Informacje

avatar

chesteroni
z miasta Toruń
16647.94 km wszystkie kilometry
314.60 km (1.89%) w terenie
43d 11h 14m czas na rowerze
15.92 km/h avg

Kategorie

.Giant.0   .mieszczuch.127   .mieszczuch 2013.138   .Surly.55   .Surly 2013.49   >100.55   >200.19   >300.5   forumowo.27   gminobranie.58   nightrower.42   przyczepkowo.4   sakwowo.51   użytkowo.273   wycieczka.59   wycieczka 2013.53  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chesteroni.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:9931.95 km (w terenie 147.00 km; 1.48%)
Czas w ruchu:615:26
Średnia prędkość:16.14 km/h
Maksymalna prędkość:52.35 km/h
Suma podjazdów:19370 m
Maks. tętno maksymalne:219 (116 %)
Maks. tętno średnie:133 (70 %)
Suma kalorii:315739 kcal
Liczba aktywności:55
Średnio na aktywność:180.58 km i 11h 11m
Więcej statystyk

Szwajcarskie gminobranie

Niedziela, 3 sierpnia 2014 | dodano:04.08.2014 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
263.24 km
0.00 km teren
15:20 h
17.17 km/h
48.05 vmax
28.0 *C
157 HR max( 83%)
119 HR avg( 63%)
1436 m 10922 kcal
Początek urlopu, piękna pogoda i ostatnia zwarta grupa gmin w województwie pomorskim. O 2:10 miał odjeżdżać mój pociąg do Gdyni, ale oczywiście spóźnił się pół godziny. Miejscówkę dostałem wieczorem bez problemu, a to ponoć cud. Rzeźnia Kraków-Kołobrzeg była znacznie przepełniona - podziwiam desperatów podróżujących w takich warunkach. Wczasy... ;)
Udaje mi się przespać jeszcze z godzinkę, choć na siedząco jest to bardzo niewygodne. W końcu wysiadam w Gdyni. Trasa jest dość prosta i niestety czeka mnie kilkadziesiąt kilometrów jazdy albo wzdłuż, albo po DK6 - nie za bardzo istnieją alternatywne trasy Rumia-Lębork. Zanim jednak wyjechałem, muszę przyznać, że w Gdyni nie dba się o zwierzęta - żyrafy wyjadają z kubełków KFC:


Awaria

W Redzie awaria... zaczyna mi "bić" tylne koło. Okazuje się, że opona, już wcześniej przecięta w paru miejscach, tym razem została przecięta przez obręcz koła. Pęknięcie dętki to tylko kwestia czasu, ale podejrzewałem taki obrót sprawy i już od paru tras wiozłem ze sobą zapasową oponę. Wymiana na stacji Lotosu dzięki kompresorowi poszła bardzo sprawnie.
Ruch na drodze w niedzielny poranek jest umiarkowany w stronę Lęborka i całkiem spory w kierunku Trójmiasta, choć głównie to lokalne rejestracje. Nie ma niestety ani drogi dla rowerów, ani szerokiego pobocza ani alternatywnej, równoległej trasy asfaltowej. Jadę więc po farbie albo i nie przez ok. 20 km. Co za idiota z GDDKiA wymyślił, że drogi krajowe nie powinny mieć pobocza? Na DK6 było, ale w ramach remontu go nie odnowiono i obecnie nie nadaje się do jazdy w ogóle. Idealne jest na DK22 (Malbork-Człuchów-Gorzów Wlkp.) - nie tak szerokie by auta mogłby wyprzedzać się "na trzeciego" i na tyle szerokie, że rower czy skuterek się zmieści.

Białkowy automat

Po drodze do Lęborka zajeżdżam na stację BP aby uzupełnić wodę. Strój kolarski, kask itp., a pani się mnie pyta, czy tankowałem paliwo. Po stwierdzeniu, że właśnie to robię (kupując wodę), patrzy na mnie dziwnie i nie kuma, o co mi chodzi.
Ech.
W końcu dojeżdżam do Lęborka ok. 10 rano. Skwar nieziemski, dzieciaki pluskają się w fontannie, a z pobliskich głośników leci "Pszczółka Maja" :)

Nie pierwszy raz jestem w Lęborku, ale po raz pierwszy mam czas aby obejrzeć miasto choć trochę. Jest umiarkowanie ładne. Kościół św. Jakuba miał być atrakcją, ale choć z zewnątrz ładny, to wewnątrz jest banalny do bólu w swojej estetyce.
Za to ratusz jest wspaniały!


Szwajcaria :)

Z Lęborka wyjeżdżam na południe drogą pełną zakazów dla rowerów. Na koniec "alternatywa" rowerowa się kończy, ale zakazu nie odwołano bo i po co? Formalnie jest aż do najbliżej wioski. I jak tu przepisów przestrzegać?
Okoliczne gminy nie są jakoś szczególnie wyjątkowe, ale kawałek dalej zaczyna się Szwajcaria Kaszubska - kraina pełna pagórków i jezior. Piękne są te okolice - żałuję, że dopiero teraz dane mi było tam zajechać.

Po drodze mijam też Sierakowice. Od wielu kilometrów znaki straszyły brakiem przejazdu, a okazało się, że trzeba przez 200m przeprowadzić rower bo ulicę remontują. Przy okazji widzę też ołtarz papieski z Pelplina. Tak, w Sierakowicach - tam go przeniesiono po wizycie św. Jana Pawła II w Pelplinie. Dziwne to, ale w sumie nie moja zabawka.
Drogi robią się coraz bardziej boczne, gdy nie jadę DW214 (Warlubie-Łeba). I bardzo dobrze - męczy mnie ruch wakacyjny na bocznych trasach. Niestety, odkąd się GPS rozpowszechniły, byle dróżka potrafi być ruchliwa.
Zaczynam już pomału kończyć trasę, została tylko jedna gmina.

Kamienne kręgi

Jadę sobie drogą do Sulęczyna a tu nagle widzę tablice informacyjne, że są tu (w Węsiorach) kamienne kręgi i to jeszcze niemal przy drodze. Ostatnio, gdy jechałem z Beatką na trasie Dziemiany-Brusy, ominęliśmy tego typu atrakcję z braku czasu i sił. Tym razem nie odpuściłem. Raz-dwa i już byłem na miejscu. Ciągle tylko te kościoły, bazyliki, ołtarze, bożnice itp. itd. - czas na odrobinę pogaństwa!

To jest starożytny, gocki cmentarz z I-III wieku. Zachowało się kilka kręgów i sporo kurchanów kryjących gockie mogiły.
Opodal jest kamienny Krąg Strażnika a karteczki przypominają, że jak ktoś ukradnie kamień, to czeka go nieszczęście. Inna kartka głosi, że jak ktoś się poczuje źle, to niech opuści krąg bo mu nadmiar energii nie służy. Ach, ten archeomarketing :)
teren jest bardzo fajnie zagospodarowany i naprawdę przyjemnie się to wszystko podziwia - zachęcam do wizyty w Węsiorach!

Powrót taty

Opuszczam kręgi i jadę do Sulęczyna. Przy okazji słońce się schowało za małą chmurką.

Małą, ale błyskało w niej, a kawałek dalej dopadł mnie deszcz z tego maleństwa. Do Kościerzyny jadę DK20 omijając kałuże, ale na szczęście ruch nie jest duży jak na krajówkę. Choć kiedyś całą DK20 (Stargard Szczeciński - Chwaszczyno) przejechałem i było znacznie mniej aut. W Kościerzynie już noc, ale jadę na rynek obejrzeć to miasto - podobnie jak z Lęborkiem, nigdy nie miałem na to czasu. Rynek jest taki sobie, choć ogólne wrażenie jest pozytywne.

Za plecami mam ogródek z pizzą, która jest godna odnotowania - re-we-la-cja!
Posiliwszy się ruszam w trasę DW214. Za dnia psioczyłem na ruch, ale w nocy jest całkiem spoko :) Niezarwana totalnie (aż 1.5h snu + przysypy w pociągu! ho ho!) poprzednia nocka procentuje, mam stosunkowo mało kryzysów. Jeden mnie dopada gdzieś pośrodku, ale chwila odpoczynku i mogę śmigać.
Planowałem dotrzeć do Torunia rowerem, ale mam deadline do południa, a po zarwanej nocy ciężko mi by było zrobić 80km w 5 godzin.
Postanawiam zakończyć przygodę w Warlubiu, i tak już tam wszędzie byłem w okolicy a gonienie DK91 zostawię sobie na inną okazję.
Skoro świt, już jestem na  stacji:

Cyk-cyk i już w domku. Przy okazji z Bydgoszczy jechałem nowiutkim pociągiem typu "elf". Klima, kibel na przyciski i ciepła woda w kranie. Szok cywilizacyjny :)
Na szczęście nie aż taki - nie było mydła w dozowniku, a klima była źle ustawiona i mroziła :P
W domku jestem o 10, czyli całkiem przyzwoicie jak na taką pociągową "wyrypę" - staciłem ok. 1.5h na dworcu w Bydzi, ale da się to przeżyć :)


Trasa jak na kilometraż była dość skromnie wyposażona w atrakcje, ale więcej zdjęć można obejrzeć po obejrzeniu - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 7
Pomorskie:
Rumia, Luzino, Łęczyce, Cewice, Sierakowice, Chmielno, Sulęczyno

Tą wycieczką zakończyłem zaliczanie województwa pomorskiego - w każdej jednej gminie już byłem na rowerze :-)


Gminobranie wdzydzkie

Sobota, 26 lipca 2014 | dodano:31.07.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
270.55 km
10.00 km teren
16:22 h
16.53 km/h
42.01 vmax
27.0 *C
164 HR max( 87%)
113 HR avg( 60%)
1292 m 10042 kcal
W Pomorskiem miałem paskudną plamę na gminnej mapie. A w samym środku tej mapy wspaniały skansen we Wdzydzach. Do tego Beatka w okolicach Chojnic miała solidne gminne braki. Wszystko to złożyło się na plan :)
Zaczęliśmy nieco bez sensu wieczorem. Najpierw podwózka do Grudziądza pociągiem, a potem przejazd przez miasto i kawa z mufinką na Orlenie. Kawałek za stacją wbijamy się na drogę wojewódzką, którą zamierzamy przejechać nad autostradą. Do A1 idzie nieźle, a potem droga zamienia się w piaszczystą polną porażkę. I tak przez ok. 5km się telepiemy na "tarce" przez las z oszałamiającą prędkością 12 km/h. W końcu jest asfalt! Ale za to błyska coraz bliżej nas. Zakładamy trochę ciuszków przeciwdeszczowych i dobrze, bo parę kilometrów dalej zaczyna solidnie padać. W końcu chowamy się pod wiatę w jakiejś wiosce tuż przed małym urwaniem chmury.
I tak sobie w mniejszym lub większym deszczu jechaliśmy aż do Skórcza, gdzie robimy postój pod Biedronką. Na szczęście kawałek za miastem koniec deszczu. Za to droga 214 na Kościerzynę jest niefajna. O ile od północy do 4 rano minęło nas ok. 12 samochodów, to tam już nie ma tak lekko - ruch jest spory. W końcu trafiamy do Złego Mięsa

Za Złym Mięsem zawracamy w stronę Zblewa - tak to jest jak się zalicza gminy. Jedziemy oczywiście inną drogą, tym razem DK22. Jedzie się bardzo przyjemnie po szerokim poboczu. W Zblewie wracamy na drogę w kierunku Kościerzyny i tak dojeżdżamy do Starej Kiszewy. Zachęceni licznymi plakatami zajrzeliśmy na Festiwal Smaku, ale było za wcześnie, stoiska dopiero się rozkładały. Dalej ruszyliśmy w kierunku Wdzydz.
We Wdzydzach Kiszewskich znajduje się wspaniały skansen. Jego rozmiar nas nieźle zaskoczył - nie spodziewaliśmy się czegoś tak rozległego. Toruński to przy nim maleńki pikuś. Nie chcę zaśmiecać relacji zdjęciami więc tylko kilka tu wrzucę, więcej jest w galerii:



Ta ostatnia machina wspomagała pracę miejscowego tartaku.
Po zwiedzeniu skansenu trzeba nam było jechać dalej. Następną miejscowością miały być Dziemiany, ale żeby tam dojechać trzeba by się sporo cofnąć, a potem z Dziemian jechać tą samą drogą na południe. Wielki bezsens. Postanowiliśmy skrócić drogę. Na początku skrót był całkiem spoko, ale potem chcieliśmy skrócić za bardzo i pojechaliśmy widoczną na mapie w GPS drogą, która skończyła się w piachu w środku pastwiska:

Niedawno żaliłem się, że GPS zabił romantyzm wycieczek bo już się człowiek nie gubi. Jak głupi, to nic nie pomoże  i wycieczka nadal może mieć niespodzianki :) Przepchnęliśmy się przez pole i kawałek lasu nie omieszkawszy przenosić rowerów nad elektrycznymi pastuchami. W końcu dotarliśmy do jakiejś wioski i dalej już było łatwo. Co się jednak namęczyliśmy, to nasze ;-)
Skrót wyszedł na dobre - zaoszczędziliśmy ok. 20-25km bezsensownej drogi i mamy co wspominać :-)
W Dziemianach nie ma nic ciekawego, jedynie gmina więc szybko odbijamy na południe do Brus i dalej do Chojnic. Wzdłuż drogi jest wspaniała asfaltowa droga dla rowerów. Ideał. Tylko do czasu, aż się pojawił las. Wtedy zamiast asfaltu mamy wypłukany przez deszcze szuter, zamiast prostej drogi - hopki, na których nietrudno o czołówkę z kimś z naprzeciwka. Z hopkami nie przesadzam - niektóre górki są takie, że na najbardziej miękkim przełożeniu ciężko jest je podjechać. Ktoś na rowerze bez przerzutek albo ciągnący przyczepkę z dzieckiem nie ma szans. Panie projektant - matka wie, że ćpiesz? Na szczęście drogi jeszcze nie skończyli i wracamy na znacznie wygodniejszą asfaltową szosę. W Chojnicach chwilkę kręcimy się po starówce podziwiając ratusz i różne elementy architektury, również i zielonej:

Wpadamy na pizzę do Pizzerii Robertto i się posilamy plackiem z ilością sosu, która by 4 pizze obsłużyła. Nie jest to smaczne danie, ale ciężko o coś o 21 w Chojnicach, co nie kosztuje za wiele. Beatkę trafiła jakaś kontuzja ścięgna, ale pociąg już odjechał więc złapała byka za rogi i pojechaliśmy na gminy dalej:

Zaliczyliśmy jeszcze kilka gmin w kujawsko-pomorskiem i w Tucholi po dłuższym odpoczynku wskoczyliśmy w pociąg.
Jedno jest pewne - zarywanie dwóch nocek jest bez sensu.

W - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj - znajdziesz więcej zdjęć z wycieczki :)

Zapraszam też do zapoznania się z innym punktem widzenia - relacja Beaty

Zaliczone gminy: 7
Pomorskie:
Lubichowo, Osieczna, Czarna Woda, Kaliska, Zblewo, Stara Kiszewa, Dziemiany




430km - gminobranie pruszczowe

Sobota, 19 lipca 2014 | dodano:22.07.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, >100, >200, >300, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
429.70 km
0.00 km teren
25:13 h
17.04 km/h
47.58 vmax
24.0 *C
160 HR max( 85%)
114 HR avg( 60%)
2568 m 16467 kcal
Jak co roku chciałem wykorzystać krótkie noce do zrobienia jakiegoś sensownego dystansu. Letnie temperatury i spora dziura na gminnej mapie Polski w okolicy 180km... to brzmi jak plan! ;-)
Postanowiłem pojechać do Pruszcza Gdańskiego i znacznie zredukować terra incognita w pomorskiem. Jak zawsze plan był niezły: trochę pośpię i wyjadę parę godzin przed świtem. Jak zwykle niewiele z niego wyszło - znowu spałem 2h przed długą trasą... O 2:30 byłem już w drodze i dość sprawnie dojechałem do Chełmży. Trochę się obawiałem tego odcinka bo to noc z piątku na sobotę. Trochę słusznie - z dwóch samochodów jakieś krzyki + parę "sikostopów" wesołego towarzystwa, ale obyło się bez przygód. Z Chełmży jadę w stronę Lisewa. Słoneczko już wyszło więc jechało się raźniej:

Dalej na Grudziądz, mijając MOP w Malankowie:

Są po obu stronach stacje, sklepy i nawet po jednym McDrive, ale... nie dla proli. Nawet nie da się wejść od strony drogi technicznej - trzeba mieć klucz do furtki. Dobrze, że nie miałem potrzeb kawowych :) Trochę nie rozumiem tego zamknięcia - boją się autostopowiczów czy czego? Bo przecież jak ktoś zechce to i tak na autostradę się dostanie - kwestia chęci.
Do Grudziądza bez kłopotu dojeżdżam DK55 - o tej porze nie ma jeszcze ruchu. Gorzej na pewno jest w normalnych godzinach, a droga dla rowerów zaczyna się co prawda na przedmieściach miasta, ale dojechać do niej trzeba szosą bez pobocza, która jest dojazdem do autostrady. Grudziądz tym razem mijam bokiem, ale z mostu prezentuje się bardzo ładnie:

Po moście akurat przejeżdża pociąg - bardzo fajne, ekonomiczne rozwiązanie: trzeci pas ruchu zamiast dla aut - dla kolei. Podobnie jest w bydgoskim Fordonie i dzięki temu mniejsze miejscowości nie są odcięte od pociągów (pociąg był relacji Wierzchucin-Brodnica). Za mostem wpadam na Orlen na kawę i cofnąwszy się nieco odbijam wzdłuż Wisły na północ w stronę miejscowości Nowe. W sporej części pokrywa się moja trasa z Wiślaną Trasą Rowerową. Droga jest wygodna, asfalt, ale Wisły nie widać zza wałów. Może kiedyś w końcu będzie można jechać rowerem po wałach tak, jak np. po niemieckiej stronie Odry?
W Nowem mały, ale zauważalny podjaździk i dalej DK91 do Pelplina. W samym Pelplinie można zobaczyć krzyż po wizycie papieża oraz bazylikę katedralną, która jest zamknięta:

Tzn. w niedziele są msze, a w pozostałe dni można co pół godziny zwiedzać (pewnie za opłatą), o ile zbierze się grupa. Kuriozalne - zwykle, aby mieć status bazyliki, kościół musi być ogólnie dostępny. Ja go nie zwiedziłem, a pewnie szkoda - witraże mogą być bardzo ładne. Z Pelplina jadę dalej do Tczewa. Sam Tczew jest taki sobie, ale to pewnie przez brukowane, przemysłowe przedmieścia, którymi wjechałem. Mijam po drodze całkiem fajny rynek, ale niestety sporo na nim aut:

Z rynku jadę w dół i mogę w końcu pooglądać sobie ten słynny most:

Most jest zamknięty niby dla wszystkich, ale przez dziurę wjeżdża/wchodzi wszystko, co się zmieści. Jest to dość kuriozalne - rozumiem, że zrujnowane kładki dla pieszych powinny być zamknięte, ale skoro asfalt na środku jest w tak dobrym stanie, to czemu nie dopuszczono ruchu pieszo-rowerowo-skuterowego? Obecnie i tak się odbywa i jakoś wypadków nie ma, a tylko uczucie niesmaku dla osób chcących przestrzegać prawa. W tym roku mają się wziąć chyba za remont więc może za jakiś czas będzie lepiej.
Z Tczewa jadę przez Pszczółki w stronę Pruszcza, ale trafia mi się Krzywe Koło:

W końcu docieram do niby-półmetka, czyli miasta Pruszcz Gdański. Ciężko tu było mi dotrzeć bo nigdy po drodze. Zawsze jakoś do tego Gdańska dojeżdżało się bocznymi drogami i sam Pruszcz się omija. I w sumie słusznie - miasteczko jest dość nijakie, ot typowe przedmieście z jedną czy dwoma w miarę ładnymi ulicami. Niemniej jednak, to jest półmetek i trzeba teraz wybrać wariant powrotny. Miałem przygotowane trzy, wybieram najdłuższy bo jedzie się dobrze :-) Zamiast być na półmetku, zostało mi jeszcze 245km do domu. Drobiazg ;-)
Jadę w stronę Kościerzyny i przypominam sobie, jak to jest na Kaszubach: z 6 m.n.p.m. wjeżdżam na prawie 300 w kilku ratach. Niby nic takiego, ale jednak da się odczuć, że nie jest płasko. Zaliczam po drodze kilka gmin, aż w Nowej Karczmie odbijam na południe. Po gminę, a jakżeby inaczej ;-) Zaliczywszy Liniewo wracam w stronę Trąbek Wielkich. Droga w ostatnich już promieniach zachodzącego słońca jest bardzo przyjemna, nieco w dół, czasami nawet nieco bardziej:

W Trąbkach zajeżdżam na Orlen na większy kawostop i zaczyna się pasmo kryzysów. Nocka po bardzo słabo przespanej poprzedniej jednak nie jest najprzyjemniejsza. Na początku jeszcze nie jest najgorzej i do Skarszew trafiam w miarę bez "zjazdu" formy. Tam kolejny postój pod monopolowym z niewykorzystywaną funkcją tankowania marki Bliska. Ze stacji jedzie się już źle. Mam problemy z opanowaniem senności, robię jakieś przystanki... Co gorsza, po drodze spadł całkiem spory deszcz - udało mi się schować na jakimś przystanku, ale znowu - strata czasu. Parę wsi dalej znowu przystanek i odpoczynek. Ech, starzeję się.
W końcu dobijam do Starogardu Gdańskiego - bardzo ładnego miasta. Gdyby nie imprezujące grupki młodzieży, pewnie fotek byłoby więcej:

Ze Starogardu droga jest już w miarę jasna i po jeszcze jednym przystanku trafiam do Skórcza. Malutkie miasteczko w którym nic mnie nie urzekło, ale za to wpadły dwie gminy (zupełnie jak Raciąż w mazowieckiem). Miasteczko może takie-sobie, ale za to jaki ładny wschód słońca!

Ze Skórcza jadę właściwie prosto w stronę Laskowic Pomorskich, zahaczając jedynie o Osiek - ostatnią gminę na trasie. Droga trochę dziurawa, a za to cały czas przez las. Przy mojej senności to jest demotywujące, ale na szczęście mam coś na czarną godzinę: kawę rozpuszczalną i kubek. Wszak i w zimnej wodzie się rozpuści. Podwójna czarna (a właściwie poczwórna, bo dwa razy muszę sobie zaaplikować dawkę) w miarę mnie stawia na nogi:

W końcu dojeżdżam do Laskowic gdzie muszę kolejny spory deszczyk przeczekać. Dalej już jest dobrze mi znana trasa przez Świecie, w którym warto zahaczyć jeszcze o zamek:

Pod zamkiem jest sklepik z pamiątkami. Chciałem coś kupić, ale figurka rycerza za 80zł mnie skutecznie zniechęciła. Ścigając się z sakwiarzami dojeżdżam do Chełmna z niezłą prędkością, potem oczywiście podjaździk i ścieżka rowerowa do Stolna. Ach, czemuż nie do Chełmży? Albo chociaż do Papowa Biskupiego?
Jadę krajówką, omijam Papowo Bisk. i Chełmżę - chcę już być w domu bo mam znaczne opóźnienie. Nic z tego - zaczyna padać tak, że pół godziny spędzam na przystanku. Nie tylko deszcz zniechęca - jazda krajówką przy bocznym wietrze powoduje, że każdy TIR owiewa wielką chmurą wody rowerzystę. Jest to nieprzyjemne, ale przede wszystkim - bardzo niebezpieczne przy większym ruchu - następny kierowca może nie zauważyć że np. omijam dziurę i we mnie wjechać. Dlatego chcąc-nie chcąc odczekuję swoje i ruszam dopiero jak deszcz ustaje. Do domu dojeżdżam ciut po 15, choć gdyby nie parę niefortunnych postojów pewnie na 12-13 bym się wyrobił. Nogi trochę bolą, plecy takoż, ale po 13h snu nie jest źle ;-)

Więcej zdjęć jak zawsze można znaleźć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 20
Pomorskie:
Morzeszczyn, Pelplin, Subkowy, Tczew - obszar wiejski, Tczew - miasto, Pszczółki, Suchy Dąb, Pruszcz Gdański - miasto, Kolbudy, Przywidz, Nowa Karczma, Liniewo, Trąbki Wielkie, Skarszewy, Starogard Gdański - obszar wiejski, Starogard Gdański - miasto, Bobowo, Skórcz - obszar wiejski, Skórcz - miasto, Osiek

Jako ciekawostka:
średnie (addytywne) po kolejnych 100km:
100 18,6 km/h
200 17,8 km/h
300 17,4 km/h
400 16,96 km/h
430 17,03 km/h


Przez Piekło do Gdańska

Niedziela, 13 lipca 2014 | dodano:16.07.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
242.61 km
0.00 km teren
15:13 h
15.94 km/h
42.62 vmax
25.0 *C
162 HR max( 86%)
106 HR avg( 56%)
780 m 7070 kcal
Chcąc niechcąc, aby zaliczyć wszystkie gminy w województwie pomorskim, musiałem zaliczyć wycieczkę prawym brzegiem Wisły. Tak się jakoś złożyło, że w weekend wypadła pełnia z superksiężycem (orbita najbliższa Ziemi), a do tego było bezdeszczowo. Wieczorem wyekspediowaliśmy córkę do babci i z Beatką wyszykowaliśmy się do podróży. W trasie byliśmy ok. 22 (może ciut przed). W ramach nightroweru zaczęliśmy od przebicia się przez las do Papowa Toruńskiego, po czym ruszyliśmy w stronę jeziora Chełmżyńskiego. Nie było zbyt ciepło, ale też trudno mówić o zimnie. Za to księżyc... robił z nocy dzień. Dało się jechać bez lampki, tak wspaniale oświetlał drogę. Co chwilę się nim zachwycałem co już wkurzało moją małżonkę ;-)
Bez problemu docieramy do Wąbrzeźna by zrobić sobie postój na stacji Huzar. Zaczyna kropić więc korzystajć z okazji zakładamy ciut dłuższe ciuszki bo i temperatura spadła do 13 stopni.
Z Wąbrzeźna jedziemy prosto na północ do Radzynia Chełmińskiego. Zamek w Radzyniu w nocy jest ładnie oświetlony, ale jeszcze ładniej wygląda z księżycem zainstalowanym nad wieżą niczym oko Saurona:

Moim celem był Gdańsk, ale Beatce zależało na dwóch brakujących jej gminach w okolicy więc odbiliśmy na wschód w stronę Świecia nad Osą. Koło Świecia jest naprawdę dużo wiatraków. O tej porze jednak trzeba było ustawić długi czas naświetlania więc nie widać śmigieł :)

Ze Świecia do Łasina jest bardzo ładna droga pełna pagórków i jest nawet jedna serpentyna! W Łasinie robimy duży popas przed ratuszem, po czym się rozdzielamy. Beatka jedzie do Wąbrzeźna inną trasą i będzie rano w domu, a ja jadę na północ do Gardei. Drogę do Kwidzyna już wcześniej pokonywałem dwa razy więc mnie jakoś szczególnie nie kręciła ale pociągiem do Kwidzyna i tak się nie da od południa dojechać - remontują tory koło Grudziądza.
Sam Kwidzyn zasadniczo przejechałem bez zwiedzania - niedawno byłem w zamku i obejrzałem resztę miasta więc tym razem zjechałem od razu na dół, podziwiając od spodu zamek:

...oraz nowy most:

Most oznacza jednak zlikwidowanie przepraw promowych i prostą drogę na zamek w Gniewie. Nie wszystkie drogowskazy zaktualizowano więc warto o tym wiedzieć. Trochę mnie ta podróż zaczęła męczyć więc w Szkaradowie załapałem się na słomaburgera:

Dalsza droga wiedzie wzdłuż Wisły. Tradycyjnie jednak, wały nie są dostępne dla rowerów więc nic nie widać. W końcu się wspinam i podziwiam Wisłę:

Kawałek dalej dojeżdżam do Białej Góry gdzie znajduje się bardzo ładna śluza:

W końcu trafiam do...Piekła! To miejsce, gdzie można poczuć się jak w domu, jeśli jest się dogłębnie złym, ale ja jednak stamtąd uciekam:

Trudno się temu dziwić - metropolia to to nie jest:

Nieco dalej, w Szymankowie przejeżdżam przez tory. Zawsze na wiaduktach są zainstalowane osłony nad trakcją, żeby ktoś przypadkiem nie uległ porażeniu. W Szymankowie jednak da się bez problemu nasikać na kabel (tylko raz, ale jednak się da!)

Wydostać się w stronę Gdańska można już tylko jednym mostem - ostatni most na północ od Tczewa jest w Kiezmarku. Leci sobie po tym moście Droga Krajowa nr 7 Warszawa-Gdańsk - można się domyśleć, jaki tam jest ruch. Na moście jest namalowane pobocze, ale ilość TIR-ów i natężenie ruchu skłaniają mnie do jazdy "chodnikiem". Był to mimo wszystko błąd. Jest niesamowicie wąsko, mam po kilka centymetrów luzu z każdej strony. Minięcie się z pieszym byłoby bardzo trudne, a z drugim rowerzystą wręcz niemożliwe. Na szczęście jest pusto więc się jakoś przetaczam. Wpadam z tego wszystkiego w depresję. GPS pokazuje nawet -6m. Jakoś jednak udaje mi się przejechać gminę Cedry Wielkie i trafiam na Rafinerię Gdańską:

Przebijam się krajówkami bez pobocza i niewygodną ścieżką rowerową do centrum - ostatecznie docieram na starówkę:

Tradycyjny żurawik:

Zwiedzam starówkę (więcej zdjęć w galerii!), by w końcu dotrzeć do zabytkowego dworca kolejowego:

Na dworcu jest OK, ale pociąg TLK z Gdyni do Poznania w szczycie sezonu nie ma przedziału do przewozu rowerów. W związku z tym jest dość nieciekawie - rowerów jest znacznie więcej niż wejdzie do przedsionka. Jakoś się wciskamy i jedziemy, ale to nie była najfajniejsza podróż świata :(

Jak to mam już w zwyczaju, zapraszam do znacznie obszerniejszej - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 5
Pomorskie: Ryjewo, Miłoradz, Lichnowy, Ostaszewo, Cedry Wielkie



Megality i popsuty bębenek

Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano:10.07.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
178.41 km
0.00 km teren
10:35 h
16.86 km/h
46.68 vmax
30.0 *C
152 HR max( 80%)
103 HR avg( 54%)
504 m 5015 kcal
Rok temu w czasie gminobrania odwiedziłem Izbicę Kujawską. Niestety, nie wiedziałem, że minąłem o włos bardzo fajne grobowce. Co więcej, miałem nieopodal drugą niezaliczoną atrakcję: kolegiatę w Kruszwicy widziałem przez pół minuty nocą zamin zgasło światło.
Takie przeoczenia powinny być karalne ;-)
Jak tylko dowiedziałem się, że Beata planuje gminobranie w tamtych okolicach, postanowiłem dołączyć i zaliczyć brakujące atrakcje. Co prawda w kuj-pom wszystkie gminy mam zaliczone, ale w tak doborowym towarzystwie takich braków się nie odczuwa :)
Wyruszyliśmy wieczorem. Z uwagi na chore warunki na DK15 i zapas czasu (w Kruszwicy mieliśmy być o świcie), zdecydowaliśmy się jechać przez piękną drogę leśną do Gniewkowa. Tamże odbiliśmy do Rojewa by do Inowrocławia wjechać boczną trasą. Troszkę kropiło po drodze, ale nie było źle. W Ino zrobiliśmy sobie popas w McDonaldsie wciągając lody i kawę. W końcu zebraliśmy się i niespiesznie przebiliśmy się przez miasto. Jadąc w nocy zauważyliśmy pięknie oświetloną wieżę ciśnień:

Z Inowrocławia do Kruszwicy daleko nie jest więc jadąc bocznymi dróżkami dość szybko znaleźliśmy się obok Kolegiaty - celu numer jeden. Niestety, była jeszcze noc więc do świtu czekaliśmy na Orlenie zagrzewając się kawą. Trwało to nieco dłużej, niż byśmy chcieli, ale po ok. 45 minutach można było jechać i podziwiać kościół w świetle dnia:

Zgodnie uznaliśmy, że było warto czekać. Po dokładnym obejrzeniu okolic pojechaliśmy do Mysiej Wieży, której również nie dane mi było wcześniej obejrzeć za dnia:

Dalsza droga wiodła przez Jeziora Wielkie i Krzywe Kolano aż do Skulska, gdzie obejrzeliśmy pominięte kiedyś Sanktuarium:

W stronę Izbicy Kujawskiej jechaliśmy praktycznie pustymi drogami w pięknych okolicznościach przyrody:

Pełna sielanka, wycieczka idealna, zapas czasu. Brzmi tak pięknie, że musiało się skończyć:
Nagle zgrzyt,
nagle świst,
korba w ruch,
wolnobieg - duch
Wziął i normalnie ducha wyzionął. Wolnobieg to jest ta część w bębenku piasty, która pozwala jechać bez pedałowania. Od tej chwili musiałem jechać jak na ostrym kole (choć oczywiście w każdej chwili i to mogło się skończyć - awaria to awaria).
Rozważaliśmy parę wariantów, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się spróbować dojechać do kolei zaliczając Wietrzychowice.
Prędkośc miałem nienajgorszą, choć musiałem robić częste postoje gdyż nie mogąc przestać pedałować nie mogłem też poprawić się na siodełku itd.
Po drodze do Wietrzychowic Beatka postanowiła zatrzymać się w Chotelu:

W Wietrzychowicach koło Izbicy Kujawskiej jest pięć odrestaurowanych grobowców megalitycznych. Są to wielkie wały ziemne z kamienną obstawą. Przy wejściu mają ok. 3 metry wysokości, mierzą ok. 100m długości. Prawdziwe monstra!

Niestety, nie wzięliśmy nic na komary, a tych w okolicy było zatrzęsienie. Obeszliśmy truchtając przed tymi wampirami cały teren cmentarzyska. Z tyłu grobowce wyglądają jak gigantyczne kobry:

Kolejne kilometry to nie tylko walka z kolanami przeciążonymi jazdą na ostrym kole, ale też i z upałem. W Szczytnie zatrzymaliśmy się na lody. Po powrocie ze sklepu termometr pokazał 46 stopni - tak się rower nagrzał w parę minut. Miejscowy menel twierdził, że w Czerniewicach pociąg nie staje, ale jak to zwykle miejscowy - nie wiedział, o czym gada. W Czerniewicach musieliśmy czekać jeszcze dwie godziny aż w końcu pojawił się osobowy do Torunia Głównego. My tu walczymy z upałem, a tymczasem w Toruniu wielka ulewa. Gdy wysiedliśmy, wszystko było mokre, a na nowym moście jeszcze zdążył nas dorwać deszcz.

Reasumując super wycieczka, wszystkie cele krajoznawcze zaliczone, dystans choć nie spełnił oczekiwań, to jednak przyzwoity, kolana bolą a piasta wymaga kosztownej wymiany bębenka. To jest XT więc ciekawe, czy to ja miałem takiego pecha, czy też zajeździłem ją swoim "depnięciem" i tegoroczną wyprawką w góry z sakwami? To pierwsza awaria roweru odkąd go mam, czyli od półtora roku, ale za to poważna.

Ach, i na koniec oczywiście tradycji ludu słowiańskiego zadośćuczynić mi trzeba: zapraszam do obejrzenia G A L E R I I

Wartki nurt Gwdy w Ptuszy czyli gminobranie wielkopolskie

Niedziela, 29 czerwca 2014 | dodano:02.07.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, sakwowo, wycieczka, forumowo
  d a n e  w y j a z d u
273.99 km
0.00 km teren
18:19 h
14.96 km/h
47.12 vmax
19.0 *C
155 HR max( 82%)
109 HR avg( 57%)
1478 m 9780 kcal
W województwie wielkopolskim na mapie gminnej miałem trzy brzydkie białe plamy. Niby niedaleko od siebie, niby niedaleko od Torunia, ale nigdy po drodze. No bo kto ma po drodze przez okolice Piły? W końcu trafiła mi się okazja, żeby się tam wybrać. Pociąg w Pile był ciut po 22. Zmierzchało już, a na niebie było sporo chmur po- i przeddeszczowych:

Przepakowanie, przebranie się, wypicie dużej kawy i dokończenie rozdziału książki zaczętego w pociągu troszkę mi zajęło i w efekcie Piłę opuszczam po ciemku już o 23. Zaczyna padać, ale jestem na to przygotowany - prognozy zapowiadały wszystko, od suchego po ulewę i zmieniały się co parę godzin więc spodziewałem się nawet burzy ;-)
Dość szybko docieram do Krajenki po raz pierwszy, gdzie podziwiam kościół nocą (przy drugim przejeździe już za dnia nie był już tak ładny):

Z Krajenki jadę w kierunku Złotowa, z którego wyjeżdżam nieco okrężną trasą gdyż polowałem na zdjęcie tablicy z fajną nazwą miejscowości. Niestety - tablicy nie upolowałem i musiałem zadowolić się drogowskazem:

Sprawnie docieram do Okonka, gdzie robię popas i podziwiam nietrzeźwą młodzież świętującą o 2 w nocy w fontannie nadejście wakacji  :-)
Z Okonka jadę na południe, głównie DK11, która o tej porze na szczęście nie jest zbyt ruchliwa. Po drodze widać wiele pamiątek po 2-ej wojnie światowej, toczyły się tu ciężkie walki. Przez Jastrowie tylko przejeżdżam, ale i tak ok. 4 rano spotkałem pannę młodą dokądś śpieszącą chodnikiem w ślubnym przyodziewku ;-) Nie tylko dla mnie była to ciekawa noc  :D
Za Jastrowiem DK11 rozdziela się z DK22 i kawałek dalej 11-tka krzyżuje się z całkiem czynną linią kolejową Kołobrzeg-Poznań. Przejazd jest niestrzeżony, nie ma nawet świateł, jedynie znak STOP. I to ma być droga krajowa? Żenada :(
Koło Ptuszy skręcam z krajówki i przejeżdżam przez Gwdę:

Jaka jest etymologia tych pokręconych nazw - nie mam pojęcia, ale kombinacja "Gwda w Ptuszy" jest tak inspirująca, że nawet mały wierszyk mi się ułożył:

Nurtów wartkich Gwdy w Ptuszy
Wyrył widok się w mej duszy
Wkrótce docieram do kolejnej miejscowości gminnej i podziwiam kościół z muru pruskiego w Tarnówce:

Z Tarnówki wyjeżdżam wymęczony i zamierzam w Krajence na stacji wypić kawę. Ostatnie dwa kilometry to walka z totalną sennością i zajęło mi to naprawdę dużo czasu :( W końcu docieram na stację i robię wielki postój. Dwie kawy, książka, bułka i odżywam :-)
Z Krajenki jadę na południe do Białośliwia. To jest Krajna, region mlekiem i miodem płynący. Pełno tu sadów owocowych, a drzewa aż uginają się od czereśni:

Obżeram się tak bardzo, że w którymś momencie następuje przesyt i kolejne owoce już nie budzą mojego zainteresowania.
Dojeżdżam do Kaczorów i jadę szlakiem rowerowym R1 puszczonym wyjątkowo malowniczymi drogami lokalnymi. Pięknie tu, nawet łopian jakby dorodniejszy:

W końcu dojeżdżam do Ujścia, gdzie Gwda wpada do Noteci. Samo ujście w Ujściu gdzieś przede mną uszło, ale uszy do góry! - to i tak ładne miasteczko. Mi się spodobał szczególnie ratusz:

Wyjazd z Ujścia to niezła górka. Dalej jadę do Czarnkowa. Po drodze trafiam na zakaz jazdy rowerem i próbę zepchnięcia mnie na polną ścieżkę.

9 z 10 rowerzystów zlewa ten kiepski dowcip. W samym Czarnkowie kolejna kawa, tym razem na stacji Huzar bo stację Orlenu, w której "tankowałem" jadąc ze Szczecina do mojej przyszłej żony, z 7-8 lat temu zburzono. Zaczyna solidnie lać a mnie łapie kryzys. Z Czarnkowa w stronę Szamotuł jest ponadkilometrowy podjazd ok. 6% - to mnie nieco rozbudza, ale szybko się kończy. Tak sobie dojeżdżam do Obrzycka, gdzie widzę, że może i jest coś ładnego, ale w ulewnym deszczu nie mam zamiaru zwiedzać, podziwiam jedynie odzysk cegieł:

Dojeżdżam w końcu do Szamotuł gdzie wyprzedzają mnie jacun i martwawiewiorka z forum podrozerowerowe.info. Tydzień temu byli w Pile, gdzie przesiadałem się wracając z kinderwyprawki, teraz znowu... Inwigilacja? :>
Dzięki towarzystwu tempo skacze mi do szalonych 23 km/h, ale zaraz za Szamotułami odbijam w bok na gminę Kaźmierz. Do Kaźmierza jest ładna z pozoru droga rowerowa, ale źle położyli asfalt i są straszne muldy:

Kaźmierz jest umiarkowanie fajny, ale co w nim najważniejszego: jest tylko kawałek od mety! Bocznymi drogami dojeżdżam do Poznania. Oczywiście znowu zaczyna lać, a na sam koniec światła dziennego jeszcze "podziwiam" jeden z najbrzydszych zestawów domków, jakie widziałem:

I to zasadniczo koniec - dojeżdżam do mety ok. 22, czyli w 23h bardzo spokojnego turystycznego tempa z licznymi odpoczynkami na czereśnie, kawę i na schowanie się przed deszczem.

Fotorelacja jak zwykle w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 10
Wielkopolskie:
Okonek, Jastrowie, Tarnówka, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Ujście, Lubasz, Obrzycko - obszar wiejski, Obrzycko - teren miejski, Kaźmierz


powrót ze zlotu 1/7 - do Kłodzka

Niedziela, 18 maja 2014 | dodano:30.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
120.35 km
10.00 km teren
08:20 h
14.44 km/h
47.58 vmax
*C
163 HR max( 86%)
112 HR avg( 59%)
999 m 5134 kcal
Na powrót ze zlotu miałem bardzo konkretne plany - zaplanowałem sobie trasę, wszystko w GPSie wgrane z dokładnością do zaułków na ryneczkach. No ale zlot to zlot - tu są ludzie bardziej oblatani, a ja to tylko w d. byłem i g. widziałem ;-)
Dobrzy ludzie rozdają mapy (Średni i Pustelnik) i namawiają na parę gminek (rdklstr). Tak więc w niedzielę zamiast wrócić pod Nysę jadę na małe gminobranie w stronę Prudnika.
Na dobry początek - trafiam na ruiny zamku w Łące Prudnickiej:

Prudnik mnie pozytywnie zaskakuje - ładne miasteczko i widać, że historii w nim pełno. W galerii znajduje się więcej zdjęć, tu tylko jedna z licznych uliczek, ale ładnych miejsc w nim pełno:

Warto też zwiedzić basztę:

z Prudnika jadę dalej łowić okoliczne gminy - nadrabiając niecałe 20km mam szansę złapać aż cztery nowe do koszyczka :)
W Śmiczu napotykam na pomnik upamiętniający ofiary I i II wojny światowej

II wojny nikt się nie spodziewał w 1918, dlatego tablice doczepiono później. Jadę dalej bocznymi drogami, aż trafiam na skrzyżowanie. Na lewo - Lipowa, na prawo - Lipowa. Na szczęście udaje mi się wyrwać z zapętlenia i wybieram opcję lewą:

Kompletnymi zadupiami i skrótami trafiam w okolice Nysy i jadę dalej do wsi Koperniki, z której wywodzi się rodzina znanego astronoma. Za Kopernikami, w pół drogi do Otmuchowa trafiam zupełnie przypadkiem na pałac w Zwierzyńcu. Pałac jest aktualnie restaurowany przez obecnego właściciela z Wrocławia:

Wkrótce wpadam do Otmuchowa, gdzie jest całkiem ładny zamek

Podjazd do zamku jest całkiem "ciekawy" - stromo i po mokrych kocich łbach. Wracając trafiam na rynek gdzie jest ładny ratusz:

Objeżdżam Otmuchów i jadę do Paczkowa. Nie mam ochoty na krajówkę więc jadę dookoła od północy okrążając jezioro Otmuchowskie. Po drodze gotuję sobie obiad i opędzam się od rudego kota :) Widoki są bardzo ładne, a dodatkowym bonusem jest kolejna gmina, której nie planowałem
Paczków jest zwany polskim Carcasonne z racji pięknych, potężnych murów, które się dobrze zachowały.

Mury są dookoła całej starówki i robią naprawdę spore wrażenie. Opodal na drzewach żyją całe stada kawek. Wiąże się z nimi legenda związana z pewnym powiedzeniem:
kawalerowie, chcąc dokuczyć zbyt wybrednym dziewczętom, wykrzykiwali do nich:
„Zostaniesz starą panną i pojedziesz do Paczkowa wieże myć”.
Na takie zaczepki dziewczęta odpowiadały:
„Wiem, że chciałbyś drabinę potrzymać”
Całość legendy można przeczytać na tablicy koło kawiarni "Czarna kawka" bądź na ich stronie.
W Paczkowie nie tylko mury są fajne, ale tu miejsca na wszystko nie ma więc zapraszam do galerii, a tu tylko jeszcze przedstawię imponujący z zewnątrz kościół

Z Paczkowa wyruszam w stronę Czech gdyż minimalnie nadkładając drogi dojadę do Złotego Stoku omijając krajówkę. W miejscowości Bila Voda trafiam na monastyr:

Kawałek dalej wracam niepostrzeżenie (brak słupków granicznych!) na teren naszej ojczyzny i wpadam do Złotego stoku. Z uwagi na późną, niedzielną porę nie zwiedzam nic, jedynie rzucam okiem na skansen i robię parę fotek nad płotem, a potem udaję się do Kłodzka krajówką. Droga jest kręta i pełna podjazdów. Nie ma też pobocza, a ruch mimo dość bezpiecznej pory - nie rozpieszcza. Mimo to dojeżdżam do Kłodzka bez przygód, choć nieźle zmęczony. Samo Kłodzko to kolejne miłe zaskoczenie - miasto rozciąga się na wzgórzu niczym Toledo, ma też wiele pięknych zabudowań, np. ratusz:

czy most

Nad miastem góruje Twierdza Kłodzko:

Włóczę się po starówce a w końcu znajduję nocleg koło stadionu - nie chcę już kombinować z szukaniem płaskiego, zalesionego kawałka.

Zaliczone gminy: 10
Opolskie: Prudnik, Lubrza, Biała, Korfantów, Otmuchów, Paczków
Dolnośląskie:  Ziębice, Złoty Stok, Kłodzko - obszar wiejski, Kłodzko - teren miejski

Całą masę - mam nadzieję, że ciekawych - zdjęć możesz obejrzeć zaglądając do - klik tutaj ->G A L E R I I<- klik tutaj -

dojazd na zlot - 3/4

Czwartek, 15 maja 2014 | dodano:30.05.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
160.69 km
0.00 km teren
09:28 h
16.97 km/h
50.46 vmax
*C
152 HR max( 80%)
109 HR avg( 57%)
729 m 5519 kcal
W nocy było trochę chłodno, ale spało się całkiem wygodnie - miejscówka całkiem zacna :-)
Nowy namiot (Fjord Nansen Veig III) dał sobie dzielnie radę i pomieściliśmy się razem z dwoma kompletami sakw - to był jednak dobry zakup.

Zwijamy się nieco dłużej niż to wychodzi w pojedynkę, ale w końcu ruszamy do Ostrzeszowa. Tam miłym zaskoczeniem jest zamek, który choć podupadł, to ma wieżę z tego samego okresu, co ta w Kruszwicy:

Po którymś podjeździe wita nas reklama wyraźnie nieskierowana do cyklistów:

W końcu docieramy do zniszczonego kościoła ewangelickiego w Pisarzowicach koło Sycowa.

W kościele można nawet wejść na piętro, choć trzeba uważać na duchy:

My jednak się nie boimy, oglądamy cały kościół :) Po wszystkim pokrzepiamy się śniadaniem i ciepłą kawą.
Kawałek dalej wjeżdżamy do Sycowa, który okazuje się całkiem ładnym miasteczkiem. Co było zaskoczeniem, to ekumenizm - w mieście są kościoły trzech wyznań. Na zdjęciu niżej - rzymskokatolicki:

Nieco dalej przejeżdżamy nad drogą S8 i dawną DK8 (obecnie droga powiatowa) jedziemy w stronę Oleśnicy. Słupki drogowe jeszcze mają oznaczenie "8"-ki, ale ruch jest śladowy. Do tego dobra nawierzchnia, szerokie pobocza - po prostu ideał dla cykloturysty :)
Z tego ideału odbijamy jednak na południe na drogi znacznie bardziej boczne. Do tego stopnia, że nie jest problemem ustawienie statywu na środku drogi:

Takimi "boczniakami" docieramy do Bierutowa - miasta brzydkiego i ponurego. W straży pożarnej dogorywa stary Jelcz:

Niestety - budynki wołają o remont:

W końcu docieramy do Oławy, jednak i to miasto nie zachwyca, choć też i nie dołuje. Po drodze mijamy m.in. fajną wieżę ciśnień:

Z Oławy jedziemy do Brzegu. Niestety - kawałek trasy wypadł nam po DK94. Choć nie był długi, to był BARDZO nieprzyjemny - silny boczny wiatr, dużo tirów, praktyczny brak pobocza... W końcu jednak dojeżdżamy. Brzeg jest duży, a ruch drogowy jest tam bardzo intensywny. W końcu urządzamy sobie popas przy ratuszu z sukiennicami:

Tutaj mamy nieprzyjemną przygodę - miejscowy menel zaczepia wulgarnie małe dziewczynki i próbuje też czegoś z nami. Źle trafił - najpierw go pogoniłem, a na koniec jeszcze wezwałem policję (znowu wyzywał dziewczynki).
Na starówce robi na nas duże wrażenie kościół p.w. św. Mikołaja

Na koniec cofamy się do przegapionego zamku. Zdecydowanie było warto - jest przepiękny:

Jedzie się nam wyśmienicie - mało ruchliwe drogi, wiatr w plecy, zero deszczu, którym nas straszą przez telefon. Jakby prognozy się spełniły to byśmy pewnie musieli płetwy założyć do rowerów ;-)
Zupełnym zaskoczeniem jest dla nas Grodkowo - bardzo ładne miasteczko. Jednym z ładniejszych obiektów jest stary, opuszczony kościół:

Z Grodkowa wyjeżdżamy ładną drogą dla rowerów która ciągnie się i nie chce skończyć. Nadal jedzie się dobrze, ale zaczynamy czuć trochę kilometry. Przed Nysą dopada nas kryzys - męczący podjazd, zmierzch i nadciągające deszczowe chmury będące zapowiedzią, że deszczowa prognoza jednak nas dopadnie skłaniają nas do noclegu w mieście. Nocujemy "u Marty" - nie było to ciekawe miejsce, cena też nie za fajna, ale tak nam wypadło. W nocy słyszymy jeszcze hałasy - kolejni rowerzyści idą spać. Rano okaże się, że to forumowicze, ale o tym w kolejnym odcinku.

Obraz wart jest 1000 słów - na lekturę obrazkową zapraszam do - klik tutaj ->G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 17

Wielkopolskie: Ostrzeszów, Kobyla Góra
Opolskie: Wilków, Namysłów, Skarbimierz, Brzeg, Olszanka, Grodków, Skoroszyce, Pakosławice, Nysa
Dolnośląskie: Syców, Oleśnica - obszar wiejski, Bierutów, Jelcz-Laskowice, Oława - obszar wiejski, Oława - teren miejski,


dojazd na zlot - 2/4

Środa, 14 maja 2014 | dodano:29.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
142.94 km
0.00 km teren
08:38 h
16.56 km/h
39.26 vmax
*C
150 HR max( 79%)
112 HR avg( 59%)
571 m 5596 kcal
Z Lichenia wyjeżdżamy wcześnie rano podbudowani wczorajszym dystansem - wszak popołudniem wykręciliśmy standardowy dzienny wyprawowy przebieg i to bez szczególnej "napinki". Zaraz za Licheniem robimy postój przy lesie Grąblińskim gdzie miały miejsce objawienia. Ja pilnuję rowerów, a Beata idzie na obchód. Poprzednim razem odwiedziłem już las, a poza tym chciałem kupić jakieś pamiątki i trochę poczytać - przygotowuję się do dość trudnego branżowego egzaminu.

W lesie miejsca objawień są obudowane kapliczkami:

Zaraz po powrocie Beatki ruszamy w dalszą drogę i po szybkim zjeździe trafiamy do Konina, gdzie urządzamy sobie sklepostop śniadaniowy. Sklep jest dobrze przygotowany na taką okoliczność, zadbano o to, żeby nie zabrakło śmietnika:

W samym Koninie na starówce aparat odmawia posłuszeństwa. Przestaje łapać ostrość i nie chce się zamknąć. Dramat, mamy tylko jeden aparat, a nasze komórki, choć wyposażone w matryce, robią fatalne zdjęcia. Starówki w Koninie więc zasadniczo wiele nie zwiedzamy (nie jest zresztą jakaś wyjątkowo ciekawa), ale jedziemy kupić drugi aparat do Media Marktu, który mamy po drodze. W międzyczasie nasz aparat w końcu się jakoś sam resetuje i zaczyna działać, ale poziom zaufania do sprzętu jest w okolicy zera - tak czy owak trzeba mieć jakiś backup - w domu też się przyda jeszcze jeden prosty kompakt. Udaje się zgarnąć z wystawy Nikona (dzięki temu jest tańszy o 10%), który jest zasilany paluszkami - idealny pod tym względem na wyprawę (choć jest bardzo prosty i zdjęcia robi dość słabe). Póki co, dajemy jednak szanse staremu Panasonicowi, a nowy ląduje na dnie sakwy. Jak się potem okaże - nie było więcej problemów. W Google nie znalazłem informacji o takim problemie więc to, mam nadzieję, był jednorazowy "wyskok" elektroniki.
Straciliśmy masę czasu w Koninie, ale w końcu dojeżdżamy do Rychwała, gdzie na ryneczku z fontanną urządzamy sobie sklepostop.
Opodal nas jacyś kamerzyści filmują trawnik i otoczenie - ponoć są z jakiejś wielkopolskiej telewizji. Rychwał jest dość nijaki, ale zapada nam w pamięć jedna pani. Mianowicie jedziemy ulicą na południe i dojeżdżamy do drogi prostopadłej (skrzyżowanie typu T). Odbijamy na wschód, a pani się pyta, dokąd jedziemy. My na to: "w góry". Na co pani: "to nie tędy!". Cóż, na zachód też nie za bardzo :-)
Turlamy się bocznymi i jeszcze bardziej bocznymi drogami, przy których można jednak spotkać misterne, ażurowe konstrukcje

W końcu wyjeżdżamy na dość ruchliwą drogę wojewódzką nr 470 (Turek-Kalisz). Jest nieprzyjemnie - brak pobocza i sporo TIR-ów. Do tego głodniejemy więc na przystanku robimy sobie obiad przy okazji testując nową kuchenkę:

Oczywiście jak na złość - strasznie długo schodzi zagotowanie wody i Beaty sceptycyzm co do zasilania benzyną się pogłębia. Posileni ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kalisza - najstarszego Polskiego miasta.
W Kaliszu odwiedzamy m.in. katedrę z pięknym ołtarzem:

Wyjeżdżamy drogą, która rzekomo jest zamknięta. Wytyczone są objazdy, są znaki ostrzegające o zakazie jazdy. Postanawiamy zaryzykować gdyż prawie zawsze takie zakazy oznaczają niewielkie problemy dla rowerzystów - a to jezdnia jest rozkopana, a chodnik jest w całości, a to nie ma mostu, ale jest kładka dla pieszych itp. Parę metrów prowadzenia pieszo i po problemie. Tu jednak jest jeszcze lepiej - wymieniono nawierzchnię pod wiaduktem, ale prace się już zakończyły, tylko objazd pozostał. Prujemy więc znowu bocznymi drogami i za Grabowem nad Prosną rozbijamy się w lesie. Tym razem i dystans sensowniejszy, i gmin parę wpadło :-)

Zaliczone gminy: 11
Wielkopolskie: Stare Miasto, Rychwał, Tuliszków, Mycielin, Malanów, Ceków-Kolonia, Żelazków, Kalisz, Nowe Skalmierzyce, Sieroszewice, Grabów nad Prosną

Zainteresowanych fotoreportażem zapraszam do zapoznania się z pełną - klik tutaj ->G A L E R I Ą<- klik tutaj -


dojazd na zlot - 1/4

Wtorek, 13 maja 2014 | dodano:29.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, forumowo, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
101.04 km
0.00 km teren
05:56 h
17.03 km/h
36.85 vmax
*C
162 HR max( 86%)
128 HR avg( 68%)
284 m 4770 kcal
Rok temu po raz pierwszy pojawiłem się na zlocie forum podróże rowerowe. Bardzo fajna impreza z ludźmi dzielącymi moją pasję. Ale przecież nie tylko moją - z Beatą poznaliśmy się co prawda na maratonie rowerowym, ale też niejedną wspólną podróż z sakwami mamy na koncie. W tym roku udało się nam tak zorganizować sprawy rodzinne, że na zlot pojechaliśmy wspólnie, w jedyny słuszny sposób, czyli z sakwami spod drzwi domu :-)
Do pokonania był umiarkowany dystans, ok. 420km, ale chcieliśmy też pozwiedzać i spędzić razem trochę czasu więc zamiast hardcorowego łyknięcia trasy na raz - zaplanowaliśmy traskę na trzy dni, ew. cztery jakby pogoda była kompletnie do bani.
Start był we wtorek wczesnym popołudniem i nasze miny chyba najlepiej pokazywały nasz nastrój :-)

Pierwszego dnia chcieliśmy dojechać do Lichenia. Przy okazji Beata zaliczała sporo brakujących gmin w naszym województwie.
Dzięki nowemu mostowi trasa do Aleksandrowa Kujawskiego się znacznie skróciła. Nie tylko jest mniej kilometrów, ale też nie trzeba przebijać się przez miasto - kilka kilometrów i już się jest poza Toruniem! RE-WE-LA-CJA! Kawałek ciągniemy DK91, ktrórą jedzie się komfortowo - tiry w większości jadą autostradą A1, a do tego jest szerokie pobocze. Dziur nie ma za wiele więc w miarę na luzie docieramy do skrętu na Aleksandrów Kujawski, gdzie zderzamy się ze ścianą wiatru. Trochę nam ten wiatr dał popalić, ale bardziej martwiło to, że wiał z południowego zachodu, a tam przecież jedziemy! Sprawdzałem prognozę dla centralnej Polski na środę i czwartek i miało być w plecy, a tu takie coś? Walcząc z żywiołem docieramy do Ostrowąsa. Nigdy tu nie byłem, a okazuje się, że jest to standardowy postój dla pielgrzymek ruszających z Torunia. Jest tu sanktuarium Matki Boskiej i bardzo ładna droga krzyżowa z naturalnej wielkości rzeźbami. I to pośrodku niczego, ze 300m od "głównej" drogi biegnącej przez jakąś tam wioseczkę. Miła niespodzianka dla oka.

Kościół jest zamknięty, ale można przez kratę podziwiać ukoronowany papieskimi klejnotami obraz będący od blisko 400 lat celem pielgrzymek:

Dalsza droga była dla mnie zasadniczo nudna. Płaskie krajobrazy po małych gminach. Typowa rowerowa przelotówka na południe - prosto, płasko, mały ruch. Trasę polecam, bo jako odcinek Toruń-Licheń jest na rower "tranzytowy" chyba idealna, ale po drodze nie ma za bardzo co oglądać. Chyba tylko Piotrków Kujawski w miarę się prezentuje, ale też szału nie robi. Po prostu nie jest brzydki. Za to w Sompolnie chcieliśmy zjeść coś sobie na ławce i... nie znaleźliśmy takowej! O ile pamięć mnie nie myli to na wyjeździe udało się na przystanku PKS przysiąść, ale był za to brudny. Trochę to było szokujące bo od bardzo dawna nie spotkałem tak dużego miasteczka bez ławek przy drodze. Nawet w większości wsi jest gdzie przysiąść bo przecież starsi mieszkańcy też potrzebują odsapnąć. Ale, jak widać, nie w Sompolnie.
Z Sompolna jedziemy skrótem do Lichenia. Trochę się cykałem bo wiadomo, jak to jest ze skrótami - zwykle to jakieś bagno, wertepy, zakaz albo jeszcze gorzej. A tu - piękny asfalt i wjazd od północy. Górne partie obu kościołów widać było nad lasem już z daleka:

Jak już wspomniałem, w Licheniu już byłem na rowerze, ale miałem jedną dużą atrakcję niezaliczoną i pozostawał spory niedosyt. Chodzi o Golgotę. Jest to spora góra z drogą krzyżową. Pięknie wykonana, ale wymaga wejścia pieszo, bez roweru, czego będąc na wycieczce "solo" nie byłem w stanie zrobić (ograniczony czas nie pozwalał na zorganizowanie opieki nad rowerem, a w tym roku okazało się, że nie byłoby to takie proste - przy domu pielgrzyma jest parking z wyrwikółkami i tam można sobie rower przypiąć. Pff!).

Wejście na Golgotę nie jest wcale takie proste - trzeba zrobić kilka kółek zanim zacznie się właściwą wspinaczkę. Oprócz zwykłych stacji drogi krzyżowej są też groty przedstawiające momenty opisane w Nowym Testamencie, np.:

Ostatecznie docieram na samą górę gdzie stoi krzyż z Jezusem

Zejście powinno odbywać się inną drogą, niż wejście - jest wąsko więc mijanie się byłoby bardzo kłopotliwe. Schodzę więc aż okazuje się, że albo czegoś nie zrozumiałem w strzałkach, albo o tej porze nie ma już zejścia. W każdym razie wracam do góry i schodzę wejściem. Ruch jest bardzo mały - mijam tylko trzy Niemki i jednego Polaka, który i tak na kogoś czekał. Sceny w grotach są bardzo ładnie przedstawione - zapraszam do galerii. oprócz tego na dole w wielkich głazach są małe oczka zawierające prawdziwe kamienie z różnych świętych miejsc

Po mnie wchodzi Beata i ostatecznie udajemy się do centrum Lichenia na poszukiwanie noclegu. Nie bez problemów znajdujemy w końcu pokoik gdzie się zatrzymujemy. Było dość brudno, ale cóż począć - o zmierzchu trudno wybrzydzać, a w wielu "zimmerfreiach" już nie było miejsc.
Miało padać, a jedynie trochę wiało - na razie nieźle! :-)

Dla zainteresowanych - znacznie więcej zdjęć znajduje się w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -