 86.17 840
razem: 44 646,85
8308
Łącznie:
73 gminy, 1083,53 km i 10239m przewyższeń  w 11 dni :-)

Mapa gmin przed zlotem i po zlocie:



powrót ze zlotu 7/7 - kończyć flaszkę i do domu

Sobota, 24 maja 2014 | dodano:04.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
86.17 km
0.00 km teren
07:26 h
11.59 km/h
55.00 vmax
*C
145 HR max( 77%)
102 HR avg( 54%)
840 m 3137 kcal
Wstaję, ale nadal pada. Chwilę przestaje, robię przegląd rzeczy. Mokre, to za mało powiedziane. Znowu pada, czekam i pomału się zbieram w namiocie. Znów przestaje - czas się zwijać. Okazuje się, że pękł mi jeden z kawałków pałąka w namiocie. Na szczęście ten prosty więc jest szansa, że znajdę zamiennik. Wyjęcie pękniętego pałąka zajmuje mi jednak z 10 minut - nie chcę uszkodzić namiotu. Wszystko mokre dookoła. Strzepuję ślimaki z namiotu, ale jednego przeoczę i będzie strasznie śmierdziało potem, w domu. W domu, bo postanowiłem nie jechać w tym deszczu daleko - kończę urlop w Zgorzelcu, potem spokojnie dojadę do domu i spędzę trochę czasu z dawno niewidzianą rodziną. Namiot się nie mieści do pokrowca, ale mam to gdzieś - pakuję do reklamówki z biedronki, którą miałem na wypadek wożenia mokrych rzeczy. Reklamówkę upycham kolanem w sakwie - jakoś się udało.
Wyjeżdżam na drogę - znowu pada, ale lekko więc nie zakładam kurtki póki co, jedynie bluzę z długim rękawem. Zmoknie, ale co tam - to ostatni dzień. Dojeżdżam do Radomierzyc i skręcam w stronę Bogatyni. Ten "kikut" Polski połączony z resztą kraju wąskim przesmykiem. To prawdziwy Hel południa - raczej tu nie trafię ponownie, trzeba to objechać dogłębnie i zaliczyć - nijak nie jest to po drodze :)
Zaczynam od Radomierzyc - jest tam ładny pałac, choć oznaczony jako teren prywatny. Zasięgnąłem jednak wcześniej języka i "ludzie tam chodzą"

Sam pałac jest dość wypasiony, choć pusty. Trochę dziwne, ale cóż - mnie nie stać na kupno wyspy z pałacem - co ja tam wiem :)

Wracam do głównej drogi i kawałek dalej odbijam do zbiornika Witka. Jest asfaltowa ścieżka rowerowa! Europa!
Dupa nie Europa, za chwilę mija mnie gnający po ścieżce rowerowej motor crossowy. Tuż obok była asfaltowa jezdnia o niewielkim ruchu. Łelkam tu ze dżangle.
Zbiornik Witka to kolejna tama na mojej trasie. Parę lat temu wody spadło za dużo i tama pękła, zalewając m.in. Zgorzelec. Obecnie chyba jest odbudowana

Niestety - nie da się normalnie przejechać na drugą stronę więc wracam do drogi i jadę do Bogatyni. Jadę, ale właściwie się wlokę. Jest wilgotno a do tego jest ciągle w górę. Nie widać tego, jak się jedzie, są nawet pojedyncze małe zjazdy, ale wykres wysokości na mapce mówi sam za siebie. Po ostatnim podjeździe jest super-zjazd na którym muszę uważać bo na dole mam skręt o 90° w prawo.
Za skrętem mogę podziwiać z bliska kominy elektrowni Turów:

Za elektrownią robię popas w sklepie i zaczyna znowu padać. Nie chce przestać więc zakładam lekko podeschniętą kurtkę, ocieplacze na buty i jadę dalej. Droga jest prosta i dziurawa, ale coś po lewej mi nie pasuje. Kawałek dalej widzę wjazd ze szlabanem i jakąś małą polankę, która się gwałtownie urywa. Jadę zobaczyć, co tam widać, a tu... największa jak dotąd widziana przeze mnie dziura w ziemi:

Przez mgłę niestety nie widać dobrze ogromu dołka Kopalni Węgla Brunatnego Turów. Ale jest to potężny dół. Wielkie maszyny górnicze są wielkości mrówek.

Jadę jednak dalej by dotrzeć do trójstyku. Przy samej granicy mam uczucie niesmaku. Niemcy mają wszystko po niemiecku, Czesi jak się później okaże - po czesku. A u nas po niemiecku. Do tego pełno obskurnych bud ze wszystkim, jak w III świecie (sąsiednie kraje nie miały takich przybytków). Rekord pobiła stacja ARAL, która mimo normalnej stacyjnej estetyki była nastawiona tylko na Niemców - ceny w EUR i napisy niemieckie. Poczułem prawdziwy niesmak - jakoś sąsiedzi się europejskości nie wypierają jednocześnie wiedząc, kim są. A my? Ehh.
Do trójstyku docieram w kompletnej ulewie.

Ciężko tam trafić, bo nie ma żadnej tabliczki, szlaki rowerowe wiodą w inną stronę... Wyjeżdżam po czeskiej stronie - tam zamiast bruku jest asfalt i oczywiście oznaczenia. Smutne to trochę - Bogatynia to naprawdę zamożna gmina. Czemu sąsiedzi mogą, a my nie?
W Czechach oczywiście też nie jest różowo - na rondzie okazuje się, że ścieżka rowerowa nie przewiduje skrętu na wschód i aby wrócić na jezdnię musiałem się (i rower) nieźle ubłocić. W końcu wracam do Polski - nawet nie wiem kiedy bo nie było żadnego konkretnego oznaczenia granicy. W Bogatyni na przystanku zmieniam skarpety po raz drugi tego dnia - stopy cierpią od zawilgocenia w butach. Trochę mniej mokro się zrobiło, wracam już na północ - wstąpił we mnie optymizm. :)
Sama Bogatynia jest nawet ładna. Najbardziej znane są budynki z muru pruskiego - nad Miedzianką jest ich całkiem sporo:

Jest nawet zielony budynek tego typu!

Wyjeżdżając mam co prawda przed sobą jeden konkretny podjazd, ale za to potem już wiem, czemu tak ciężko się jechało - zjazd jest szybki i przyjemny.
Przed Zgorzelcem zauważam na zachodzie komórkę burzową:

Bliższe przyjrzenie się wiatrom wewnątrz sprawiło, że do Zgorzelca nie jechałem już wolniej niż 27 km/h. Tuż przed miastem dopadła mnie ulewa, ale po 100metrach zdołałem się schronić na stacji benzynowej. Bardzo silny, porywisty wiatr ciskał strugami ulewnego deszczu niczym rozwścieczony demon.

Po kilku minutach wiatr słabnie trochę, więc jadę dalej na dworzec kolejowy. Ulicami płyną małe potoki, woda przelewa się przez krawężniki. Na podjazdach czuję nurt wody - wodna apokalipsa. Na szczęście zdążam na pociąg do Wrocławia. W pociągu nawet grzeją więc troszkę podsycham (i zakładam ostatnie suche skarpetki, jakie miałem).
Jedzie też ze mną inny rowerzysta, który zawodowo mapuje szlaki rowerowe - podróż upływa nam na rozmowach o GPS, problemach nawigacyjnych i słabości współczesnych źródeł zasilania urządzeń przenośnych. Jadę do domu!
We Wrocławiu nie wychodzę poza dworzec bo deszcz i tu dotarł, a ja nie po to podsuszyłem buty aby teraz zamoknąć. Dworzec Wrocławski jest jednak tak fajny, że wcale nie jest mi przykro. Jak widać miałem już trochę przesyt i potrzebowałem odpoczynku.


Więcej zdjęć z Helu południa, czyli worka turoszowskiego można zobaczyć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -
 
Zaliczone gminy: 3
Dolnośląskie:
Zgorzelec - obszar wiejski, Zgorzelec - teren miejski, Bogatynia


powrót ze zlotu 6/7 - Szklarska, szklarka i ulewa

Piątek, 23 maja 2014 | dodano:03.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
92.07 km
0.00 km teren
06:57 h
13.25 km/h
58.89 vmax
*C
HR max(%)
107 HR avg( 56%)
1421 m 4889 kcal
Z Miłkowa wyjeżdżam dość wcześnie i jadę obok sztucznego zbiornika wodnego Sosnówka. Zbiornik jest naprawdę spory (ponad 1 km2)

Chwilę potem przekraczam granice administracyjne Jeleniej Góry i dojeżdżam do góry Chojnik, na której znajduje się zamek Chojnik (przypadek?). Rower na górę głównie podprowadzam - jest dla mnie za stromo, droga jest gliniasta. Pod koniec widać, że wkrótce będzie tam bruk - robotnicy kładą nową nawierzchnię. W końcu dopycham rower do zamku. Jest 8:45, a zamek otwierają o 10. Jak bym nie kombinował, nie będę tyle czekać. Szczególnie, że podejrzewam (jak się później okazało - słusznie), że za pięć 10 zwalą się tu tłumy wycieczek szkolnych i znowu będzie problem z rowerem. Na Mazurach jednak zwiedzanie z rowerem było znacznie łatwiejsze.
Na szczęście zamek można sobie pooglądać całkiem dokładnie z zewnątrz, co też czynię:



Trochę szkoda tego wnętrza, ale trzeba się zwijać. Warto tylko wspomnieć, że zamek nie został zdobyty, ale akurat to nie dziwi, patrząc na jego położenie. Długo się zjazdem nie nacieszyłem - zaczął się dość męczący podjazd do Szklarskiej Poręby. Męczący nawet nie ze względu na podjazd, a na ruch na krajówce, którą wypadło mi jechać. A wybrałem tak, bo chciałem zobaczyć wodospad. Przedsmak dawał potok prawdziwie górski:

Sam zaś wodospad Szklarka faktycznie wart był obejrzenia.

Obok było schronisko PTTK, w którym ceny większości rzeczy zwalały z nóg. Najwięcej kosili na kibelku - po 2zł od łba, a że wycieczek było pełno... :/ Mieli jednak w bardzo dobrej cenie naleśniki z owocami i miodem - nie oparłem się i nie żałuję - PYCHA!
Opuszczam teren wodospadu i podjeżdżam do tej Szklarskiej nie mogąc się doczekać końca jazdy krajówką. Nie jest tak źle, by się załamywać, ale nie jest też przyjemnie. W końcu dojeżdżam - wita mnie Esplanada z "laserponton"-em :

Chwilkę spaceruję po okolicy głównego skrzyżowania i spostrzegam wypożyczalnię rowerów ze wspomaganiem elektrycznym. Pan z wypożyczalni nawet przez moment myślał, że może mi za ciężko i chcę spróbować innego sprzętu ;-) No lekko nie było, zwłaszcza na podjeździe do Zakrętu Śmierci, ale bez przesady - trzeba się szanować :)
Sam zakręt jest bardzo ładnie oznakowany
Zakręt ma wbudowane pod sobą komory na ładunki wybuchowe i w razie wojny miał być wysadzony. Na szczęście ocalał i można z niego podziwiać panoramę górską. Faktycznie zakręt jest ciekawostką, ale ostrzejsze i bardziej niebezpieczne były choćby na zjeździe z Drogi Stu Zakrętów.

Zakręt to też koniec gór jako takich - od tej pory jest w dół, albo płasko. W dół... to prawda. Są tu długie proste z piękną widocznością i nawierzchnią. Można bić rekordy prędkości. Na chwilę się zapomniałem z hamowaniem i dobiłem prawie do 60 km/h. Bez trudu 80-90 bym wyciągnął, może i 100 by się dało przy mojej masie, ale się zestarzałem i hamuję, nie dokręcam, nie składam się do pozycji aero. Maniakom dużych prędkości jednak polecam ten zjazd - jak gdzieś bić rekordy na asfalcie, to najlepiej chyba tu :)
W końcu zjeżdżam do Świeradowa-Zdroju, chyba ostatni -Zdrój na mojej trasie :)
W Świeradowie wszystko jest wyżej więc dla odmiany mam trochę wspinaczki. Nie było tam jednak nic ciekawego - żadna z fotek nie przeszła selekcji i się nawet do galerii nie załapała. Jadąc dalej niespodziewanie trafiam na ruiny zamku w Świeciu:

Przed ruinami stoi wielka tablica, że to teren prywatny i że nie wolno wchodzić bez zgody właściciela. Olałbym to, ale z domku obok wyskakuje jakaś baba i stoi z założonymi rękami patrząc na mój rower wzrokiem mordercy. W sumie nadal można by to olać, ale po podwórku chodził ujadający pies wielkości małego niedźwiedzia. Zamek oczywiście obfotografowałem z zewnątrz więc chytra pani nie zarobiła. A mogliby np. zrobić tak, jak to było opodal Pieniężna w skansenie i zbierać datki - wrzuciłbym 2zł i obejrzał ruiny z bliska.
Przed Leśną odbijam w stronę Suchej, gdzie jest dobrze zachowany zamek Czocha:


W zamku jest hotel, ale z zewnątrz można go sobie obejrzeć. Wejście jest płatne, ale ja i tak nie miałem czasu na tak dużą budowlę. W każdym razie zacny zamek :) Kawałek obok jest jezioro i chyba najstarsza elektrownia wodna w Polsce:

Tamą można przejechać więc widok z góry udało się uchwycić:

Po małym podjeździe trafiam na teren hotelu i zamkniętą bramę - nie ma przejazdu. Na szczęście jest też furtka dla pieszych i dzięki temu udaje mi się dojechać do Leśnej zaplanowaną wcześniej trasą. Sama Leśna jest dziwna. Niby niepiękna, ale i niebrzydka. Niby pusta, ale są ludzie. Może to ta przeddeszczowa pogoda?

Zaczyna padać całkiem konkretny deszcz, gdy dojeżdżam do Sulikowa. Wolałbym spać pod dachem, ale jedyne miejsce z noclegiem, jakie trafiłem, nie ma wolnych miejsc. Jadę więc rozbić namiot w lesie, ale nie ma lasu. W końcu znajduję, choć jest już noc. Przedzieram się przez trawę po pas, udeptuję miejsce, rozbijam się. Wszystko jest mokre totalnie. Nie wiem, jakim cudem się zawinąłem, ale ostatecznie idę spać w suchych ciuchach, w nienadmiernie zalanym namiocie. Prawie wszystko mam w przedsionku. Szlag by to. Spać.


Więcej zdjęć można obejrzeć przeglądając - klik tutaj -> G A L E R I Ę <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 9
Dolnośląskie:
Jelenia Góra, Piechowice, Szklarska Poręba, Stara Kamienica, Mirsk, Świeradów-Zdrój, Leśna, Platerówka, Sulików


powrót ze zlotu 5/7 - Krzeszów i Karpacz

Czwartek, 22 maja 2014 | dodano:02.06.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
89.90 km
0.00 km teren
07:23 h
12.18 km/h
49.13 vmax
*C
154 HR max( 81%)
102 HR avg( 54%)
1208 m 3773 kcal
W Głuszycy wstaję dość wcześnie, ale ciężko mi się zebrać. Tu pomarudzę, tam odpocznę, aż w końcu włączam telewizor i oglądam Avengersów na Cartoon Network :-)
W końcu jednak trzeba się ruszyć. Wyjeżdżam z noclegowni i po drugiej stronie ulicy od razu trafiam na mini-pałacyk:

W całej okolicy jest masa rzeczy do zobaczenia, które tym razem pominąłem - trzeba tu będzie jeszcze wrócić, choćby do podziemnego miasta! Z drugiej strony, warto być już teraz bo za ileś-tam lat może pewnych atrakcji zabraknąć. Ot choćby ruin kościoła ewangelickiego w Unisławiu Śląskim.

Przejeżdżam przez kawałek Wałbrzycha (a przynajmniej tak mi się zdaje; po sprawdzeniu w geoportalu okazuje się, że tabliczka "Wałbrzych" stoi na terenie gminy Boguszów-Gorce, czyli jednak w Wałbrzychu nie byłem) i trafiam do nieczynnego kamieniołomu

Tabliczki przy wejściu ostrzegały, że to grozi itp., ale to raczej łażenie po tych hałdach, które się mogą osunąć grozi, a nie samo wejście na pusty placyk. Kawałek dalej wjeżdżam do Czarnego Boru. Na początku widzę, że wszystko jest rozkopane - ekipa reguluje miejscowy potok i w związku z tym wszystko jest w błocie. Na wyjeździe zaś podziwiam perełkę konserwatyzmu. Władze gminne jak widać uznały, że przeczekają kapitalizm i będzie jak zawsze - nazw ulic nie będą zmieniać z byle powodu:

Dzień jest niezwykle słoneczny, kolory są bardzo intensywne i nawet rzepak daje się fotografować, zwłaszcza w połączeniu z otoczeniem:

W końcu docieram do Krzeszowa. Praktycznie każda ulica tutaj nosi jakąś religijną nazwę - a to jakiś święty, a to cysterska itp. Jest tak zapewne dlatego, że jest to mała mieścina w której jest wielka bazylika w stylu barokowym. Zwą ją perłą baroku i oczekuje na wpisanie na listę UNESCO. Nie bez powodu. Wnętrze wgniata w ziemię:

Niektórzy się oburzają, że w Polsce Kościół Katolicki bierze pieniądze z Unii i sobie remonty urządza. Może tu i tam faktycznie nie jest to fajne, ale restauracja tak pięknego obiektu według mnie jak najbardziej na dofinansowanie zasługuje.
Wnętrze aż dech zapiera, wrzucę jeszcze tylko organy żeby nie zalać relacji fotkami z Krzeszowa - po więcej zapraszam do galerii:

Z zewnątrz bazylika prezentuje się też okazale:

Wszystkie te detale i symbole - aż się chce podziwiać. Nie mam niestety czasu na zwiedzanie z przewodnikiem - trochę szkoda. Kiedyś zaplanuję sobie wyprawę z planowanymi przebiegami po 50km i mnóstwem zwiedzania. Pewnie na emeryturze, znając moją tendencję do dystansów :-)
Kawałek dalej wjeżdżam do Kamiennej Góry. Jest to bardzo ładne miasto. Już od samego początku mi się podoba - widać, że się przeplata stare z nowym i ma to sens. Kamieniczki, wąskie uliczki, rynki - aż chce się tu powałęsać!
Zwiedzanie zaczynam od zakładów konstrukcyjnych Arado

Ignoruję gotykiem pisany zakaz fotografowania :) Zakłady przeniesiono tu w czasie II Wojny Światowej i pracowano tu nad bombowcem o napędzie odrzutowym. Na potrzeby tych zakładów w Kamiennej Górze zbudowano obóz pracy. Gdy wojska rosyjskie zaczęły przemieszczać się w stronę Wisły, zakłady ewakuowano. Nad zakładami jest wzgórze parkowe, w którym porozstawiano eksponaty z czasów wojny. Opodal zakładów, ale na innym wzgórzu jest całkiem ładny kościół:

Z tej górki zjeżdżam do centrum. Oto jeden z kamiennogórskich rynków:

A tu jedna ze wspomnianych uliczek. Prawdziwy zaułek, jest nawet (po lewej, u góry) panienka z okienka!

Na koniec tego szlajania się zahaczam jeszcze o ratusz, który jest zdecydowanie najładniejszym tego typu budynkiem podczas tego wypadu rowerowego:

Z Kamiennej Góry jadę w stronę Kowar. Jako, że jestem w górach - nie ma lipy i zaliczam dość konkretną Przełęcz Kowarską. Za to zjazd z niej - oj, ciężko jest powstrzymywać się od szaleństwa! Na szczęście na ostatniej prostej nie odebrało mi rozumu bo przy prawie 50 km/h przy stacji benzynowej poryw bocznego wiatr mną bujnął. Ciężko było opanować rower, nie wiem czy dałbym radę przy większej prędkości. Same Kowary są względnie ładne, choć przejeżdżam tylko głównym deptakiem wzdłuż rzeczki.

Przez wspomnianą rzeczkę (na tyłach tych kamieniczek z prawej) wiedzie cała masa małych mostków - bardzo rozsądne rozwiązanie dla pieszych i rowerzystów. Po drodze do Karpacza zaczynają się prawdziwie górskie klimaty - solidne góry po bokach, wartkie potoki wijące się niczym wściekły wąż po gładkich kamieniach...


Po kolejnym podjeździe wjeżdżam do Karpacza. Mógłbym przez niego tylko przejechać, ale postanawiam wjechać do górnych części miasteczka i je sobie obejrzeć. Uliczki są często połączone krótkim łącznikiem o potężnym nachyleniu, które ciężko jest pokonać, ale nie podprowadzam roweru na asfalcie. W końcu dojeżdżam do odpowiednika Krupówek - szeroki deptak pełen turystów i drogich kramów ze śmieciami zwanymi pamiątkami. Wpadam do knajpy zapytać o coś i czekam, aż pani skończy obsługiwać klientów. Zamawiają jakieś wielkie porcje mięcha i ziemniaki. Pani obsługująca to wszystko waży, po czym pyta o sos. Klientka (wagi wielorybiej) na to, że żadnego sosu, bo ona ma problemy z wątrobą. Myślałem, że padnę, patrząc na tłuste mięcho na jej talerzu. Ale przyszło im do płacenia - za dwa sute obiady wysżło 86zł (przypominam: na głównej ulicy drogiej miejscowości wczasowej w górach). Ich miny były bardziej kwaśne niż beczka kiszonej. Co za typy, czego się spodziewali? :)

Kościoła Vang jednak nie oglądam - za daleko i za bardzo jeszcze w górę - będę miał pretekst, aby tu wrócić :-)
Z Karpacza nie wyjeżdżam bardzo szybko - podjazdy były na tyle strome, że wracając w dół momentalnie łapię straszne prędkości i się trochę cykam. Chciałem rozbić namiot w Miłkowie na kempingu, ale... nieczynne. Widzę, że bramę da się otworzyć od środka więc się "włamuję", ale nikogo nie ma, nawet stróża. Z 10 razy dzwoniłem na podaną w necie i na bramie komórę - tylko angielska i (chyba) chorwacka poczta głosowa. Miejscowi mówią, że wczoraj jeszcze było czynne, w necie piszą, że od 1 maja codziennie... Cóż, nie to nie. Jadę dalej i widze, że oprócz katastrof organizacyjnych zdarzają się tam i budowlane. Panowie inżyniery się popiły!

A może to ten halny? Sam nie wiem - jadę dalej i znajduję w miarę tani nocleg w agroturystyce. Jest nawet WiFi!

Na znacznie dokładniejszą fotorelację zapraszam do - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 9
Dolnośląskie:
  Mieroszów, Boguszów-Gorce, Czarny Bór, Kamienna Góra - obszar wiejski, Lubawka, Kamienna Góra - teren miejski, Kowary, Podgórzyn, Karpacz