Informacje

avatar

chesteroni
z miasta Toruń
16647.94 km wszystkie kilometry
314.60 km (1.89%) w terenie
43d 11h 14m czas na rowerze
15.92 km/h avg

Kategorie

.Giant.0   .mieszczuch.127   .mieszczuch 2013.138   .Surly.55   .Surly 2013.49   >100.55   >200.19   >300.5   forumowo.27   gminobranie.58   nightrower.42   przyczepkowo.4   sakwowo.51   użytkowo.273   wycieczka.59   wycieczka 2013.53  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chesteroni.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

gminobranie

Dystans całkowity:9436.95 km (w terenie 139.75 km; 1.48%)
Czas w ruchu:609:08
Średnia prędkość:15.49 km/h
Maksymalna prędkość:58.89 km/h
Suma podjazdów:25297 m
Maks. tętno maksymalne:219 (116 %)
Maks. tętno średnie:133 (70 %)
Suma kalorii:305856 kcal
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:165.56 km i 10h 41m
Więcej statystyk

Szwajcarskie gminobranie

Niedziela, 3 sierpnia 2014 | dodano:04.08.2014 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
263.24 km
0.00 km teren
15:20 h
17.17 km/h
48.05 vmax
28.0 *C
157 HR max( 83%)
119 HR avg( 63%)
1436 m 10922 kcal
Początek urlopu, piękna pogoda i ostatnia zwarta grupa gmin w województwie pomorskim. O 2:10 miał odjeżdżać mój pociąg do Gdyni, ale oczywiście spóźnił się pół godziny. Miejscówkę dostałem wieczorem bez problemu, a to ponoć cud. Rzeźnia Kraków-Kołobrzeg była znacznie przepełniona - podziwiam desperatów podróżujących w takich warunkach. Wczasy... ;)
Udaje mi się przespać jeszcze z godzinkę, choć na siedząco jest to bardzo niewygodne. W końcu wysiadam w Gdyni. Trasa jest dość prosta i niestety czeka mnie kilkadziesiąt kilometrów jazdy albo wzdłuż, albo po DK6 - nie za bardzo istnieją alternatywne trasy Rumia-Lębork. Zanim jednak wyjechałem, muszę przyznać, że w Gdyni nie dba się o zwierzęta - żyrafy wyjadają z kubełków KFC:


Awaria

W Redzie awaria... zaczyna mi "bić" tylne koło. Okazuje się, że opona, już wcześniej przecięta w paru miejscach, tym razem została przecięta przez obręcz koła. Pęknięcie dętki to tylko kwestia czasu, ale podejrzewałem taki obrót sprawy i już od paru tras wiozłem ze sobą zapasową oponę. Wymiana na stacji Lotosu dzięki kompresorowi poszła bardzo sprawnie.
Ruch na drodze w niedzielny poranek jest umiarkowany w stronę Lęborka i całkiem spory w kierunku Trójmiasta, choć głównie to lokalne rejestracje. Nie ma niestety ani drogi dla rowerów, ani szerokiego pobocza ani alternatywnej, równoległej trasy asfaltowej. Jadę więc po farbie albo i nie przez ok. 20 km. Co za idiota z GDDKiA wymyślił, że drogi krajowe nie powinny mieć pobocza? Na DK6 było, ale w ramach remontu go nie odnowiono i obecnie nie nadaje się do jazdy w ogóle. Idealne jest na DK22 (Malbork-Człuchów-Gorzów Wlkp.) - nie tak szerokie by auta mogłby wyprzedzać się "na trzeciego" i na tyle szerokie, że rower czy skuterek się zmieści.

Białkowy automat

Po drodze do Lęborka zajeżdżam na stację BP aby uzupełnić wodę. Strój kolarski, kask itp., a pani się mnie pyta, czy tankowałem paliwo. Po stwierdzeniu, że właśnie to robię (kupując wodę), patrzy na mnie dziwnie i nie kuma, o co mi chodzi.
Ech.
W końcu dojeżdżam do Lęborka ok. 10 rano. Skwar nieziemski, dzieciaki pluskają się w fontannie, a z pobliskich głośników leci "Pszczółka Maja" :)

Nie pierwszy raz jestem w Lęborku, ale po raz pierwszy mam czas aby obejrzeć miasto choć trochę. Jest umiarkowanie ładne. Kościół św. Jakuba miał być atrakcją, ale choć z zewnątrz ładny, to wewnątrz jest banalny do bólu w swojej estetyce.
Za to ratusz jest wspaniały!


Szwajcaria :)

Z Lęborka wyjeżdżam na południe drogą pełną zakazów dla rowerów. Na koniec "alternatywa" rowerowa się kończy, ale zakazu nie odwołano bo i po co? Formalnie jest aż do najbliżej wioski. I jak tu przepisów przestrzegać?
Okoliczne gminy nie są jakoś szczególnie wyjątkowe, ale kawałek dalej zaczyna się Szwajcaria Kaszubska - kraina pełna pagórków i jezior. Piękne są te okolice - żałuję, że dopiero teraz dane mi było tam zajechać.

Po drodze mijam też Sierakowice. Od wielu kilometrów znaki straszyły brakiem przejazdu, a okazało się, że trzeba przez 200m przeprowadzić rower bo ulicę remontują. Przy okazji widzę też ołtarz papieski z Pelplina. Tak, w Sierakowicach - tam go przeniesiono po wizycie św. Jana Pawła II w Pelplinie. Dziwne to, ale w sumie nie moja zabawka.
Drogi robią się coraz bardziej boczne, gdy nie jadę DW214 (Warlubie-Łeba). I bardzo dobrze - męczy mnie ruch wakacyjny na bocznych trasach. Niestety, odkąd się GPS rozpowszechniły, byle dróżka potrafi być ruchliwa.
Zaczynam już pomału kończyć trasę, została tylko jedna gmina.

Kamienne kręgi

Jadę sobie drogą do Sulęczyna a tu nagle widzę tablice informacyjne, że są tu (w Węsiorach) kamienne kręgi i to jeszcze niemal przy drodze. Ostatnio, gdy jechałem z Beatką na trasie Dziemiany-Brusy, ominęliśmy tego typu atrakcję z braku czasu i sił. Tym razem nie odpuściłem. Raz-dwa i już byłem na miejscu. Ciągle tylko te kościoły, bazyliki, ołtarze, bożnice itp. itd. - czas na odrobinę pogaństwa!

To jest starożytny, gocki cmentarz z I-III wieku. Zachowało się kilka kręgów i sporo kurchanów kryjących gockie mogiły.
Opodal jest kamienny Krąg Strażnika a karteczki przypominają, że jak ktoś ukradnie kamień, to czeka go nieszczęście. Inna kartka głosi, że jak ktoś się poczuje źle, to niech opuści krąg bo mu nadmiar energii nie służy. Ach, ten archeomarketing :)
teren jest bardzo fajnie zagospodarowany i naprawdę przyjemnie się to wszystko podziwia - zachęcam do wizyty w Węsiorach!

Powrót taty

Opuszczam kręgi i jadę do Sulęczyna. Przy okazji słońce się schowało za małą chmurką.

Małą, ale błyskało w niej, a kawałek dalej dopadł mnie deszcz z tego maleństwa. Do Kościerzyny jadę DK20 omijając kałuże, ale na szczęście ruch nie jest duży jak na krajówkę. Choć kiedyś całą DK20 (Stargard Szczeciński - Chwaszczyno) przejechałem i było znacznie mniej aut. W Kościerzynie już noc, ale jadę na rynek obejrzeć to miasto - podobnie jak z Lęborkiem, nigdy nie miałem na to czasu. Rynek jest taki sobie, choć ogólne wrażenie jest pozytywne.

Za plecami mam ogródek z pizzą, która jest godna odnotowania - re-we-la-cja!
Posiliwszy się ruszam w trasę DW214. Za dnia psioczyłem na ruch, ale w nocy jest całkiem spoko :) Niezarwana totalnie (aż 1.5h snu + przysypy w pociągu! ho ho!) poprzednia nocka procentuje, mam stosunkowo mało kryzysów. Jeden mnie dopada gdzieś pośrodku, ale chwila odpoczynku i mogę śmigać.
Planowałem dotrzeć do Torunia rowerem, ale mam deadline do południa, a po zarwanej nocy ciężko mi by było zrobić 80km w 5 godzin.
Postanawiam zakończyć przygodę w Warlubiu, i tak już tam wszędzie byłem w okolicy a gonienie DK91 zostawię sobie na inną okazję.
Skoro świt, już jestem na  stacji:

Cyk-cyk i już w domku. Przy okazji z Bydgoszczy jechałem nowiutkim pociągiem typu "elf". Klima, kibel na przyciski i ciepła woda w kranie. Szok cywilizacyjny :)
Na szczęście nie aż taki - nie było mydła w dozowniku, a klima była źle ustawiona i mroziła :P
W domku jestem o 10, czyli całkiem przyzwoicie jak na taką pociągową "wyrypę" - staciłem ok. 1.5h na dworcu w Bydzi, ale da się to przeżyć :)


Trasa jak na kilometraż była dość skromnie wyposażona w atrakcje, ale więcej zdjęć można obejrzeć po obejrzeniu - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 7
Pomorskie:
Rumia, Luzino, Łęczyce, Cewice, Sierakowice, Chmielno, Sulęczyno

Tą wycieczką zakończyłem zaliczanie województwa pomorskiego - w każdej jednej gminie już byłem na rowerze :-)


Gminobranie wdzydzkie

Sobota, 26 lipca 2014 | dodano:31.07.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
270.55 km
10.00 km teren
16:22 h
16.53 km/h
42.01 vmax
27.0 *C
164 HR max( 87%)
113 HR avg( 60%)
1292 m 10042 kcal
W Pomorskiem miałem paskudną plamę na gminnej mapie. A w samym środku tej mapy wspaniały skansen we Wdzydzach. Do tego Beatka w okolicach Chojnic miała solidne gminne braki. Wszystko to złożyło się na plan :)
Zaczęliśmy nieco bez sensu wieczorem. Najpierw podwózka do Grudziądza pociągiem, a potem przejazd przez miasto i kawa z mufinką na Orlenie. Kawałek za stacją wbijamy się na drogę wojewódzką, którą zamierzamy przejechać nad autostradą. Do A1 idzie nieźle, a potem droga zamienia się w piaszczystą polną porażkę. I tak przez ok. 5km się telepiemy na "tarce" przez las z oszałamiającą prędkością 12 km/h. W końcu jest asfalt! Ale za to błyska coraz bliżej nas. Zakładamy trochę ciuszków przeciwdeszczowych i dobrze, bo parę kilometrów dalej zaczyna solidnie padać. W końcu chowamy się pod wiatę w jakiejś wiosce tuż przed małym urwaniem chmury.
I tak sobie w mniejszym lub większym deszczu jechaliśmy aż do Skórcza, gdzie robimy postój pod Biedronką. Na szczęście kawałek za miastem koniec deszczu. Za to droga 214 na Kościerzynę jest niefajna. O ile od północy do 4 rano minęło nas ok. 12 samochodów, to tam już nie ma tak lekko - ruch jest spory. W końcu trafiamy do Złego Mięsa

Za Złym Mięsem zawracamy w stronę Zblewa - tak to jest jak się zalicza gminy. Jedziemy oczywiście inną drogą, tym razem DK22. Jedzie się bardzo przyjemnie po szerokim poboczu. W Zblewie wracamy na drogę w kierunku Kościerzyny i tak dojeżdżamy do Starej Kiszewy. Zachęceni licznymi plakatami zajrzeliśmy na Festiwal Smaku, ale było za wcześnie, stoiska dopiero się rozkładały. Dalej ruszyliśmy w kierunku Wdzydz.
We Wdzydzach Kiszewskich znajduje się wspaniały skansen. Jego rozmiar nas nieźle zaskoczył - nie spodziewaliśmy się czegoś tak rozległego. Toruński to przy nim maleńki pikuś. Nie chcę zaśmiecać relacji zdjęciami więc tylko kilka tu wrzucę, więcej jest w galerii:



Ta ostatnia machina wspomagała pracę miejscowego tartaku.
Po zwiedzeniu skansenu trzeba nam było jechać dalej. Następną miejscowością miały być Dziemiany, ale żeby tam dojechać trzeba by się sporo cofnąć, a potem z Dziemian jechać tą samą drogą na południe. Wielki bezsens. Postanowiliśmy skrócić drogę. Na początku skrót był całkiem spoko, ale potem chcieliśmy skrócić za bardzo i pojechaliśmy widoczną na mapie w GPS drogą, która skończyła się w piachu w środku pastwiska:

Niedawno żaliłem się, że GPS zabił romantyzm wycieczek bo już się człowiek nie gubi. Jak głupi, to nic nie pomoże  i wycieczka nadal może mieć niespodzianki :) Przepchnęliśmy się przez pole i kawałek lasu nie omieszkawszy przenosić rowerów nad elektrycznymi pastuchami. W końcu dotarliśmy do jakiejś wioski i dalej już było łatwo. Co się jednak namęczyliśmy, to nasze ;-)
Skrót wyszedł na dobre - zaoszczędziliśmy ok. 20-25km bezsensownej drogi i mamy co wspominać :-)
W Dziemianach nie ma nic ciekawego, jedynie gmina więc szybko odbijamy na południe do Brus i dalej do Chojnic. Wzdłuż drogi jest wspaniała asfaltowa droga dla rowerów. Ideał. Tylko do czasu, aż się pojawił las. Wtedy zamiast asfaltu mamy wypłukany przez deszcze szuter, zamiast prostej drogi - hopki, na których nietrudno o czołówkę z kimś z naprzeciwka. Z hopkami nie przesadzam - niektóre górki są takie, że na najbardziej miękkim przełożeniu ciężko jest je podjechać. Ktoś na rowerze bez przerzutek albo ciągnący przyczepkę z dzieckiem nie ma szans. Panie projektant - matka wie, że ćpiesz? Na szczęście drogi jeszcze nie skończyli i wracamy na znacznie wygodniejszą asfaltową szosę. W Chojnicach chwilkę kręcimy się po starówce podziwiając ratusz i różne elementy architektury, również i zielonej:

Wpadamy na pizzę do Pizzerii Robertto i się posilamy plackiem z ilością sosu, która by 4 pizze obsłużyła. Nie jest to smaczne danie, ale ciężko o coś o 21 w Chojnicach, co nie kosztuje za wiele. Beatkę trafiła jakaś kontuzja ścięgna, ale pociąg już odjechał więc złapała byka za rogi i pojechaliśmy na gminy dalej:

Zaliczyliśmy jeszcze kilka gmin w kujawsko-pomorskiem i w Tucholi po dłuższym odpoczynku wskoczyliśmy w pociąg.
Jedno jest pewne - zarywanie dwóch nocek jest bez sensu.

W - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj - znajdziesz więcej zdjęć z wycieczki :)

Zapraszam też do zapoznania się z innym punktem widzenia - relacja Beaty

Zaliczone gminy: 7
Pomorskie:
Lubichowo, Osieczna, Czarna Woda, Kaliska, Zblewo, Stara Kiszewa, Dziemiany




430km - gminobranie pruszczowe

Sobota, 19 lipca 2014 | dodano:22.07.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, >100, >200, >300, gminobranie, nightrower, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
429.70 km
0.00 km teren
25:13 h
17.04 km/h
47.58 vmax
24.0 *C
160 HR max( 85%)
114 HR avg( 60%)
2568 m 16467 kcal
Jak co roku chciałem wykorzystać krótkie noce do zrobienia jakiegoś sensownego dystansu. Letnie temperatury i spora dziura na gminnej mapie Polski w okolicy 180km... to brzmi jak plan! ;-)
Postanowiłem pojechać do Pruszcza Gdańskiego i znacznie zredukować terra incognita w pomorskiem. Jak zawsze plan był niezły: trochę pośpię i wyjadę parę godzin przed świtem. Jak zwykle niewiele z niego wyszło - znowu spałem 2h przed długą trasą... O 2:30 byłem już w drodze i dość sprawnie dojechałem do Chełmży. Trochę się obawiałem tego odcinka bo to noc z piątku na sobotę. Trochę słusznie - z dwóch samochodów jakieś krzyki + parę "sikostopów" wesołego towarzystwa, ale obyło się bez przygód. Z Chełmży jadę w stronę Lisewa. Słoneczko już wyszło więc jechało się raźniej:

Dalej na Grudziądz, mijając MOP w Malankowie:

Są po obu stronach stacje, sklepy i nawet po jednym McDrive, ale... nie dla proli. Nawet nie da się wejść od strony drogi technicznej - trzeba mieć klucz do furtki. Dobrze, że nie miałem potrzeb kawowych :) Trochę nie rozumiem tego zamknięcia - boją się autostopowiczów czy czego? Bo przecież jak ktoś zechce to i tak na autostradę się dostanie - kwestia chęci.
Do Grudziądza bez kłopotu dojeżdżam DK55 - o tej porze nie ma jeszcze ruchu. Gorzej na pewno jest w normalnych godzinach, a droga dla rowerów zaczyna się co prawda na przedmieściach miasta, ale dojechać do niej trzeba szosą bez pobocza, która jest dojazdem do autostrady. Grudziądz tym razem mijam bokiem, ale z mostu prezentuje się bardzo ładnie:

Po moście akurat przejeżdża pociąg - bardzo fajne, ekonomiczne rozwiązanie: trzeci pas ruchu zamiast dla aut - dla kolei. Podobnie jest w bydgoskim Fordonie i dzięki temu mniejsze miejscowości nie są odcięte od pociągów (pociąg był relacji Wierzchucin-Brodnica). Za mostem wpadam na Orlen na kawę i cofnąwszy się nieco odbijam wzdłuż Wisły na północ w stronę miejscowości Nowe. W sporej części pokrywa się moja trasa z Wiślaną Trasą Rowerową. Droga jest wygodna, asfalt, ale Wisły nie widać zza wałów. Może kiedyś w końcu będzie można jechać rowerem po wałach tak, jak np. po niemieckiej stronie Odry?
W Nowem mały, ale zauważalny podjaździk i dalej DK91 do Pelplina. W samym Pelplinie można zobaczyć krzyż po wizycie papieża oraz bazylikę katedralną, która jest zamknięta:

Tzn. w niedziele są msze, a w pozostałe dni można co pół godziny zwiedzać (pewnie za opłatą), o ile zbierze się grupa. Kuriozalne - zwykle, aby mieć status bazyliki, kościół musi być ogólnie dostępny. Ja go nie zwiedziłem, a pewnie szkoda - witraże mogą być bardzo ładne. Z Pelplina jadę dalej do Tczewa. Sam Tczew jest taki sobie, ale to pewnie przez brukowane, przemysłowe przedmieścia, którymi wjechałem. Mijam po drodze całkiem fajny rynek, ale niestety sporo na nim aut:

Z rynku jadę w dół i mogę w końcu pooglądać sobie ten słynny most:

Most jest zamknięty niby dla wszystkich, ale przez dziurę wjeżdża/wchodzi wszystko, co się zmieści. Jest to dość kuriozalne - rozumiem, że zrujnowane kładki dla pieszych powinny być zamknięte, ale skoro asfalt na środku jest w tak dobrym stanie, to czemu nie dopuszczono ruchu pieszo-rowerowo-skuterowego? Obecnie i tak się odbywa i jakoś wypadków nie ma, a tylko uczucie niesmaku dla osób chcących przestrzegać prawa. W tym roku mają się wziąć chyba za remont więc może za jakiś czas będzie lepiej.
Z Tczewa jadę przez Pszczółki w stronę Pruszcza, ale trafia mi się Krzywe Koło:

W końcu docieram do niby-półmetka, czyli miasta Pruszcz Gdański. Ciężko tu było mi dotrzeć bo nigdy po drodze. Zawsze jakoś do tego Gdańska dojeżdżało się bocznymi drogami i sam Pruszcz się omija. I w sumie słusznie - miasteczko jest dość nijakie, ot typowe przedmieście z jedną czy dwoma w miarę ładnymi ulicami. Niemniej jednak, to jest półmetek i trzeba teraz wybrać wariant powrotny. Miałem przygotowane trzy, wybieram najdłuższy bo jedzie się dobrze :-) Zamiast być na półmetku, zostało mi jeszcze 245km do domu. Drobiazg ;-)
Jadę w stronę Kościerzyny i przypominam sobie, jak to jest na Kaszubach: z 6 m.n.p.m. wjeżdżam na prawie 300 w kilku ratach. Niby nic takiego, ale jednak da się odczuć, że nie jest płasko. Zaliczam po drodze kilka gmin, aż w Nowej Karczmie odbijam na południe. Po gminę, a jakżeby inaczej ;-) Zaliczywszy Liniewo wracam w stronę Trąbek Wielkich. Droga w ostatnich już promieniach zachodzącego słońca jest bardzo przyjemna, nieco w dół, czasami nawet nieco bardziej:

W Trąbkach zajeżdżam na Orlen na większy kawostop i zaczyna się pasmo kryzysów. Nocka po bardzo słabo przespanej poprzedniej jednak nie jest najprzyjemniejsza. Na początku jeszcze nie jest najgorzej i do Skarszew trafiam w miarę bez "zjazdu" formy. Tam kolejny postój pod monopolowym z niewykorzystywaną funkcją tankowania marki Bliska. Ze stacji jedzie się już źle. Mam problemy z opanowaniem senności, robię jakieś przystanki... Co gorsza, po drodze spadł całkiem spory deszcz - udało mi się schować na jakimś przystanku, ale znowu - strata czasu. Parę wsi dalej znowu przystanek i odpoczynek. Ech, starzeję się.
W końcu dobijam do Starogardu Gdańskiego - bardzo ładnego miasta. Gdyby nie imprezujące grupki młodzieży, pewnie fotek byłoby więcej:

Ze Starogardu droga jest już w miarę jasna i po jeszcze jednym przystanku trafiam do Skórcza. Malutkie miasteczko w którym nic mnie nie urzekło, ale za to wpadły dwie gminy (zupełnie jak Raciąż w mazowieckiem). Miasteczko może takie-sobie, ale za to jaki ładny wschód słońca!

Ze Skórcza jadę właściwie prosto w stronę Laskowic Pomorskich, zahaczając jedynie o Osiek - ostatnią gminę na trasie. Droga trochę dziurawa, a za to cały czas przez las. Przy mojej senności to jest demotywujące, ale na szczęście mam coś na czarną godzinę: kawę rozpuszczalną i kubek. Wszak i w zimnej wodzie się rozpuści. Podwójna czarna (a właściwie poczwórna, bo dwa razy muszę sobie zaaplikować dawkę) w miarę mnie stawia na nogi:

W końcu dojeżdżam do Laskowic gdzie muszę kolejny spory deszczyk przeczekać. Dalej już jest dobrze mi znana trasa przez Świecie, w którym warto zahaczyć jeszcze o zamek:

Pod zamkiem jest sklepik z pamiątkami. Chciałem coś kupić, ale figurka rycerza za 80zł mnie skutecznie zniechęciła. Ścigając się z sakwiarzami dojeżdżam do Chełmna z niezłą prędkością, potem oczywiście podjaździk i ścieżka rowerowa do Stolna. Ach, czemuż nie do Chełmży? Albo chociaż do Papowa Biskupiego?
Jadę krajówką, omijam Papowo Bisk. i Chełmżę - chcę już być w domu bo mam znaczne opóźnienie. Nic z tego - zaczyna padać tak, że pół godziny spędzam na przystanku. Nie tylko deszcz zniechęca - jazda krajówką przy bocznym wietrze powoduje, że każdy TIR owiewa wielką chmurą wody rowerzystę. Jest to nieprzyjemne, ale przede wszystkim - bardzo niebezpieczne przy większym ruchu - następny kierowca może nie zauważyć że np. omijam dziurę i we mnie wjechać. Dlatego chcąc-nie chcąc odczekuję swoje i ruszam dopiero jak deszcz ustaje. Do domu dojeżdżam ciut po 15, choć gdyby nie parę niefortunnych postojów pewnie na 12-13 bym się wyrobił. Nogi trochę bolą, plecy takoż, ale po 13h snu nie jest źle ;-)

Więcej zdjęć jak zawsze można znaleźć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 20
Pomorskie:
Morzeszczyn, Pelplin, Subkowy, Tczew - obszar wiejski, Tczew - miasto, Pszczółki, Suchy Dąb, Pruszcz Gdański - miasto, Kolbudy, Przywidz, Nowa Karczma, Liniewo, Trąbki Wielkie, Skarszewy, Starogard Gdański - obszar wiejski, Starogard Gdański - miasto, Bobowo, Skórcz - obszar wiejski, Skórcz - miasto, Osiek

Jako ciekawostka:
średnie (addytywne) po kolejnych 100km:
100 18,6 km/h
200 17,8 km/h
300 17,4 km/h
400 16,96 km/h
430 17,03 km/h


Przez Piekło do Gdańska

Niedziela, 13 lipca 2014 | dodano:16.07.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
242.61 km
0.00 km teren
15:13 h
15.94 km/h
42.62 vmax
25.0 *C
162 HR max( 86%)
106 HR avg( 56%)
780 m 7070 kcal
Chcąc niechcąc, aby zaliczyć wszystkie gminy w województwie pomorskim, musiałem zaliczyć wycieczkę prawym brzegiem Wisły. Tak się jakoś złożyło, że w weekend wypadła pełnia z superksiężycem (orbita najbliższa Ziemi), a do tego było bezdeszczowo. Wieczorem wyekspediowaliśmy córkę do babci i z Beatką wyszykowaliśmy się do podróży. W trasie byliśmy ok. 22 (może ciut przed). W ramach nightroweru zaczęliśmy od przebicia się przez las do Papowa Toruńskiego, po czym ruszyliśmy w stronę jeziora Chełmżyńskiego. Nie było zbyt ciepło, ale też trudno mówić o zimnie. Za to księżyc... robił z nocy dzień. Dało się jechać bez lampki, tak wspaniale oświetlał drogę. Co chwilę się nim zachwycałem co już wkurzało moją małżonkę ;-)
Bez problemu docieramy do Wąbrzeźna by zrobić sobie postój na stacji Huzar. Zaczyna kropić więc korzystajć z okazji zakładamy ciut dłuższe ciuszki bo i temperatura spadła do 13 stopni.
Z Wąbrzeźna jedziemy prosto na północ do Radzynia Chełmińskiego. Zamek w Radzyniu w nocy jest ładnie oświetlony, ale jeszcze ładniej wygląda z księżycem zainstalowanym nad wieżą niczym oko Saurona:

Moim celem był Gdańsk, ale Beatce zależało na dwóch brakujących jej gminach w okolicy więc odbiliśmy na wschód w stronę Świecia nad Osą. Koło Świecia jest naprawdę dużo wiatraków. O tej porze jednak trzeba było ustawić długi czas naświetlania więc nie widać śmigieł :)

Ze Świecia do Łasina jest bardzo ładna droga pełna pagórków i jest nawet jedna serpentyna! W Łasinie robimy duży popas przed ratuszem, po czym się rozdzielamy. Beatka jedzie do Wąbrzeźna inną trasą i będzie rano w domu, a ja jadę na północ do Gardei. Drogę do Kwidzyna już wcześniej pokonywałem dwa razy więc mnie jakoś szczególnie nie kręciła ale pociągiem do Kwidzyna i tak się nie da od południa dojechać - remontują tory koło Grudziądza.
Sam Kwidzyn zasadniczo przejechałem bez zwiedzania - niedawno byłem w zamku i obejrzałem resztę miasta więc tym razem zjechałem od razu na dół, podziwiając od spodu zamek:

...oraz nowy most:

Most oznacza jednak zlikwidowanie przepraw promowych i prostą drogę na zamek w Gniewie. Nie wszystkie drogowskazy zaktualizowano więc warto o tym wiedzieć. Trochę mnie ta podróż zaczęła męczyć więc w Szkaradowie załapałem się na słomaburgera:

Dalsza droga wiedzie wzdłuż Wisły. Tradycyjnie jednak, wały nie są dostępne dla rowerów więc nic nie widać. W końcu się wspinam i podziwiam Wisłę:

Kawałek dalej dojeżdżam do Białej Góry gdzie znajduje się bardzo ładna śluza:

W końcu trafiam do...Piekła! To miejsce, gdzie można poczuć się jak w domu, jeśli jest się dogłębnie złym, ale ja jednak stamtąd uciekam:

Trudno się temu dziwić - metropolia to to nie jest:

Nieco dalej, w Szymankowie przejeżdżam przez tory. Zawsze na wiaduktach są zainstalowane osłony nad trakcją, żeby ktoś przypadkiem nie uległ porażeniu. W Szymankowie jednak da się bez problemu nasikać na kabel (tylko raz, ale jednak się da!)

Wydostać się w stronę Gdańska można już tylko jednym mostem - ostatni most na północ od Tczewa jest w Kiezmarku. Leci sobie po tym moście Droga Krajowa nr 7 Warszawa-Gdańsk - można się domyśleć, jaki tam jest ruch. Na moście jest namalowane pobocze, ale ilość TIR-ów i natężenie ruchu skłaniają mnie do jazdy "chodnikiem". Był to mimo wszystko błąd. Jest niesamowicie wąsko, mam po kilka centymetrów luzu z każdej strony. Minięcie się z pieszym byłoby bardzo trudne, a z drugim rowerzystą wręcz niemożliwe. Na szczęście jest pusto więc się jakoś przetaczam. Wpadam z tego wszystkiego w depresję. GPS pokazuje nawet -6m. Jakoś jednak udaje mi się przejechać gminę Cedry Wielkie i trafiam na Rafinerię Gdańską:

Przebijam się krajówkami bez pobocza i niewygodną ścieżką rowerową do centrum - ostatecznie docieram na starówkę:

Tradycyjny żurawik:

Zwiedzam starówkę (więcej zdjęć w galerii!), by w końcu dotrzeć do zabytkowego dworca kolejowego:

Na dworcu jest OK, ale pociąg TLK z Gdyni do Poznania w szczycie sezonu nie ma przedziału do przewozu rowerów. W związku z tym jest dość nieciekawie - rowerów jest znacznie więcej niż wejdzie do przedsionka. Jakoś się wciskamy i jedziemy, ale to nie była najfajniejsza podróż świata :(

Jak to mam już w zwyczaju, zapraszam do znacznie obszerniejszej - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 5
Pomorskie: Ryjewo, Miłoradz, Lichnowy, Ostaszewo, Cedry Wielkie



Wartki nurt Gwdy w Ptuszy czyli gminobranie wielkopolskie

Niedziela, 29 czerwca 2014 | dodano:02.07.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, >100, >200, gminobranie, nightrower, sakwowo, wycieczka, forumowo
  d a n e  w y j a z d u
273.99 km
0.00 km teren
18:19 h
14.96 km/h
47.12 vmax
19.0 *C
155 HR max( 82%)
109 HR avg( 57%)
1478 m 9780 kcal
W województwie wielkopolskim na mapie gminnej miałem trzy brzydkie białe plamy. Niby niedaleko od siebie, niby niedaleko od Torunia, ale nigdy po drodze. No bo kto ma po drodze przez okolice Piły? W końcu trafiła mi się okazja, żeby się tam wybrać. Pociąg w Pile był ciut po 22. Zmierzchało już, a na niebie było sporo chmur po- i przeddeszczowych:

Przepakowanie, przebranie się, wypicie dużej kawy i dokończenie rozdziału książki zaczętego w pociągu troszkę mi zajęło i w efekcie Piłę opuszczam po ciemku już o 23. Zaczyna padać, ale jestem na to przygotowany - prognozy zapowiadały wszystko, od suchego po ulewę i zmieniały się co parę godzin więc spodziewałem się nawet burzy ;-)
Dość szybko docieram do Krajenki po raz pierwszy, gdzie podziwiam kościół nocą (przy drugim przejeździe już za dnia nie był już tak ładny):

Z Krajenki jadę w kierunku Złotowa, z którego wyjeżdżam nieco okrężną trasą gdyż polowałem na zdjęcie tablicy z fajną nazwą miejscowości. Niestety - tablicy nie upolowałem i musiałem zadowolić się drogowskazem:

Sprawnie docieram do Okonka, gdzie robię popas i podziwiam nietrzeźwą młodzież świętującą o 2 w nocy w fontannie nadejście wakacji  :-)
Z Okonka jadę na południe, głównie DK11, która o tej porze na szczęście nie jest zbyt ruchliwa. Po drodze widać wiele pamiątek po 2-ej wojnie światowej, toczyły się tu ciężkie walki. Przez Jastrowie tylko przejeżdżam, ale i tak ok. 4 rano spotkałem pannę młodą dokądś śpieszącą chodnikiem w ślubnym przyodziewku ;-) Nie tylko dla mnie była to ciekawa noc  :D
Za Jastrowiem DK11 rozdziela się z DK22 i kawałek dalej 11-tka krzyżuje się z całkiem czynną linią kolejową Kołobrzeg-Poznań. Przejazd jest niestrzeżony, nie ma nawet świateł, jedynie znak STOP. I to ma być droga krajowa? Żenada :(
Koło Ptuszy skręcam z krajówki i przejeżdżam przez Gwdę:

Jaka jest etymologia tych pokręconych nazw - nie mam pojęcia, ale kombinacja "Gwda w Ptuszy" jest tak inspirująca, że nawet mały wierszyk mi się ułożył:

Nurtów wartkich Gwdy w Ptuszy
Wyrył widok się w mej duszy
Wkrótce docieram do kolejnej miejscowości gminnej i podziwiam kościół z muru pruskiego w Tarnówce:

Z Tarnówki wyjeżdżam wymęczony i zamierzam w Krajence na stacji wypić kawę. Ostatnie dwa kilometry to walka z totalną sennością i zajęło mi to naprawdę dużo czasu :( W końcu docieram na stację i robię wielki postój. Dwie kawy, książka, bułka i odżywam :-)
Z Krajenki jadę na południe do Białośliwia. To jest Krajna, region mlekiem i miodem płynący. Pełno tu sadów owocowych, a drzewa aż uginają się od czereśni:

Obżeram się tak bardzo, że w którymś momencie następuje przesyt i kolejne owoce już nie budzą mojego zainteresowania.
Dojeżdżam do Kaczorów i jadę szlakiem rowerowym R1 puszczonym wyjątkowo malowniczymi drogami lokalnymi. Pięknie tu, nawet łopian jakby dorodniejszy:

W końcu dojeżdżam do Ujścia, gdzie Gwda wpada do Noteci. Samo ujście w Ujściu gdzieś przede mną uszło, ale uszy do góry! - to i tak ładne miasteczko. Mi się spodobał szczególnie ratusz:

Wyjazd z Ujścia to niezła górka. Dalej jadę do Czarnkowa. Po drodze trafiam na zakaz jazdy rowerem i próbę zepchnięcia mnie na polną ścieżkę.

9 z 10 rowerzystów zlewa ten kiepski dowcip. W samym Czarnkowie kolejna kawa, tym razem na stacji Huzar bo stację Orlenu, w której "tankowałem" jadąc ze Szczecina do mojej przyszłej żony, z 7-8 lat temu zburzono. Zaczyna solidnie lać a mnie łapie kryzys. Z Czarnkowa w stronę Szamotuł jest ponadkilometrowy podjazd ok. 6% - to mnie nieco rozbudza, ale szybko się kończy. Tak sobie dojeżdżam do Obrzycka, gdzie widzę, że może i jest coś ładnego, ale w ulewnym deszczu nie mam zamiaru zwiedzać, podziwiam jedynie odzysk cegieł:

Dojeżdżam w końcu do Szamotuł gdzie wyprzedzają mnie jacun i martwawiewiorka z forum podrozerowerowe.info. Tydzień temu byli w Pile, gdzie przesiadałem się wracając z kinderwyprawki, teraz znowu... Inwigilacja? :>
Dzięki towarzystwu tempo skacze mi do szalonych 23 km/h, ale zaraz za Szamotułami odbijam w bok na gminę Kaźmierz. Do Kaźmierza jest ładna z pozoru droga rowerowa, ale źle położyli asfalt i są straszne muldy:

Kaźmierz jest umiarkowanie fajny, ale co w nim najważniejszego: jest tylko kawałek od mety! Bocznymi drogami dojeżdżam do Poznania. Oczywiście znowu zaczyna lać, a na sam koniec światła dziennego jeszcze "podziwiam" jeden z najbrzydszych zestawów domków, jakie widziałem:

I to zasadniczo koniec - dojeżdżam do mety ok. 22, czyli w 23h bardzo spokojnego turystycznego tempa z licznymi odpoczynkami na czereśnie, kawę i na schowanie się przed deszczem.

Fotorelacja jak zwykle w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 10
Wielkopolskie:
Okonek, Jastrowie, Tarnówka, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Ujście, Lubasz, Obrzycko - obszar wiejski, Obrzycko - teren miejski, Kaźmierz


gminobranie pruszkowskie

Piątek, 6 czerwca 2014 | dodano:09.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .mieszczuch, gminobranie, użytkowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
74.60 km
1.00 km teren
04:41 h
15.93 km/h
38.10 vmax
17.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Opisu i fotek nie ma. Trasa miejska, duży ruch, nic ciekawego w zasadzie nie było, poza ulewą. Nie lubię takich gminobrań, ale gmina to gmina, te trudnodostępne i brzydkie też trzeba zaliczyć, a że się trafiła dobra okazja... :-)

Zaliczone gminy:
Mazowieckie (7): Piastów, Pruszków, Michałowice, Brwinów, Podkowa Leśna, Nadarzyn, Raszyn




Zlot 2014 - podsumowanie

Niedziela, 25 maja 2014 | dodano:04.06.2014 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria gminobranie, wycieczka, sakwowo, .Surly, forumowo
  d a n e  w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dojazd na zlot forum podróże rowerowe:

dzień galeria gminy dystans [km] przewyższenia [m]
1. Toruń-Licheń
galeria - dojazd 1/4 0 101.04 284
2. Licheń - Grabów n. Prosną
galeria - dojazd 2/4 11 142.94 571
3. Grabów n. Prosną - Nysa
galeria - dojazd 3/4 17 160.69 729
4. Nysa - Pokrzywna
galeria - dojazd 4/4 1 32.01 347
razem: 29 436,68 1931

Zlot
Lało jak z cebra. Nie pojechaliśmy na szaloną, mokrą i zimną wycieczkę na Pradziada. Nie wychodziliśmy ze schroniska. Nawet aparatu nam się nie chciało wyciągać. Było bardzo fajnie, ale w tym roku nie ma się co chwalić dokumentacją zdjęciową.

Powrót ze zlotu:
dzień galeria gminy dystans [km] przewyższenia [m]
1. Pokrzywna - Kłodzko
galeria - powrót 1/7 10 120.35 999
2. Kłodzko - Stronie Śląskie
galeria - powrót 2/7 4 76.27 896
3. Stronie Śląskie - Duszniki-Zdrój
galeria - powrót 3/7 3 92.51 1585
4. Duszniki-Zdrój - Głuszyca
galeria - powrót 4/7 6 89.58 1359
5. Głuszyca - Miłków
galeria - powrót 5/7 9 89.9 1208
6. Miłków - Radomierzyce
galeria - powrót 6/7 9
92.07 1421
7. Radomierzyce - Zgorzelec
galeria - powrót 7/7 3 86.17 840
razem: 44 646,85
8308
Łącznie:
73 gminy, 1083,53 km i 10239m przewyższeń  w 11 dni :-)

Mapa gmin przed zlotem i po zlocie:



powrót ze zlotu 7/7 - kończyć flaszkę i do domu

Sobota, 24 maja 2014 | dodano:04.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
86.17 km
0.00 km teren
07:26 h
11.59 km/h
55.00 vmax
*C
145 HR max( 77%)
102 HR avg( 54%)
840 m 3137 kcal
Wstaję, ale nadal pada. Chwilę przestaje, robię przegląd rzeczy. Mokre, to za mało powiedziane. Znowu pada, czekam i pomału się zbieram w namiocie. Znów przestaje - czas się zwijać. Okazuje się, że pękł mi jeden z kawałków pałąka w namiocie. Na szczęście ten prosty więc jest szansa, że znajdę zamiennik. Wyjęcie pękniętego pałąka zajmuje mi jednak z 10 minut - nie chcę uszkodzić namiotu. Wszystko mokre dookoła. Strzepuję ślimaki z namiotu, ale jednego przeoczę i będzie strasznie śmierdziało potem, w domu. W domu, bo postanowiłem nie jechać w tym deszczu daleko - kończę urlop w Zgorzelcu, potem spokojnie dojadę do domu i spędzę trochę czasu z dawno niewidzianą rodziną. Namiot się nie mieści do pokrowca, ale mam to gdzieś - pakuję do reklamówki z biedronki, którą miałem na wypadek wożenia mokrych rzeczy. Reklamówkę upycham kolanem w sakwie - jakoś się udało.
Wyjeżdżam na drogę - znowu pada, ale lekko więc nie zakładam kurtki póki co, jedynie bluzę z długim rękawem. Zmoknie, ale co tam - to ostatni dzień. Dojeżdżam do Radomierzyc i skręcam w stronę Bogatyni. Ten "kikut" Polski połączony z resztą kraju wąskim przesmykiem. To prawdziwy Hel południa - raczej tu nie trafię ponownie, trzeba to objechać dogłębnie i zaliczyć - nijak nie jest to po drodze :)
Zaczynam od Radomierzyc - jest tam ładny pałac, choć oznaczony jako teren prywatny. Zasięgnąłem jednak wcześniej języka i "ludzie tam chodzą"

Sam pałac jest dość wypasiony, choć pusty. Trochę dziwne, ale cóż - mnie nie stać na kupno wyspy z pałacem - co ja tam wiem :)

Wracam do głównej drogi i kawałek dalej odbijam do zbiornika Witka. Jest asfaltowa ścieżka rowerowa! Europa!
Dupa nie Europa, za chwilę mija mnie gnający po ścieżce rowerowej motor crossowy. Tuż obok była asfaltowa jezdnia o niewielkim ruchu. Łelkam tu ze dżangle.
Zbiornik Witka to kolejna tama na mojej trasie. Parę lat temu wody spadło za dużo i tama pękła, zalewając m.in. Zgorzelec. Obecnie chyba jest odbudowana

Niestety - nie da się normalnie przejechać na drugą stronę więc wracam do drogi i jadę do Bogatyni. Jadę, ale właściwie się wlokę. Jest wilgotno a do tego jest ciągle w górę. Nie widać tego, jak się jedzie, są nawet pojedyncze małe zjazdy, ale wykres wysokości na mapce mówi sam za siebie. Po ostatnim podjeździe jest super-zjazd na którym muszę uważać bo na dole mam skręt o 90° w prawo.
Za skrętem mogę podziwiać z bliska kominy elektrowni Turów:

Za elektrownią robię popas w sklepie i zaczyna znowu padać. Nie chce przestać więc zakładam lekko podeschniętą kurtkę, ocieplacze na buty i jadę dalej. Droga jest prosta i dziurawa, ale coś po lewej mi nie pasuje. Kawałek dalej widzę wjazd ze szlabanem i jakąś małą polankę, która się gwałtownie urywa. Jadę zobaczyć, co tam widać, a tu... największa jak dotąd widziana przeze mnie dziura w ziemi:

Przez mgłę niestety nie widać dobrze ogromu dołka Kopalni Węgla Brunatnego Turów. Ale jest to potężny dół. Wielkie maszyny górnicze są wielkości mrówek.

Jadę jednak dalej by dotrzeć do trójstyku. Przy samej granicy mam uczucie niesmaku. Niemcy mają wszystko po niemiecku, Czesi jak się później okaże - po czesku. A u nas po niemiecku. Do tego pełno obskurnych bud ze wszystkim, jak w III świecie (sąsiednie kraje nie miały takich przybytków). Rekord pobiła stacja ARAL, która mimo normalnej stacyjnej estetyki była nastawiona tylko na Niemców - ceny w EUR i napisy niemieckie. Poczułem prawdziwy niesmak - jakoś sąsiedzi się europejskości nie wypierają jednocześnie wiedząc, kim są. A my? Ehh.
Do trójstyku docieram w kompletnej ulewie.

Ciężko tam trafić, bo nie ma żadnej tabliczki, szlaki rowerowe wiodą w inną stronę... Wyjeżdżam po czeskiej stronie - tam zamiast bruku jest asfalt i oczywiście oznaczenia. Smutne to trochę - Bogatynia to naprawdę zamożna gmina. Czemu sąsiedzi mogą, a my nie?
W Czechach oczywiście też nie jest różowo - na rondzie okazuje się, że ścieżka rowerowa nie przewiduje skrętu na wschód i aby wrócić na jezdnię musiałem się (i rower) nieźle ubłocić. W końcu wracam do Polski - nawet nie wiem kiedy bo nie było żadnego konkretnego oznaczenia granicy. W Bogatyni na przystanku zmieniam skarpety po raz drugi tego dnia - stopy cierpią od zawilgocenia w butach. Trochę mniej mokro się zrobiło, wracam już na północ - wstąpił we mnie optymizm. :)
Sama Bogatynia jest nawet ładna. Najbardziej znane są budynki z muru pruskiego - nad Miedzianką jest ich całkiem sporo:

Jest nawet zielony budynek tego typu!

Wyjeżdżając mam co prawda przed sobą jeden konkretny podjazd, ale za to potem już wiem, czemu tak ciężko się jechało - zjazd jest szybki i przyjemny.
Przed Zgorzelcem zauważam na zachodzie komórkę burzową:

Bliższe przyjrzenie się wiatrom wewnątrz sprawiło, że do Zgorzelca nie jechałem już wolniej niż 27 km/h. Tuż przed miastem dopadła mnie ulewa, ale po 100metrach zdołałem się schronić na stacji benzynowej. Bardzo silny, porywisty wiatr ciskał strugami ulewnego deszczu niczym rozwścieczony demon.

Po kilku minutach wiatr słabnie trochę, więc jadę dalej na dworzec kolejowy. Ulicami płyną małe potoki, woda przelewa się przez krawężniki. Na podjazdach czuję nurt wody - wodna apokalipsa. Na szczęście zdążam na pociąg do Wrocławia. W pociągu nawet grzeją więc troszkę podsycham (i zakładam ostatnie suche skarpetki, jakie miałem).
Jedzie też ze mną inny rowerzysta, który zawodowo mapuje szlaki rowerowe - podróż upływa nam na rozmowach o GPS, problemach nawigacyjnych i słabości współczesnych źródeł zasilania urządzeń przenośnych. Jadę do domu!
We Wrocławiu nie wychodzę poza dworzec bo deszcz i tu dotarł, a ja nie po to podsuszyłem buty aby teraz zamoknąć. Dworzec Wrocławski jest jednak tak fajny, że wcale nie jest mi przykro. Jak widać miałem już trochę przesyt i potrzebowałem odpoczynku.


Więcej zdjęć z Helu południa, czyli worka turoszowskiego można zobaczyć w - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -
 
Zaliczone gminy: 3
Dolnośląskie:
Zgorzelec - obszar wiejski, Zgorzelec - teren miejski, Bogatynia


powrót ze zlotu 6/7 - Szklarska, szklarka i ulewa

Piątek, 23 maja 2014 | dodano:03.06.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
92.07 km
0.00 km teren
06:57 h
13.25 km/h
58.89 vmax
*C
HR max(%)
107 HR avg( 56%)
1421 m 4889 kcal
Z Miłkowa wyjeżdżam dość wcześnie i jadę obok sztucznego zbiornika wodnego Sosnówka. Zbiornik jest naprawdę spory (ponad 1 km2)

Chwilę potem przekraczam granice administracyjne Jeleniej Góry i dojeżdżam do góry Chojnik, na której znajduje się zamek Chojnik (przypadek?). Rower na górę głównie podprowadzam - jest dla mnie za stromo, droga jest gliniasta. Pod koniec widać, że wkrótce będzie tam bruk - robotnicy kładą nową nawierzchnię. W końcu dopycham rower do zamku. Jest 8:45, a zamek otwierają o 10. Jak bym nie kombinował, nie będę tyle czekać. Szczególnie, że podejrzewam (jak się później okazało - słusznie), że za pięć 10 zwalą się tu tłumy wycieczek szkolnych i znowu będzie problem z rowerem. Na Mazurach jednak zwiedzanie z rowerem było znacznie łatwiejsze.
Na szczęście zamek można sobie pooglądać całkiem dokładnie z zewnątrz, co też czynię:



Trochę szkoda tego wnętrza, ale trzeba się zwijać. Warto tylko wspomnieć, że zamek nie został zdobyty, ale akurat to nie dziwi, patrząc na jego położenie. Długo się zjazdem nie nacieszyłem - zaczął się dość męczący podjazd do Szklarskiej Poręby. Męczący nawet nie ze względu na podjazd, a na ruch na krajówce, którą wypadło mi jechać. A wybrałem tak, bo chciałem zobaczyć wodospad. Przedsmak dawał potok prawdziwie górski:

Sam zaś wodospad Szklarka faktycznie wart był obejrzenia.

Obok było schronisko PTTK, w którym ceny większości rzeczy zwalały z nóg. Najwięcej kosili na kibelku - po 2zł od łba, a że wycieczek było pełno... :/ Mieli jednak w bardzo dobrej cenie naleśniki z owocami i miodem - nie oparłem się i nie żałuję - PYCHA!
Opuszczam teren wodospadu i podjeżdżam do tej Szklarskiej nie mogąc się doczekać końca jazdy krajówką. Nie jest tak źle, by się załamywać, ale nie jest też przyjemnie. W końcu dojeżdżam - wita mnie Esplanada z "laserponton"-em :

Chwilkę spaceruję po okolicy głównego skrzyżowania i spostrzegam wypożyczalnię rowerów ze wspomaganiem elektrycznym. Pan z wypożyczalni nawet przez moment myślał, że może mi za ciężko i chcę spróbować innego sprzętu ;-) No lekko nie było, zwłaszcza na podjeździe do Zakrętu Śmierci, ale bez przesady - trzeba się szanować :)
Sam zakręt jest bardzo ładnie oznakowany
Zakręt ma wbudowane pod sobą komory na ładunki wybuchowe i w razie wojny miał być wysadzony. Na szczęście ocalał i można z niego podziwiać panoramę górską. Faktycznie zakręt jest ciekawostką, ale ostrzejsze i bardziej niebezpieczne były choćby na zjeździe z Drogi Stu Zakrętów.

Zakręt to też koniec gór jako takich - od tej pory jest w dół, albo płasko. W dół... to prawda. Są tu długie proste z piękną widocznością i nawierzchnią. Można bić rekordy prędkości. Na chwilę się zapomniałem z hamowaniem i dobiłem prawie do 60 km/h. Bez trudu 80-90 bym wyciągnął, może i 100 by się dało przy mojej masie, ale się zestarzałem i hamuję, nie dokręcam, nie składam się do pozycji aero. Maniakom dużych prędkości jednak polecam ten zjazd - jak gdzieś bić rekordy na asfalcie, to najlepiej chyba tu :)
W końcu zjeżdżam do Świeradowa-Zdroju, chyba ostatni -Zdrój na mojej trasie :)
W Świeradowie wszystko jest wyżej więc dla odmiany mam trochę wspinaczki. Nie było tam jednak nic ciekawego - żadna z fotek nie przeszła selekcji i się nawet do galerii nie załapała. Jadąc dalej niespodziewanie trafiam na ruiny zamku w Świeciu:

Przed ruinami stoi wielka tablica, że to teren prywatny i że nie wolno wchodzić bez zgody właściciela. Olałbym to, ale z domku obok wyskakuje jakaś baba i stoi z założonymi rękami patrząc na mój rower wzrokiem mordercy. W sumie nadal można by to olać, ale po podwórku chodził ujadający pies wielkości małego niedźwiedzia. Zamek oczywiście obfotografowałem z zewnątrz więc chytra pani nie zarobiła. A mogliby np. zrobić tak, jak to było opodal Pieniężna w skansenie i zbierać datki - wrzuciłbym 2zł i obejrzał ruiny z bliska.
Przed Leśną odbijam w stronę Suchej, gdzie jest dobrze zachowany zamek Czocha:


W zamku jest hotel, ale z zewnątrz można go sobie obejrzeć. Wejście jest płatne, ale ja i tak nie miałem czasu na tak dużą budowlę. W każdym razie zacny zamek :) Kawałek obok jest jezioro i chyba najstarsza elektrownia wodna w Polsce:

Tamą można przejechać więc widok z góry udało się uchwycić:

Po małym podjeździe trafiam na teren hotelu i zamkniętą bramę - nie ma przejazdu. Na szczęście jest też furtka dla pieszych i dzięki temu udaje mi się dojechać do Leśnej zaplanowaną wcześniej trasą. Sama Leśna jest dziwna. Niby niepiękna, ale i niebrzydka. Niby pusta, ale są ludzie. Może to ta przeddeszczowa pogoda?

Zaczyna padać całkiem konkretny deszcz, gdy dojeżdżam do Sulikowa. Wolałbym spać pod dachem, ale jedyne miejsce z noclegiem, jakie trafiłem, nie ma wolnych miejsc. Jadę więc rozbić namiot w lesie, ale nie ma lasu. W końcu znajduję, choć jest już noc. Przedzieram się przez trawę po pas, udeptuję miejsce, rozbijam się. Wszystko jest mokre totalnie. Nie wiem, jakim cudem się zawinąłem, ale ostatecznie idę spać w suchych ciuchach, w nienadmiernie zalanym namiocie. Prawie wszystko mam w przedsionku. Szlag by to. Spać.


Więcej zdjęć można obejrzeć przeglądając - klik tutaj -> G A L E R I Ę <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 9
Dolnośląskie:
Jelenia Góra, Piechowice, Szklarska Poręba, Stara Kamienica, Mirsk, Świeradów-Zdrój, Leśna, Platerówka, Sulików


powrót ze zlotu 5/7 - Krzeszów i Karpacz

Czwartek, 22 maja 2014 | dodano:02.06.2014 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria .Surly, forumowo, gminobranie, sakwowo, wycieczka
  d a n e  w y j a z d u
89.90 km
0.00 km teren
07:23 h
12.18 km/h
49.13 vmax
*C
154 HR max( 81%)
102 HR avg( 54%)
1208 m 3773 kcal
W Głuszycy wstaję dość wcześnie, ale ciężko mi się zebrać. Tu pomarudzę, tam odpocznę, aż w końcu włączam telewizor i oglądam Avengersów na Cartoon Network :-)
W końcu jednak trzeba się ruszyć. Wyjeżdżam z noclegowni i po drugiej stronie ulicy od razu trafiam na mini-pałacyk:

W całej okolicy jest masa rzeczy do zobaczenia, które tym razem pominąłem - trzeba tu będzie jeszcze wrócić, choćby do podziemnego miasta! Z drugiej strony, warto być już teraz bo za ileś-tam lat może pewnych atrakcji zabraknąć. Ot choćby ruin kościoła ewangelickiego w Unisławiu Śląskim.

Przejeżdżam przez kawałek Wałbrzycha (a przynajmniej tak mi się zdaje; po sprawdzeniu w geoportalu okazuje się, że tabliczka "Wałbrzych" stoi na terenie gminy Boguszów-Gorce, czyli jednak w Wałbrzychu nie byłem) i trafiam do nieczynnego kamieniołomu

Tabliczki przy wejściu ostrzegały, że to grozi itp., ale to raczej łażenie po tych hałdach, które się mogą osunąć grozi, a nie samo wejście na pusty placyk. Kawałek dalej wjeżdżam do Czarnego Boru. Na początku widzę, że wszystko jest rozkopane - ekipa reguluje miejscowy potok i w związku z tym wszystko jest w błocie. Na wyjeździe zaś podziwiam perełkę konserwatyzmu. Władze gminne jak widać uznały, że przeczekają kapitalizm i będzie jak zawsze - nazw ulic nie będą zmieniać z byle powodu:

Dzień jest niezwykle słoneczny, kolory są bardzo intensywne i nawet rzepak daje się fotografować, zwłaszcza w połączeniu z otoczeniem:

W końcu docieram do Krzeszowa. Praktycznie każda ulica tutaj nosi jakąś religijną nazwę - a to jakiś święty, a to cysterska itp. Jest tak zapewne dlatego, że jest to mała mieścina w której jest wielka bazylika w stylu barokowym. Zwą ją perłą baroku i oczekuje na wpisanie na listę UNESCO. Nie bez powodu. Wnętrze wgniata w ziemię:

Niektórzy się oburzają, że w Polsce Kościół Katolicki bierze pieniądze z Unii i sobie remonty urządza. Może tu i tam faktycznie nie jest to fajne, ale restauracja tak pięknego obiektu według mnie jak najbardziej na dofinansowanie zasługuje.
Wnętrze aż dech zapiera, wrzucę jeszcze tylko organy żeby nie zalać relacji fotkami z Krzeszowa - po więcej zapraszam do galerii:

Z zewnątrz bazylika prezentuje się też okazale:

Wszystkie te detale i symbole - aż się chce podziwiać. Nie mam niestety czasu na zwiedzanie z przewodnikiem - trochę szkoda. Kiedyś zaplanuję sobie wyprawę z planowanymi przebiegami po 50km i mnóstwem zwiedzania. Pewnie na emeryturze, znając moją tendencję do dystansów :-)
Kawałek dalej wjeżdżam do Kamiennej Góry. Jest to bardzo ładne miasto. Już od samego początku mi się podoba - widać, że się przeplata stare z nowym i ma to sens. Kamieniczki, wąskie uliczki, rynki - aż chce się tu powałęsać!
Zwiedzanie zaczynam od zakładów konstrukcyjnych Arado

Ignoruję gotykiem pisany zakaz fotografowania :) Zakłady przeniesiono tu w czasie II Wojny Światowej i pracowano tu nad bombowcem o napędzie odrzutowym. Na potrzeby tych zakładów w Kamiennej Górze zbudowano obóz pracy. Gdy wojska rosyjskie zaczęły przemieszczać się w stronę Wisły, zakłady ewakuowano. Nad zakładami jest wzgórze parkowe, w którym porozstawiano eksponaty z czasów wojny. Opodal zakładów, ale na innym wzgórzu jest całkiem ładny kościół:

Z tej górki zjeżdżam do centrum. Oto jeden z kamiennogórskich rynków:

A tu jedna ze wspomnianych uliczek. Prawdziwy zaułek, jest nawet (po lewej, u góry) panienka z okienka!

Na koniec tego szlajania się zahaczam jeszcze o ratusz, który jest zdecydowanie najładniejszym tego typu budynkiem podczas tego wypadu rowerowego:

Z Kamiennej Góry jadę w stronę Kowar. Jako, że jestem w górach - nie ma lipy i zaliczam dość konkretną Przełęcz Kowarską. Za to zjazd z niej - oj, ciężko jest powstrzymywać się od szaleństwa! Na szczęście na ostatniej prostej nie odebrało mi rozumu bo przy prawie 50 km/h przy stacji benzynowej poryw bocznego wiatr mną bujnął. Ciężko było opanować rower, nie wiem czy dałbym radę przy większej prędkości. Same Kowary są względnie ładne, choć przejeżdżam tylko głównym deptakiem wzdłuż rzeczki.

Przez wspomnianą rzeczkę (na tyłach tych kamieniczek z prawej) wiedzie cała masa małych mostków - bardzo rozsądne rozwiązanie dla pieszych i rowerzystów. Po drodze do Karpacza zaczynają się prawdziwie górskie klimaty - solidne góry po bokach, wartkie potoki wijące się niczym wściekły wąż po gładkich kamieniach...


Po kolejnym podjeździe wjeżdżam do Karpacza. Mógłbym przez niego tylko przejechać, ale postanawiam wjechać do górnych części miasteczka i je sobie obejrzeć. Uliczki są często połączone krótkim łącznikiem o potężnym nachyleniu, które ciężko jest pokonać, ale nie podprowadzam roweru na asfalcie. W końcu dojeżdżam do odpowiednika Krupówek - szeroki deptak pełen turystów i drogich kramów ze śmieciami zwanymi pamiątkami. Wpadam do knajpy zapytać o coś i czekam, aż pani skończy obsługiwać klientów. Zamawiają jakieś wielkie porcje mięcha i ziemniaki. Pani obsługująca to wszystko waży, po czym pyta o sos. Klientka (wagi wielorybiej) na to, że żadnego sosu, bo ona ma problemy z wątrobą. Myślałem, że padnę, patrząc na tłuste mięcho na jej talerzu. Ale przyszło im do płacenia - za dwa sute obiady wysżło 86zł (przypominam: na głównej ulicy drogiej miejscowości wczasowej w górach). Ich miny były bardziej kwaśne niż beczka kiszonej. Co za typy, czego się spodziewali? :)

Kościoła Vang jednak nie oglądam - za daleko i za bardzo jeszcze w górę - będę miał pretekst, aby tu wrócić :-)
Z Karpacza nie wyjeżdżam bardzo szybko - podjazdy były na tyle strome, że wracając w dół momentalnie łapię straszne prędkości i się trochę cykam. Chciałem rozbić namiot w Miłkowie na kempingu, ale... nieczynne. Widzę, że bramę da się otworzyć od środka więc się "włamuję", ale nikogo nie ma, nawet stróża. Z 10 razy dzwoniłem na podaną w necie i na bramie komórę - tylko angielska i (chyba) chorwacka poczta głosowa. Miejscowi mówią, że wczoraj jeszcze było czynne, w necie piszą, że od 1 maja codziennie... Cóż, nie to nie. Jadę dalej i widze, że oprócz katastrof organizacyjnych zdarzają się tam i budowlane. Panowie inżyniery się popiły!

A może to ten halny? Sam nie wiem - jadę dalej i znajduję w miarę tani nocleg w agroturystyce. Jest nawet WiFi!

Na znacznie dokładniejszą fotorelację zapraszam do - klik tutaj -> G A L E R I I <- klik tutaj -

Zaliczone gminy: 9
Dolnośląskie:
  Mieroszów, Boguszów-Gorce, Czarny Bór, Kamienna Góra - obszar wiejski, Lubawka, Kamienna Góra - teren miejski, Kowary, Podgórzyn, Karpacz