Informacje

avatar

chesteroni
z miasta Toruń
16647.94 km wszystkie kilometry
314.60 km (1.89%) w terenie
43d 11h 14m czas na rowerze
15.92 km/h avg

Kategorie

.Giant.0   .mieszczuch.127   .mieszczuch 2013.138   .Surly.55   .Surly 2013.49   >100.55   >200.19   >300.5   forumowo.27   gminobranie.58   nightrower.42   przyczepkowo.4   sakwowo.51   użytkowo.273   wycieczka.59   wycieczka 2013.53  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chesteroni.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczka

Dystans całkowity:6484.31 km (w terenie 65.10 km; 1.00%)
Czas w ruchu:427:10
Średnia prędkość:15.18 km/h
Maksymalna prędkość:58.89 km/h
Suma podjazdów:27287 m
Maks. tętno maksymalne:175 (93 %)
Maks. tętno średnie:133 (70 %)
Suma kalorii:194980 kcal
Liczba aktywności:58
Średnio na aktywność:111.80 km i 7h 21m
Więcej statystyk

Rzym, Wenecja i Paryż z żoną :)

Czwartek, 14 sierpnia 2014 | dodano:16.08.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, >200, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
270.75 km
0.00 km teren
15:34 h
17.39 km/h
45.38 vmax
18.0 *C
157 HR max( 83%)
122 HR avg( 64%)
941 m 12030 kcal
Co robi dobry mąż podczas urlopu? Zabiera żonę na wakacje marzeń. Dla niektórych to marsz na biegun, inni wolą luksusy w Burj Khalifa, a ja postanowiłem Beacie zafundować eurotrip, czyli rowerowy wypad do Rzymu, Wenecji i Paryża :)
Tym razem nie popełniliśmy poprzedniego błędu i wyruszyliśmy rano, po przespanej (względnie, ale jednak) nocy.

Wmordewind

Wyruszyliśmy ponad 1.5 godziny później, niż planowałem, przez co musieliśmy nadłożyć drogi i zamiast nocą po DK15, pojechaliśmy o świcie przez las do Gniewkowa. Wszystko byłoby super, gdyby nie bardzo silny wiatr czołowy z południowego zachodu. Utrudniał nam życie i poza leśnym odcinkiem skutecznie spowalniał. W Gniewkowie odbijamy na Rojewo by pojechać do Inowrocławia. Można do Pakości dojechać nieco krócej, ale plan zakładał jazdę tego odcinka nocą, a wtedy lepiej wiejskich dróg unikać. Po drodze znaleźliśmy się w kłopocie w Kłopocie. To nie błąd - w miejscowości Kłopot musieliśmy się schować na przystanku PKS przed ulewnym deszczem. Droga do Pakości była bardzo ruchliwa, ale niedługa - wkrótce stanęliśmy pod pakoską Kalwarią. Wnętrze było całkiem stylowe :)

Dalsza droga stroniła już od ruchu drogowego - bocznymi trasami udaliśmy się w kierunku Rogowa. W okolicy setnego kilometra Beatkę dopadł kryzys. Fragment naszej rozmowy:

B:Długo tak jeszcze będziemy jechać?
Ja:Aż do Rzymu
B:W dupie mam Rzym!
No tak, mi też ten wiatr dawał nieźle w kość. Jechaliśmy maksymalnie 17 km/h, a gdy trafił się króciutki odcinek z wiatrem, okazało się nagle, że przy tym samym wysiłku 24 km/h nie stanowiło problemu.

Roma

W końcu dojechaliśmy do Rzymu, kawałek za Rogowem. Malownicza droga między jeziorkami wywiodła nas tam, gdzie wszystkie drogi w końcu zaprowadzić muszą:

Wzgórze było tylko jedno, a za nim obraz nędzy i rozpaczy - upadek cywilizacji. Nie bez przesady to piszę - wioska nie dość, że mała, to jeszcze strasznie zrujnowana, widać rozpadające się zabudowania gospodarcze. Przykry widok.
Z Rzymu zawróciliśmy na północny wschód, czyli z wiatrem. Humory od razu wróciły, zwłaszcza, że w perspektywie mieliśmy nieodległy popas w Biskupinie. Najpierw jednak przejechaliśmy przez centrum Rogowa, gdzie można zaopatrzyć się nie przepłacając w odzież znanych, zachodnich projektantów mody:


Kawałek dalej w stronę Gąsawy jest pomnik upamiętniający śmierć Leszka Białego.

Śmierci dosyć ciekawej - otóż (za wikipedią) miał w łaźni miejsce zamach na paru książąt. Leszkowi udało się nago zbiec i dosiąść konia. Uciekał trochę, ale pogoń go jednak dopadła i został przeszyty dzidą. Kawał historii miał miejsce w okolicy!

W końcu docieramy do Biskupina. Byłem już tu dawno temu rowerowo podczas (niezakończonej sukcesem z powodu braku dobrej, przedniej lampki) podróży z Poznania do Gdańska. Zwiedzam muzeum dość szybko, podziwiając rekonstrukcje osad Łużyczan.

Z bliska domy robią świetne wrażenie - tak to jest, gdy za archeologię muzealną biorą się fachowcy :)

Więcej zdjęć jest oczywiście w galerii. Przy muzeum urządzamy sobie dłuższy, zapiekankowo-gofrowo-kawowy popas. Strasznie nas ten wiatr wymęczył, padamy na twarz i jesteśmy daleko w tyle za planem jazdy. Trudno się mówi, brak odpoczynku może położyć plan jeszcze szybciej więc chwilę odpoczywamy. W końcu ruszamy dalej.

Venice

Z Biskupina do Wenecji jest już tylko rzut beretem. Jedziemy krętą, wijącą się między jeziorami malowniczą szosą wzdłuż torów kolejki wąskotorowej. Na miejscu oczywiście pamiątkowe zdjęcie:

W Wenecji jest muzeum kolejki wąskotorowej o rozstawie 600mm, którego nie dane mi było wcześniej zwiedzić. Tym razem nadrabiam ten brak.
Muzeum jest świetne - można wszędzie wleźć, wszystkiego dotknąć. Zdjęć zrobiłem całą masę, do galerii wybrałem skromny milion z całego zbioru ;-), a tutaj może tylko pokażę "klimat":


Atrakcji nie brakuje - zaraz obok muzeum kolejki jest zamek, a właściwie jego pozostałości. Zamek był duży, po rozbudowie strzegł tych rejonów przed zakusami Krzyżaków. Niestety, po ich pokonaniu, zamek - jako drogi w utrzymaniu i niepotrzebny - rozebrano.
Ale i pozostałości robią wrażenie:

Obok zamku jest jeszcze wystawa machin oblężniczych, ale nie oglądałem ich dokładnie z braku czasu.
Nielicho czasu zmitrężyliśmy w tych okolicach, ale moim zdaniem było warto. W końcu to nie maraton, trzeba coś obejrzeć, coś zjeść, odsapnąć po wichrze. Beatka jednak jest delikatnie mówiąc "niezadowolona" z tempa - chciałaby rano być w domu, co od początku uważałem za niewykonalne. Postanawiamy dojechać do Tucholi i tam zobaczyć, co dalej. Póki co, trzymamy się planu.

Paris

Ten zaś zakładał jeszcze odwiedzenie Paryża. Po drodze przejeżdżamy przez Żnin (dobre zdanie na dyktando rz/ż) by dalej delektować się żniwnymi rzeźbami. Na zdjęciu pomnik typowego przedstawiciela francuskiej klasy robotniczej:

Znak to, że zaraz trafimy gdzie trzeba. Nucąc Marsyliankę wjeżdżamy do Paryża:

Z Paryża tniemy już na północ łapiąc beatkowe gminy.

Nightrower

Zachód słońca dopada nas już w Kcyni:

W Kcyni robimy mały postój, gadzio wygrzewając się na oddającym ciepełko betonie i zakładamy ekwipunek do nocnej jazdy. Temperatura dość szybko spadła do 13-14 stopni, zmierzch wkrótce zmienił się w noc... i bardzo dobrze, bo droga do Nakła nad Notecią wyglądała na dość ruchliwą podczas normalnych godzin jazdy. Do samego Nakła wpadamy od południa. Nocą wygląda lepiej, niż gdy niedawno przez nie przejeżdżałem, jest nawet ładny port na Noteci!
Wjazd jest z zakazem ruchu rowerowego, ale droga dla rowerów jest dobrze oświetlona, gładka i bez szkieł więc jedzie się nieźle. Niestety, mostek wahadłowy nad torami jest zamknięty całkowicie (być może już go nie ma, ciężko stwierdzić to nocą). Udaje mi się też popsuć czołową lampkę, która pozwala mi w nocy kontrolować prędkość więc z Nakła wyjeżdżamy nieznanym tempem, ale dość zmęczeni. Bocznymi drogami zaliczamy kolejne gminy by w Więcborku zatankować do pełna kawę na Orlenie. Czujemy kryzys i zgagę, do tego Beatka ma już serdecznie dość jazdy z uwagi na źle dopasowane spodenki. W Hiszpanii (tej prawdziwej :P) sprawdzały się świetnie, ale tam robiliśmy małe przebiegi. Tutaj, po ponad 200km obcierają. W Sępólnie Krajeńskim na kolejnym Orlenie tankujemy Coca-Colę i sprawdzamy pociągi z Tucholi - jest o 5:40. Mamy ok. 1.5h by zdążyć i nieznany teren. Będzie ciężko, ale nas to tylko motywuje do spięcia pośladów.
Sprawnie dokręcając jedziemy ok. 20-25 km/h, co w połączeniu z dokręcaniem na zjazdach sprawia, że na dworcu w Tucholi jesteśmy o 5:22. Idealnie, bo zanim sprawdzimy peron i upewnimy się, że dziś ten pociąg na pewno jeździ, już go zapowiadają. W Bydgoszczy niestety trzeba poczekać na przesiadkę, ale już nam jest wszystko jedno, te ostatnie kilometry solidnie nas wymęczyły.
W końcu lądujemy w domu i choć wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, to wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :-)

Gmin oczywiście nowych żadnych nie było, ale taka europejska wyprawa nie obyła się bez sporej ilości zdjęć, które można w komplecie obejrzeć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -


Szwajcarskie gminobranie

Niedziela, 3 sierpnia 2014 | dodano:04.08.2014 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
263.24 km
0.00 km teren
15:20 h
17.17 km/h
48.05 vmax
28.0 *C
157 HR max( 83%)
119 HR avg( 63%)
1436 m 10922 kcal
Początek urlopu, piękna pogoda i ostatnia zwarta grupa gmin w województwie pomorskim. O 2:10 miał odjeżdżać mój pociąg do Gdyni, ale oczywiście spóźnił się pół godziny. Miejscówkę dostałem wieczorem bez problemu, a to ponoć cud. Rzeźnia Kraków-Kołobrzeg była znacznie przepełniona - podziwiam desperatów podróżujących w takich warunkach. Wczasy... ;)
Udaje mi się przespać jeszcze z godzinkę, choć na siedząco jest to bardzo niewygodne. W końcu wysiadam w Gdyni. Trasa jest dość prosta i niestety czeka mnie kilkadziesiąt kilometrów jazdy albo wzdłuż, albo po DK6 - nie za bardzo istnieją alternatywne trasy Rumia-Lębork. Zanim jednak wyjechałem, muszę przyznać, że w Gdyni nie dba się o zwierzęta - żyrafy wyjadają z kubełków KFC:


Awaria

W Redzie awaria... zaczyna mi "bić" tylne koło. Okazuje się, że opona, już wcześniej przecięta w paru miejscach, tym razem została przecięta przez obręcz koła. Pęknięcie dętki to tylko kwestia czasu, ale podejrzewałem taki obrót sprawy i już od paru tras wiozłem ze sobą zapasową oponę. Wymiana na stacji Lotosu dzięki kompresorowi poszła bardzo sprawnie.
Ruch na drodze w niedzielny poranek jest umiarkowany w stronę Lęborka i całkiem spory w kierunku Trójmiasta, choć głównie to lokalne rejestracje. Nie ma niestety ani drogi dla rowerów, ani szerokiego pobocza ani alternatywnej, równoległej trasy asfaltowej. Jadę więc po farbie albo i nie przez ok. 20 km. Co za idiota z GDDKiA wymyślił, że drogi krajowe nie powinny mieć pobocza? Na DK6 było, ale w ramach remontu go nie odnowiono i obecnie nie nadaje się do jazdy w ogóle. Idealne jest na DK22 (Malbork-Człuchów-Gorzów Wlkp.) - nie tak szerokie by auta mogłby wyprzedzać się "na trzeciego" i na tyle szerokie, że rower czy skuterek się zmieści.

Białkowy automat

Po drodze do Lęborka zajeżdżam na stację BP aby uzupełnić wodę. Strój kolarski, kask itp., a pani się mnie pyta, czy tankowałem paliwo. Po stwierdzeniu, że właśnie to robię (kupując wodę), patrzy na mnie dziwnie i nie kuma, o co mi chodzi.
Ech.
W końcu dojeżdżam do Lęborka ok. 10 rano. Skwar nieziemski, dzieciaki pluskają się w fontannie, a z pobliskich głośników leci "Pszczółka Maja" :)

Nie pierwszy raz jestem w Lęborku, ale po raz pierwszy mam czas aby obejrzeć miasto choć trochę. Jest umiarkowanie ładne. Kościół św. Jakuba miał być atrakcją, ale choć z zewnątrz ładny, to wewnątrz jest banalny do bólu w swojej estetyce.
Za to ratusz jest wspaniały!


Szwajcaria :)

Z Lęborka wyjeżdżam na południe drogą pełną zakazów dla rowerów. Na koniec "alternatywa" rowerowa się kończy, ale zakazu nie odwołano bo i po co? Formalnie jest aż do najbliżej wioski. I jak tu przepisów przestrzegać?
Okoliczne gminy nie są jakoś szczególnie wyjątkowe, ale kawałek dalej zaczyna się Szwajcaria Kaszubska - kraina pełna pagórków i jezior. Piękne są te okolice - żałuję, że dopiero teraz dane mi było tam zajechać.

Po drodze mijam też Sierakowice. Od wielu kilometrów znaki straszyły brakiem przejazdu, a okazało się, że trzeba przez 200m przeprowadzić rower bo ulicę remontują. Przy okazji widzę też ołtarz papieski z Pelplina. Tak, w Sierakowicach - tam go przeniesiono po wizycie św. Jana Pawła II w Pelplinie. Dziwne to, ale w sumie nie moja zabawka.
Drogi robią się coraz bardziej boczne, gdy nie jadę DW214 (Warlubie-Łeba). I bardzo dobrze - męczy mnie ruch wakacyjny na bocznych trasach. Niestety, odkąd się GPS rozpowszechniły, byle dróżka potrafi być ruchliwa.
Zaczynam już pomału kończyć trasę, została tylko jedna gmina.

Kamienne kręgi

Jadę sobie drogą do Sulęczyna a tu nagle widzę tablice informacyjne, że są tu (w Węsiorach) kamienne kręgi i to jeszcze niemal przy drodze. Ostatnio, gdy jechałem z Beatką na trasie Dziemiany-Brusy, ominęliśmy tego typu atrakcję z braku czasu i sił. Tym razem nie odpuściłem. Raz-dwa i już byłem na miejscu. Ciągle tylko te kościoły, bazyliki, ołtarze, bożnice itp. itd. - czas na odrobinę pogaństwa!

To jest starożytny, gocki cmentarz z I-III wieku. Zachowało się kilka kręgów i sporo kurchanów kryjących gockie mogiły.
Opodal jest kamienny Krąg Strażnika a karteczki przypominają, że jak ktoś ukradnie kamień, to czeka go nieszczęście. Inna kartka głosi, że jak ktoś się poczuje źle, to niech opuści krąg bo mu nadmiar energii nie służy. Ach, ten archeomarketing :)
teren jest bardzo fajnie zagospodarowany i naprawdę przyjemnie się to wszystko podziwia - zachęcam do wizyty w Węsiorach!

Powrót taty

Opuszczam kręgi i jadę do Sulęczyna. Przy okazji słońce się schowało za małą chmurką.

Małą, ale błyskało w niej, a kawałek dalej dopadł mnie deszcz z tego maleństwa. Do Kościerzyny jadę DK20 omijając kałuże, ale na szczęście ruch nie jest duży jak na krajówkę. Choć kiedyś całą DK20 (Stargard Szczeciński - Chwaszczyno) przejechałem i było znacznie mniej aut. W Kościerzynie już noc, ale jadę na rynek obejrzeć to miasto - podobnie jak z Lęborkiem, nigdy nie miałem na to czasu. Rynek jest taki sobie, choć ogólne wrażenie jest pozytywne.

Za plecami mam ogródek z pizzą, która jest godna odnotowania - re-we-la-cja!
Posiliwszy się ruszam w trasę DW214. Za dnia psioczyłem na ruch, ale w nocy jest całkiem spoko :) Niezarwana totalnie (aż 1.5h snu + przysypy w pociągu! ho ho!) poprzednia nocka procentuje, mam stosunkowo mało kryzysów. Jeden mnie dopada gdzieś pośrodku, ale chwila odpoczynku i mogę śmigać.
Planowałem dotrzeć do Torunia rowerem, ale mam deadline do południa, a po zarwanej nocy ciężko mi by było zrobić 80km w 5 godzin.
Postanawiam zakończyć przygodę w Warlubiu, i tak już tam wszędzie byłem w okolicy a gonienie DK91 zostawię sobie na inną okazję.
Skoro świt, już jestem na  stacji:

Cyk-cyk i już w domku. Przy okazji z Bydgoszczy jechałem nowiutkim pociągiem typu "elf". Klima, kibel na przyciski i ciepła woda w kranie. Szok cywilizacyjny :)
Na szczęście nie aż taki - nie było mydła w dozowniku, a klima była źle ustawiona i mroziła :P
W domku jestem o 10, czyli całkiem przyzwoicie jak na taką pociągową "wyrypę" - staciłem ok. 1.5h na dworcu w Bydzi, ale da się to przeżyć :)


Trasa jak na kilometraż była dość skromnie wyposażona w atrakcje, ale więcej zdjęć można obejrzeć po obejrzeniu - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 7
Pomorskie:
Rumia, Luzino, Łęczyce, Cewice, Sierakowice, Chmielno, Sulęczyno

Tą wycieczką zakończyłem zaliczanie województwa pomorskiego - w każdej jednej gminie już byłem na rowerze :-)


Gminobranie wdzydzkie

Sobota, 26 lipca 2014 | dodano:31.07.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
270.55 km
10.00 km teren
16:22 h
16.53 km/h
42.01 vmax
27.0 *C
164 HR max( 87%)
113 HR avg( 60%)
1292 m 10042 kcal
W Pomorskiem miałem paskudną plamę na gminnej mapie. A w samym środku tej mapy wspaniały skansen we Wdzydzach. Do tego Beatka w okolicach Chojnic miała solidne gminne braki. Wszystko to złożyło się na plan :)
Zaczęliśmy nieco bez sensu wieczorem. Najpierw podwózka do Grudziądza pociągiem, a potem przejazd przez miasto i kawa z mufinką na Orlenie. Kawałek za stacją wbijamy się na drogę wojewódzką, którą zamierzamy przejechać nad autostradą. Do A1 idzie nieźle, a potem droga zamienia się w piaszczystą polną porażkę. I tak przez ok. 5km się telepiemy na "tarce" przez las z oszałamiającą prędkością 12 km/h. W końcu jest asfalt! Ale za to błyska coraz bliżej nas. Zakładamy trochę ciuszków przeciwdeszczowych i dobrze, bo parę kilometrów dalej zaczyna solidnie padać. W końcu chowamy się pod wiatę w jakiejś wiosce tuż przed małym urwaniem chmury.
I tak sobie w mniejszym lub większym deszczu jechaliśmy aż do Skórcza, gdzie robimy postój pod Biedronką. Na szczęście kawałek za miastem koniec deszczu. Za to droga 214 na Kościerzynę jest niefajna. O ile od północy do 4 rano minęło nas ok. 12 samochodów, to tam już nie ma tak lekko - ruch jest spory. W końcu trafiamy do Złego Mięsa

Za Złym Mięsem zawracamy w stronę Zblewa - tak to jest jak się zalicza gminy. Jedziemy oczywiście inną drogą, tym razem DK22. Jedzie się bardzo przyjemnie po szerokim poboczu. W Zblewie wracamy na drogę w kierunku Kościerzyny i tak dojeżdżamy do Starej Kiszewy. Zachęceni licznymi plakatami zajrzeliśmy na Festiwal Smaku, ale było za wcześnie, stoiska dopiero się rozkładały. Dalej ruszyliśmy w kierunku Wdzydz.
We Wdzydzach Kiszewskich znajduje się wspaniały skansen. Jego rozmiar nas nieźle zaskoczył - nie spodziewaliśmy się czegoś tak rozległego. Toruński to przy nim maleńki pikuś. Nie chcę zaśmiecać relacji zdjęciami więc tylko kilka tu wrzucę, więcej jest w galerii:



Ta ostatnia machina wspomagała pracę miejscowego tartaku.
Po zwiedzeniu skansenu trzeba nam było jechać dalej. Następną miejscowością miały być Dziemiany, ale żeby tam dojechać trzeba by się sporo cofnąć, a potem z Dziemian jechać tą samą drogą na południe. Wielki bezsens. Postanowiliśmy skrócić drogę. Na początku skrót był całkiem spoko, ale potem chcieliśmy skrócić za bardzo i pojechaliśmy widoczną na mapie w GPS drogą, która skończyła się w piachu w środku pastwiska:

Niedawno żaliłem się, że GPS zabił romantyzm wycieczek bo już się człowiek nie gubi. Jak głupi, to nic nie pomoże  i wycieczka nadal może mieć niespodzianki :) Przepchnęliśmy się przez pole i kawałek lasu nie omieszkawszy przenosić rowerów nad elektrycznymi pastuchami. W końcu dotarliśmy do jakiejś wioski i dalej już było łatwo. Co się jednak namęczyliśmy, to nasze ;-)
Skrót wyszedł na dobre - zaoszczędziliśmy ok. 20-25km bezsensownej drogi i mamy co wspominać :-)
W Dziemianach nie ma nic ciekawego, jedynie gmina więc szybko odbijamy na południe do Brus i dalej do Chojnic. Wzdłuż drogi jest wspaniała asfaltowa droga dla rowerów. Ideał. Tylko do czasu, aż się pojawił las. Wtedy zamiast asfaltu mamy wypłukany przez deszcze szuter, zamiast prostej drogi - hopki, na których nietrudno o czołówkę z kimś z naprzeciwka. Z hopkami nie przesadzam - niektóre górki są takie, że na najbardziej miękkim przełożeniu ciężko jest je podjechać. Ktoś na rowerze bez przerzutek albo ciągnący przyczepkę z dzieckiem nie ma szans. Panie projektant - matka wie, że ćpiesz? Na szczęście drogi jeszcze nie skończyli i wracamy na znacznie wygodniejszą asfaltową szosę. W Chojnicach chwilkę kręcimy się po starówce podziwiając ratusz i różne elementy architektury, również i zielonej:

Wpadamy na pizzę do Pizzerii Robertto i się posilamy plackiem z ilością sosu, która by 4 pizze obsłużyła. Nie jest to smaczne danie, ale ciężko o coś o 21 w Chojnicach, co nie kosztuje za wiele. Beatkę trafiła jakaś kontuzja ścięgna, ale pociąg już odjechał więc złapała byka za rogi i pojechaliśmy na gminy dalej:

Zaliczyliśmy jeszcze kilka gmin w kujawsko-pomorskiem i w Tucholi po dłuższym odpoczynku wskoczyliśmy w pociąg.
Jedno jest pewne - zarywanie dwóch nocek jest bez sensu.

W - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj - znajdziesz więcej zdjęć z wycieczki :)

Zapraszam też do zapoznania się z innym punktem widzenia - relacja Beaty

Zaliczone gminy: 7
Pomorskie:
Lubichowo, Osieczna, Czarna Woda, Kaliska, Zblewo, Stara Kiszewa, Dziemiany




430km - gminobranie pruszczowe

Sobota, 19 lipca 2014 | dodano:22.07.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, >100, >200, >300, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
429.70 km
0.00 km teren
25:13 h
17.04 km/h
47.58 vmax
24.0 *C
160 HR max( 85%)
114 HR avg( 60%)
2568 m 16467 kcal
Jak co roku chciałem wykorzystać krótkie noce do zrobienia jakiegoś sensownego dystansu. Letnie temperatury i spora dziura na gminnej mapie Polski w okolicy 180km... to brzmi jak plan! ;-)
Postanowiłem pojechać do Pruszcza Gdańskiego i znacznie zredukować terra incognita w pomorskiem. Jak zawsze plan był niezły: trochę pośpię i wyjadę parę godzin przed świtem. Jak zwykle niewiele z niego wyszło - znowu spałem 2h przed długą trasą... O 2:30 byłem już w drodze i dość sprawnie dojechałem do Chełmży. Trochę się obawiałem tego odcinka bo to noc z piątku na sobotę. Trochę słusznie - z dwóch samochodów jakieś krzyki + parę "sikostopów" wesołego towarzystwa, ale obyło się bez przygód. Z Chełmży jadę w stronę Lisewa. Słoneczko już wyszło więc jechało się raźniej:

Dalej na Grudziądz, mijając MOP w Malankowie:

Są po obu stronach stacje, sklepy i nawet po jednym McDrive, ale... nie dla proli. Nawet nie da się wejść od strony drogi technicznej - trzeba mieć klucz do furtki. Dobrze, że nie miałem potrzeb kawowych :) Trochę nie rozumiem tego zamknięcia - boją się autostopowiczów czy czego? Bo przecież jak ktoś zechce to i tak na autostradę się dostanie - kwestia chęci.
Do Grudziądza bez kłopotu dojeżdżam DK55 - o tej porze nie ma jeszcze ruchu. Gorzej na pewno jest w normalnych godzinach, a droga dla rowerów zaczyna się co prawda na przedmieściach miasta, ale dojechać do niej trzeba szosą bez pobocza, która jest dojazdem do autostrady. Grudziądz tym razem mijam bokiem, ale z mostu prezentuje się bardzo ładnie:

Po moście akurat przejeżdża pociąg - bardzo fajne, ekonomiczne rozwiązanie: trzeci pas ruchu zamiast dla aut - dla kolei. Podobnie jest w bydgoskim Fordonie i dzięki temu mniejsze miejscowości nie są odcięte od pociągów (pociąg był relacji Wierzchucin-Brodnica). Za mostem wpadam na Orlen na kawę i cofnąwszy się nieco odbijam wzdłuż Wisły na północ w stronę miejscowości Nowe. W sporej części pokrywa się moja trasa z Wiślaną Trasą Rowerową. Droga jest wygodna, asfalt, ale Wisły nie widać zza wałów. Może kiedyś w końcu będzie można jechać rowerem po wałach tak, jak np. po niemieckiej stronie Odry?
W Nowem mały, ale zauważalny podjaździk i dalej DK91 do Pelplina. W samym Pelplinie można zobaczyć krzyż po wizycie papieża oraz bazylikę katedralną, która jest zamknięta:

Tzn. w niedziele są msze, a w pozostałe dni można co pół godziny zwiedzać (pewnie za opłatą), o ile zbierze się grupa. Kuriozalne - zwykle, aby mieć status bazyliki, kościół musi być ogólnie dostępny. Ja go nie zwiedziłem, a pewnie szkoda - witraże mogą być bardzo ładne. Z Pelplina jadę dalej do Tczewa. Sam Tczew jest taki sobie, ale to pewnie przez brukowane, przemysłowe przedmieścia, którymi wjechałem. Mijam po drodze całkiem fajny rynek, ale niestety sporo na nim aut:

Z rynku jadę w dół i mogę w końcu pooglądać sobie ten słynny most:

Most jest zamknięty niby dla wszystkich, ale przez dziurę wjeżdża/wchodzi wszystko, co się zmieści. Jest to dość kuriozalne - rozumiem, że zrujnowane kładki dla pieszych powinny być zamknięte, ale skoro asfalt na środku jest w tak dobrym stanie, to czemu nie dopuszczono ruchu pieszo-rowerowo-skuterowego? Obecnie i tak się odbywa i jakoś wypadków nie ma, a tylko uczucie niesmaku dla osób chcących przestrzegać prawa. W tym roku mają się wziąć chyba za remont więc może za jakiś czas będzie lepiej.
Z Tczewa jadę przez Pszczółki w stronę Pruszcza, ale trafia mi się Krzywe Koło:

W końcu docieram do niby-półmetka, czyli miasta Pruszcz Gdański. Ciężko tu było mi dotrzeć bo nigdy po drodze. Zawsze jakoś do tego Gdańska dojeżdżało się bocznymi drogami i sam Pruszcz się omija. I w sumie słusznie - miasteczko jest dość nijakie, ot typowe przedmieście z jedną czy dwoma w miarę ładnymi ulicami. Niemniej jednak, to jest półmetek i trzeba teraz wybrać wariant powrotny. Miałem przygotowane trzy, wybieram najdłuższy bo jedzie się dobrze :-) Zamiast być na półmetku, zostało mi jeszcze 245km do domu. Drobiazg ;-)
Jadę w stronę Kościerzyny i przypominam sobie, jak to jest na Kaszubach: z 6 m.n.p.m. wjeżdżam na prawie 300 w kilku ratach. Niby nic takiego, ale jednak da się odczuć, że nie jest płasko. Zaliczam po drodze kilka gmin, aż w Nowej Karczmie odbijam na południe. Po gminę, a jakżeby inaczej ;-) Zaliczywszy Liniewo wracam w stronę Trąbek Wielkich. Droga w ostatnich już promieniach zachodzącego słońca jest bardzo przyjemna, nieco w dół, czasami nawet nieco bardziej:

W Trąbkach zajeżdżam na Orlen na większy kawostop i zaczyna się pasmo kryzysów. Nocka po bardzo słabo przespanej poprzedniej jednak nie jest najprzyjemniejsza. Na początku jeszcze nie jest najgorzej i do Skarszew trafiam w miarę bez "zjazdu" formy. Tam kolejny postój pod monopolowym z niewykorzystywaną funkcją tankowania marki Bliska. Ze stacji jedzie się już źle. Mam problemy z opanowaniem senności, robię jakieś przystanki... Co gorsza, po drodze spadł całkiem spory deszcz - udało mi się schować na jakimś przystanku, ale znowu - strata czasu. Parę wsi dalej znowu przystanek i odpoczynek. Ech, starzeję się.
W końcu dobijam do Starogardu Gdańskiego - bardzo ładnego miasta. Gdyby nie imprezujące grupki młodzieży, pewnie fotek byłoby więcej:

Ze Starogardu droga jest już w miarę jasna i po jeszcze jednym przystanku trafiam do Skórcza. Malutkie miasteczko w którym nic mnie nie urzekło, ale za to wpadły dwie gminy (zupełnie jak Raciąż w mazowieckiem). Miasteczko może takie-sobie, ale za to jaki ładny wschód słońca!

Ze Skórcza jadę właściwie prosto w stronę Laskowic Pomorskich, zahaczając jedynie o Osiek - ostatnią gminę na trasie. Droga trochę dziurawa, a za to cały czas przez las. Przy mojej senności to jest demotywujące, ale na szczęście mam coś na czarną godzinę: kawę rozpuszczalną i kubek. Wszak i w zimnej wodzie się rozpuści. Podwójna czarna (a właściwie poczwórna, bo dwa razy muszę sobie zaaplikować dawkę) w miarę mnie stawia na nogi:

W końcu dojeżdżam do Laskowic gdzie muszę kolejny spory deszczyk przeczekać. Dalej już jest dobrze mi znana trasa przez Świecie, w którym warto zahaczyć jeszcze o zamek:

Pod zamkiem jest sklepik z pamiątkami. Chciałem coś kupić, ale figurka rycerza za 80zł mnie skutecznie zniechęciła. Ścigając się z sakwiarzami dojeżdżam do Chełmna z niezłą prędkością, potem oczywiście podjaździk i ścieżka rowerowa do Stolna. Ach, czemuż nie do Chełmży? Albo chociaż do Papowa Biskupiego?
Jadę krajówką, omijam Papowo Bisk. i Chełmżę - chcę już być w domu bo mam znaczne opóźnienie. Nic z tego - zaczyna padać tak, że pół godziny spędzam na przystanku. Nie tylko deszcz zniechęca - jazda krajówką przy bocznym wietrze powoduje, że każdy TIR owiewa wielką chmurą wody rowerzystę. Jest to nieprzyjemne, ale przede wszystkim - bardzo niebezpieczne przy większym ruchu - następny kierowca może nie zauważyć że np. omijam dziurę i we mnie wjechać. Dlatego chcąc-nie chcąc odczekuję swoje i ruszam dopiero jak deszcz ustaje. Do domu dojeżdżam ciut po 15, choć gdyby nie parę niefortunnych postojów pewnie na 12-13 bym się wyrobił. Nogi trochę bolą, plecy takoż, ale po 13h snu nie jest źle ;-)

Więcej zdjęć jak zawsze można znaleźć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 20
Pomorskie:
Morzeszczyn, Pelplin, Subkowy, Tczew - obszar wiejski, Tczew - miasto, Pszczółki, Suchy Dąb, Pruszcz Gdański - miasto, Kolbudy, Przywidz, Nowa Karczma, Liniewo, Trąbki Wielkie, Skarszewy, Starogard Gdański - obszar wiejski, Starogard Gdański - miasto, Bobowo, Skórcz - obszar wiejski, Skórcz - miasto, Osiek

Jako ciekawostka:
średnie (addytywne) po kolejnych 100km:
100 18,6 km/h
200 17,8 km/h
300 17,4 km/h
400 16,96 km/h
430 17,03 km/h


Przez Piekło do Gdańska

Niedziela, 13 lipca 2014 | dodano:16.07.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
242.61 km
0.00 km teren
15:13 h
15.94 km/h
42.62 vmax
25.0 *C
162 HR max( 86%)
106 HR avg( 56%)
780 m 7070 kcal
Chcąc niechcąc, aby zaliczyć wszystkie gminy w województwie pomorskim, musiałem zaliczyć wycieczkę prawym brzegiem Wisły. Tak się jakoś złożyło, że w weekend wypadła pełnia z superksiężycem (orbita najbliższa Ziemi), a do tego było bezdeszczowo. Wieczorem wyekspediowaliśmy córkę do babci i z Beatką wyszykowaliśmy się do podróży. W trasie byliśmy ok. 22 (może ciut przed). W ramach nightroweru zaczęliśmy od przebicia się przez las do Papowa Toruńskiego, po czym ruszyliśmy w stronę jeziora Chełmżyńskiego. Nie było zbyt ciepło, ale też trudno mówić o zimnie. Za to księżyc... robił z nocy dzień. Dało się jechać bez lampki, tak wspaniale oświetlał drogę. Co chwilę się nim zachwycałem co już wkurzało moją małżonkę ;-)
Bez problemu docieramy do Wąbrzeźna by zrobić sobie postój na stacji Huzar. Zaczyna kropić więc korzystajć z okazji zakładamy ciut dłuższe ciuszki bo i temperatura spadła do 13 stopni.
Z Wąbrzeźna jedziemy prosto na północ do Radzynia Chełmińskiego. Zamek w Radzyniu w nocy jest ładnie oświetlony, ale jeszcze ładniej wygląda z księżycem zainstalowanym nad wieżą niczym oko Saurona:

Moim celem był Gdańsk, ale Beatce zależało na dwóch brakujących jej gminach w okolicy więc odbiliśmy na wschód w stronę Świecia nad Osą. Koło Świecia jest naprawdę dużo wiatraków. O tej porze jednak trzeba było ustawić długi czas naświetlania więc nie widać śmigieł :)

Ze Świecia do Łasina jest bardzo ładna droga pełna pagórków i jest nawet jedna serpentyna! W Łasinie robimy duży popas przed ratuszem, po czym się rozdzielamy. Beatka jedzie do Wąbrzeźna inną trasą i będzie rano w domu, a ja jadę na północ do Gardei. Drogę do Kwidzyna już wcześniej pokonywałem dwa razy więc mnie jakoś szczególnie nie kręciła ale pociągiem do Kwidzyna i tak się nie da od południa dojechać - remontują tory koło Grudziądza.
Sam Kwidzyn zasadniczo przejechałem bez zwiedzania - niedawno byłem w zamku i obejrzałem resztę miasta więc tym razem zjechałem od razu na dół, podziwiając od spodu zamek:

...oraz nowy most:

Most oznacza jednak zlikwidowanie przepraw promowych i prostą drogę na zamek w Gniewie. Nie wszystkie drogowskazy zaktualizowano więc warto o tym wiedzieć. Trochę mnie ta podróż zaczęła męczyć więc w Szkaradowie załapałem się na słomaburgera:

Dalsza droga wiedzie wzdłuż Wisły. Tradycyjnie jednak, wały nie są dostępne dla rowerów więc nic nie widać. W końcu się wspinam i podziwiam Wisłę:

Kawałek dalej dojeżdżam do Białej Góry gdzie znajduje się bardzo ładna śluza:

W końcu trafiam do...Piekła! To miejsce, gdzie można poczuć się jak w domu, jeśli jest się dogłębnie złym, ale ja jednak stamtąd uciekam:

Trudno się temu dziwić - metropolia to to nie jest:

Nieco dalej, w Szymankowie przejeżdżam przez tory. Zawsze na wiaduktach są zainstalowane osłony nad trakcją, żeby ktoś przypadkiem nie uległ porażeniu. W Szymankowie jednak da się bez problemu nasikać na kabel (tylko raz, ale jednak się da!)

Wydostać się w stronę Gdańska można już tylko jednym mostem - ostatni most na północ od Tczewa jest w Kiezmarku. Leci sobie po tym moście Droga Krajowa nr 7 Warszawa-Gdańsk - można się domyśleć, jaki tam jest ruch. Na moście jest namalowane pobocze, ale ilość TIR-ów i natężenie ruchu skłaniają mnie do jazdy "chodnikiem". Był to mimo wszystko błąd. Jest niesamowicie wąsko, mam po kilka centymetrów luzu z każdej strony. Minięcie się z pieszym byłoby bardzo trudne, a z drugim rowerzystą wręcz niemożliwe. Na szczęście jest pusto więc się jakoś przetaczam. Wpadam z tego wszystkiego w depresję. GPS pokazuje nawet -6m. Jakoś jednak udaje mi się przejechać gminę Cedry Wielkie i trafiam na Rafinerię Gdańską:

Przebijam się krajówkami bez pobocza i niewygodną ścieżką rowerową do centrum - ostatecznie docieram na starówkę:

Tradycyjny żurawik:

Zwiedzam starówkę (więcej zdjęć w galerii!), by w końcu dotrzeć do zabytkowego dworca kolejowego:

Na dworcu jest OK, ale pociąg TLK z Gdyni do Poznania w szczycie sezonu nie ma przedziału do przewozu rowerów. W związku z tym jest dość nieciekawie - rowerów jest znacznie więcej niż wejdzie do przedsionka. Jakoś się wciskamy i jedziemy, ale to nie była najfajniejsza podróż świata :(

Jak to mam już w zwyczaju, zapraszam do znacznie obszerniejszej - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 5
Pomorskie: Ryjewo, Miłoradz, Lichnowy, Ostaszewo, Cedry Wielkie



Megality i popsuty bębenek

Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano:10.07.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
178.41 km
0.00 km teren
10:35 h
16.86 km/h
46.68 vmax
30.0 *C
152 HR max( 80%)
103 HR avg( 54%)
504 m 5015 kcal
Rok temu w czasie gminobrania odwiedziłem Izbicę Kujawską. Niestety, nie wiedziałem, że minąłem o włos bardzo fajne grobowce. Co więcej, miałem nieopodal drugą niezaliczoną atrakcję: kolegiatę w Kruszwicy widziałem przez pół minuty nocą zamin zgasło światło.
Takie przeoczenia powinny być karalne ;-)
Jak tylko dowiedziałem się, że Beata planuje gminobranie w tamtych okolicach, postanowiłem dołączyć i zaliczyć brakujące atrakcje. Co prawda w kuj-pom wszystkie gminy mam zaliczone, ale w tak doborowym towarzystwie takich braków się nie odczuwa :)
Wyruszyliśmy wieczorem. Z uwagi na chore warunki na DK15 i zapas czasu (w Kruszwicy mieliśmy być o świcie), zdecydowaliśmy się jechać przez piękną drogę leśną do Gniewkowa. Tamże odbiliśmy do Rojewa by do Inowrocławia wjechać boczną trasą. Troszkę kropiło po drodze, ale nie było źle. W Ino zrobiliśmy sobie popas w McDonaldsie wciągając lody i kawę. W końcu zebraliśmy się i niespiesznie przebiliśmy się przez miasto. Jadąc w nocy zauważyliśmy pięknie oświetloną wieżę ciśnień:

Z Inowrocławia do Kruszwicy daleko nie jest więc jadąc bocznymi dróżkami dość szybko znaleźliśmy się obok Kolegiaty - celu numer jeden. Niestety, była jeszcze noc więc do świtu czekaliśmy na Orlenie zagrzewając się kawą. Trwało to nieco dłużej, niż byśmy chcieli, ale po ok. 45 minutach można było jechać i podziwiać kościół w świetle dnia:

Zgodnie uznaliśmy, że było warto czekać. Po dokładnym obejrzeniu okolic pojechaliśmy do Mysiej Wieży, której również nie dane mi było wcześniej obejrzeć za dnia:

Dalsza droga wiodła przez Jeziora Wielkie i Krzywe Kolano aż do Skulska, gdzie obejrzeliśmy pominięte kiedyś Sanktuarium:

W stronę Izbicy Kujawskiej jechaliśmy praktycznie pustymi drogami w pięknych okolicznościach przyrody:

Pełna sielanka, wycieczka idealna, zapas czasu. Brzmi tak pięknie, że musiało się skończyć:
Nagle zgrzyt,
nagle świst,
korba w ruch,
wolnobieg - duch
Wziął i normalnie ducha wyzionął. Wolnobieg to jest ta część w bębenku piasty, która pozwala jechać bez pedałowania. Od tej chwili musiałem jechać jak na ostrym kole (choć oczywiście w każdej chwili i to mogło się skończyć - awaria to awaria).
Rozważaliśmy parę wariantów, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się spróbować dojechać do kolei zaliczając Wietrzychowice.
Prędkośc miałem nienajgorszą, choć musiałem robić częste postoje gdyż nie mogąc przestać pedałować nie mogłem też poprawić się na siodełku itd.
Po drodze do Wietrzychowic Beatka postanowiła zatrzymać się w Chotelu:

W Wietrzychowicach koło Izbicy Kujawskiej jest pięć odrestaurowanych grobowców megalitycznych. Są to wielkie wały ziemne z kamienną obstawą. Przy wejściu mają ok. 3 metry wysokości, mierzą ok. 100m długości. Prawdziwe monstra!

Niestety, nie wzięliśmy nic na komary, a tych w okolicy było zatrzęsienie. Obeszliśmy truchtając przed tymi wampirami cały teren cmentarzyska. Z tyłu grobowce wyglądają jak gigantyczne kobry:

Kolejne kilometry to nie tylko walka z kolanami przeciążonymi jazdą na ostrym kole, ale też i z upałem. W Szczytnie zatrzymaliśmy się na lody. Po powrocie ze sklepu termometr pokazał 46 stopni - tak się rower nagrzał w parę minut. Miejscowy menel twierdził, że w Czerniewicach pociąg nie staje, ale jak to zwykle miejscowy - nie wiedział, o czym gada. W Czerniewicach musieliśmy czekać jeszcze dwie godziny aż w końcu pojawił się osobowy do Torunia Głównego. My tu walczymy z upałem, a tymczasem w Toruniu wielka ulewa. Gdy wysiedliśmy, wszystko było mokre, a na nowym moście jeszcze zdążył nas dorwać deszcz.

Reasumując super wycieczka, wszystkie cele krajoznawcze zaliczone, dystans choć nie spełnił oczekiwań, to jednak przyzwoity, kolana bolą a piasta wymaga kosztownej wymiany bębenka. To jest XT więc ciekawe, czy to ja miałem takiego pecha, czy też zajeździłem ją swoim "depnięciem" i tegoroczną wyprawką w góry z sakwami? To pierwsza awaria roweru odkąd go mam, czyli od półtora roku, ale za to poważna.

Ach, i na koniec oczywiście tradycji ludu słowiańskiego zadośćuczynić mi trzeba: zapraszam do obejrzenia G A L E R I I

sprawy

Środa, 2 lipca 2014 | dodano:02.07.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .mieszczuch, użytkowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
27.76 km
1.00 km teren
01:40 h
16.65 km/h
36.00 vmax
23.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Niby do pracy i na zakupy, ale przy okazji objechałem nieznane mi do tej pory zaułki w okolicy ul. Rypińskiej :-)

Wartki nurt Gwdy w Ptuszy czyli gminobranie wielkopolskie

Niedziela, 29 czerwca 2014 | dodano:02.07.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, sakwowo, wycieczka, forumowo
  d a n e  w y j a z d u
273.99 km
0.00 km teren
18:19 h
14.96 km/h
47.12 vmax
19.0 *C
155 HR max( 82%)
109 HR avg( 57%)
1478 m 9780 kcal
W województwie wielkopolskim na mapie gminnej miałem trzy brzydkie białe plamy. Niby niedaleko od siebie, niby niedaleko od Torunia, ale nigdy po drodze. No bo kto ma po drodze przez okolice Piły? W końcu trafiła mi się okazja, żeby się tam wybrać. Pociąg w Pile był ciut po 22. Zmierzchało już, a na niebie było sporo chmur po- i przeddeszczowych:

Przepakowanie, przebranie się, wypicie dużej kawy i dokończenie rozdziału książki zaczętego w pociągu troszkę mi zajęło i w efekcie Piłę opuszczam po ciemku już o 23. Zaczyna padać, ale jestem na to przygotowany - prognozy zapowiadały wszystko, od suchego po ulewę i zmieniały się co parę godzin więc spodziewałem się nawet burzy ;-)
Dość szybko docieram do Krajenki po raz pierwszy, gdzie podziwiam kościół nocą (przy drugim przejeździe już za dnia nie był już tak ładny):

Z Krajenki jadę w kierunku Złotowa, z którego wyjeżdżam nieco okrężną trasą gdyż polowałem na zdjęcie tablicy z fajną nazwą miejscowości. Niestety - tablicy nie upolowałem i musiałem zadowolić się drogowskazem:

Sprawnie docieram do Okonka, gdzie robię popas i podziwiam nietrzeźwą młodzież świętującą o 2 w nocy w fontannie nadejście wakacji  :-)
Z Okonka jadę na południe, głównie DK11, która o tej porze na szczęście nie jest zbyt ruchliwa. Po drodze widać wiele pamiątek po 2-ej wojnie światowej, toczyły się tu ciężkie walki. Przez Jastrowie tylko przejeżdżam, ale i tak ok. 4 rano spotkałem pannę młodą dokądś śpieszącą chodnikiem w ślubnym przyodziewku ;-) Nie tylko dla mnie była to ciekawa noc  :D
Za Jastrowiem DK11 rozdziela się z DK22 i kawałek dalej 11-tka krzyżuje się z całkiem czynną linią kolejową Kołobrzeg-Poznań. Przejazd jest niestrzeżony, nie ma nawet świateł, jedynie znak STOP. I to ma być droga krajowa? Żenada :(
Koło Ptuszy skręcam z krajówki i przejeżdżam przez Gwdę:

Jaka jest etymologia tych pokręconych nazw - nie mam pojęcia, ale kombinacja "Gwda w Ptuszy" jest tak inspirująca, że nawet mały wierszyk mi się ułożył:

Nurtów wartkich Gwdy w Ptuszy
Wyrył widok się w mej duszy
Wkrótce docieram do kolejnej miejscowości gminnej i podziwiam kościół z muru pruskiego w Tarnówce:

Z Tarnówki wyjeżdżam wymęczony i zamierzam w Krajence na stacji wypić kawę. Ostatnie dwa kilometry to walka z totalną sennością i zajęło mi to naprawdę dużo czasu :( W końcu docieram na stację i robię wielki postój. Dwie kawy, książka, bułka i odżywam :-)
Z Krajenki jadę na południe do Białośliwia. To jest Krajna, region mlekiem i miodem płynący. Pełno tu sadów owocowych, a drzewa aż uginają się od czereśni:

Obżeram się tak bardzo, że w którymś momencie następuje przesyt i kolejne owoce już nie budzą mojego zainteresowania.
Dojeżdżam do Kaczorów i jadę szlakiem rowerowym R1 puszczonym wyjątkowo malowniczymi drogami lokalnymi. Pięknie tu, nawet łopian jakby dorodniejszy:

W końcu dojeżdżam do Ujścia, gdzie Gwda wpada do Noteci. Samo ujście w Ujściu gdzieś przede mną uszło, ale uszy do góry! - to i tak ładne miasteczko. Mi się spodobał szczególnie ratusz:

Wyjazd z Ujścia to niezła górka. Dalej jadę do Czarnkowa. Po drodze trafiam na zakaz jazdy rowerem i próbę zepchnięcia mnie na polną ścieżkę.

9 z 10 rowerzystów zlewa ten kiepski dowcip. W samym Czarnkowie kolejna kawa, tym razem na stacji Huzar bo stację Orlenu, w której "tankowałem" jadąc ze Szczecina do mojej przyszłej żony, z 7-8 lat temu zburzono. Zaczyna solidnie lać a mnie łapie kryzys. Z Czarnkowa w stronę Szamotuł jest ponadkilometrowy podjazd ok. 6% - to mnie nieco rozbudza, ale szybko się kończy. Tak sobie dojeżdżam do Obrzycka, gdzie widzę, że może i jest coś ładnego, ale w ulewnym deszczu nie mam zamiaru zwiedzać, podziwiam jedynie odzysk cegieł:

Dojeżdżam w końcu do Szamotuł gdzie wyprzedzają mnie jacun i martwawiewiorka z forum podrozerowerowe.info. Tydzień temu byli w Pile, gdzie przesiadałem się wracając z kinderwyprawki, teraz znowu... Inwigilacja? :>
Dzięki towarzystwu tempo skacze mi do szalonych 23 km/h, ale zaraz za Szamotułami odbijam w bok na gminę Kaźmierz. Do Kaźmierza jest ładna z pozoru droga rowerowa, ale źle położyli asfalt i są straszne muldy:

Kaźmierz jest umiarkowanie fajny, ale co w nim najważniejszego: jest tylko kawałek od mety! Bocznymi drogami dojeżdżam do Poznania. Oczywiście znowu zaczyna lać, a na sam koniec światła dziennego jeszcze "podziwiam" jeden z najbrzydszych zestawów domków, jakie widziałem:

I to zasadniczo koniec - dojeżdżam do mety ok. 22, czyli w 23h bardzo spokojnego turystycznego tempa z licznymi odpoczynkami na czereśnie, kawę i na schowanie się przed deszczem.

Fotorelacja jak zwykle w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 10
Wielkopolskie:
Okonek, Jastrowie, Tarnówka, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Ujście, Lubasz, Obrzycko - obszar wiejski, Obrzycko - teren miejski, Kaźmierz


Kinderwyprawka 2014 - dzień 5

Niedziela, 22 czerwca 2014 | dodano:28.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
30.26 km
0.00 km teren
02:21 h
12.88 km/h
27.45 vmax
13.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
To już jest koniec... :(
Ostatni dzień zaczął się deszczową pogodą. Udało nam się spakować sakwy przed deszczem, ale namiot nie miał szans. Długo lało aż w końcu stwierdziliśmy, że trzeba złożyć ofiarę dla boga deszczu i poszliśmy na mokro składać. Pomogło, przestało padać i o 11:30 ruszyliśmy w trasę. Towarzystwo mocno przerzedzone bo mało komu chciało się ryzykować zmoknięcie (niesłusznie! ofiara była krwawa i kropla żadna nas nie zmoczyła, rozpogodziło się). Do Kołobrzegu dotarliśmy bez przygód. Udało się nawet Karolince 15 minut pokopać w piachu podczas sztormu ;)
Docieramy na dworzec 15 minut przed odjazdem, ale mimo tego, że to stacja początkowa, pociągu nie "podstawiają", wjeżdża tak, że właściwie nie ma zapasu czasu. Na szczęście nie ma nadkompletu i spokojnie turlamy się aż do Piły. Stamtąd do Bydgoszczy, a w Bydgoszczy z racji mnóstwa wolnego czasu jedziemy na mały objazd podziwiając ul. Śniadeckich i most tramwajowo-rowerowy. Sam most jest miodzio, ale czas nam wracać więc na dworcu spędzamy ostatnie pół godziny. Tym razem mam czas więc spokojnie, choć nie bez szarpania się, wtaczam rower z bagażami na odpowiedni peron. Wstyd, żeby w blisko 400-tysięcznym mieście nie było windy.
W Toruniu z uwagi na mały deficyt oświetleniowy jedziemy pomału starym mostem i docieramy na ostatnich nogach do domku gdy jest już ciemno. Jeszcze tylko rozpakowanie namiotu, śpiworów i można się kąpać by po 3h spania ruszyć w delegację... Tak, to koniec wycieczki, ale było fantastycznie :)


Kinderwyprawka 2014 - dzień 4

Sobota, 21 czerwca 2014 | dodano:28.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
50.37 km
3.00 km teren
03:28 h
14.53 km/h
29.66 vmax
13.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Tym razem nie ma zmiłuj. Dystans dla dzieciaków przyzwoity a i dla dorosłych już jakiś - wyszło nam 50km nad jezioro Popiel.
Droga znowu gładziutka. Po drodze sklepostop kiełbaskowy bo nad jeziorem było ognisko.
Nad samym jeziorem bardzo fajnie - piaskownica, pomost wędkarski, ognisko, las pełen wrażeń, a za lasem prawdziwe bagno!
Powrót na śpiąco z deszczową końcówką. A finisz to wręcz mega-ulewny, na ostatnich 500m nas złapało :/

Jedyne, co mnie zastanawia, to czemu u diabła ta droga wzdłuż DK6 musi się tak beznadziejnie kończyć na krzyżówce z jakąś brukowaną drogą nad jezioro i nie jest pociągnięta jakoś dalej. Nie jest też oznakowana i tranzytowym rowerzystom spore kawałki mogą przepaść.